Niezwykle barwna i zabawna postać w środowisku windsurfingu. Trener kadry narodowej juniorów w olimpijskiej klasie RS:X. Człowiek z niezwykłym poczuciem humoru i entuzjastycznym podejściem do życia. Wiernie oddany jednemu żywiołowi - wodzie. W rozmowie zdradza, co jest kluczem do sukcesu w pracy trenera oraz dlaczego nigdy nie zostawiłby deski z żaglem dla kitesurfingu.
Aleksandra Szydzik : Maciek, trochę niezręcznie jest mi z Tobą przeprowadzać wywiad, bo w końcu jesteś moim trenerem. Od kilku lat nieprzerwanie sprawujesz nadzór nad kadrą narodową juniorów w olimpijskiej klasie RS:X oraz jesteś także trenerem klubowym Sopockiego Klubu Żeglarskiego. Siedzisz w światku polskiego windsurfingu od samego początku. Ponad rok temu weszła decyzja o wyrzuceniu RS:X'a z programu Igrzysk Olimpijskich i zastąpieniu go kitesurfingiem. Przeszła Ci wtedy przez głowę myśl, że już nie będzie Tobie dane być dłużej trenerem?
Maciej Dziemiańczuk : Nie. Ani przez moment. Ja cały czas wiedziałem, że będę trenerem. Przede wszystkim myślałem, że decyzja o wycofaniu windsurfingu z IO ulegnie zmianie. I tak też się stało. Sam nie zakopywałem się gdzieś, tylko podjąłem walkę, aby nauczyć się tego, co robię teraz z przyjemnością, czyli kajtuje". I uważam, że spowodowało to, że w tej chwili mam więcej możliwości do pływania. Sam dla siebie. A przy okazji nabyłem nowe umiejętności.
Czyli kitesurfing stał się Twoja nowa pasją?
Nie wiem, czy nową pasją. Używam desek podobnych do tych, które występują w windsurfingu, a jedynie zamieniam żagiel na kite'a. Dlatego, dalej czuje się jak na desce. Nie pływam w ogóle na Twin Tip'ie, nie wiem dlaczego. Po prostu, nie lubię. Natomiast, pływam na deskach race'owych, czyli takich, które przypominają te, na których się ścigamy, bądź na deskach wave'owych, które do złudzenia przypominają te, na których również pływa się na windsurfingu. Szczerze mówiąc, pływając na kite'cie, jedynie zwiększam sobie szansę, aby przyjemnie spędzać czas. Kitesurfing jest akurat o tyle lepszy, że nawet przy słabym wietrze, można swobodnie pływać w ślizgu, specjalnie się nie przemęczając, co jest dużym plusem.
Mniej więcej co dwa lata, nabywasz nowych ale też i oddajesz starszych, bardziej doświadczonych zawodników. Na pewno zapadł Ci w pamięci jakiś wyjątkowy rocznik, prawda?
Jeżeli chodzi o te dwa lata, to różnie bywa. Moim celem jest to, aby nie były to tylko dwa lata. Chciałbym, aby zawodnicy szybciej przychodzili na RS:X'a, i żeby mieli więcej czasu na nauczenie się pływania na tej klasie. Dwa lata to jest często zbyt mało. Nie zawsze, ale często. Bywają przypadki, które odbiegają od tej reguły. Ale często jest tak, że Ci lepsi zawodnicy pływali dużo dłużej. Dowodem na to jest choćby Kamila Smektała, Paweł Tarnowski czy Goofie... Odbiega od tej reguły Radek Furmański z Dobrzynia, który moim zdaniem, dusił się na klasie Bic Techno. Był po prostu za duży. Jego warunki wykraczały kompletnie poza możliwości tego sprzętu. Dlatego, w poprzednim roku mógł spokojnie pływać na RSX'ie, miałby jeden sezon więcej. Tak samo Adam Sosnowski... Jeżeli chodzi o Was, to uważam podobnie. Jeden rok wcześniej, te trzy lata, a nie dwa, po to, żeby w momencie, kiedy przechodzicie do grupy seniorów, mieć większe doświadczenie. W przypadku dziewczyn nie ma aż takiego problemu, bo zostajecie na tym samym sprzęcie. Ale jeżeli chodzi o chłopaków, to oni po tych 2-3 latach, musza zapomnieć o sprzęcie juniorskim i przeskoczyć na inny maszt, inny żagiel i inny statecznik. A to jest duży skok. Z kobietami, tak jak mówię, jest trochę łatwiej, niemniej jednak przeskakuje sie o klasę wyżej, pływa sie z dużo bardziej doświadczonymi zawodniczkami. Ten czas trzyletni to minimum. A jeśli chodzi o zawodników, którzy bardziej zapadli mi w pamięć, to Ci którzy byli po prostu dłużej w mojej grupie.
Nie szkoda Ci czasami, kiedy musisz "oddać" swój zgrany i wyuczony zespół w inne ręce?
Szkoda i nie szkoda. Jeżeli widzę, że idą w dobre ręce, a uważam, że na przykład Paweł Tarnowski robi bardzo dobrą robotę, to wszystko gra. Tam trafiają na dobrych sparing-partnerów, do dobrej grupy. Owszem, przykro mi się rozstawać, ale wiem, że idą w dobrym kierunku.
Taka kolej rzeczy, tak?
Taka kolej rzeczy. Nie ma co się z tym kłócić.
Na własnej skórze się przekonałam, że nie jesteś z tych, co odpuszczają. I pewnie gdyby nie ten fakt, to nie byłoby tak dobrych wyników na skalę europejską czy światową. Od kilku lat, rok w rok przywoziłeś medale z Mistrzostw Europy i Świata. Myślisz, że w tym roku także polscy juniorzy nie zawiodą?
Można powiedzieć, że już nie zawiedli. Jeden z juniorów zebrał dwa medale. Nie jest to oczywiście tylko i wyłącznie moja praca, ale jakiś tam uszczerbek, w tym całym jego wyszkoleniu, w tym sezonie na pewno jest. Jan Suliński, trener klubowy Gdańskiego Klubu Żeglarskiego, także współpracuje ze mną od początku tego sezonu. Oraz oczywiście trener klubowy z Dobrzynia - Michał Przybytek. Wydaje mi się, że tak to już jest. Wyniki w RS:X'ie są dlatego, że jest współpraca między trenerami, która sięga znacznie dalej. Konfrontujemy się też często z kadrą olimpijską i dlatego poziom się utrzymuje. Dopóki ta współpraca będzie, to wyniki także będą.
Jesteś także ojcem trójki dzieci. Masz dwie córeczki - Marysię i Łucję oraz syna Maksa. Co prawda, dziewczyny są trochę za młode na deskę z żaglem, ale czy w przyszłości będziesz zachęcał dzieci do wyczynowego windsurfingu?
Chciałbym. Moim marzeniem było kiedyś, by dzieci jeździły ze mną na spoty i pływały. Ale już się przekonałem, jeżeli chodzi o Maksa, że na przykład on się boi wody. Ja też się bałem, kiedy byłem dzieckiem, ale kiedy rodzice zaprowadzili mnie do klubu żeglarskiego i wsadzili do łódki, przełamałem się. Zobaczymy, czas pokaże. Jeżeli w porę zareagujesz i zarazisz pływaniem czy żeglarstwem, to jest szansa, że dzieci same w sobie zwalczą strach. Oczywiście, że bym chciał, aby któreś z nich się ścigało, albo przynajmniej zajmowało się windsurfingiem rekreacyjnie, ale z miłością, jak ja.
Nie uprawiam teraz windsurfingu wyczynowo, ale dalej to uwielbiam. Mogę każda chwilę spędzić na wodzie, jeżeli wiem, że jest wiatr. Jest to chyba taki pewien sekret. Trener musi mieć entuzjazm w sobie, aby zarażać nim zawodników. Jeżeli on go nie ma, to jest mu niezmiernie ciężko, by wpłynąć na tych młodych ludzi, aby mieli jakiekolwiek wyniki. To jest problem. Praca trenerów wymaga całkowitego oddania, a z drugiej strony samorealizacji. Mi się to po prostu podoba. Nie robię tego bo muszę, ani tylko ze względu na pieniądze. Sprawia mi olbrzymią przyjemność, móc patrzeć na zawodnika, który staje się mistrzem jak np. Przemek Miarczyński czy Maks Wójcik.
Jesteś dosyć zabieganą osobą. W domu za dużo nie przebywasz, wiecznie w rozjazdach, to na zgrupowaniu ze swoją grupą, to na regatach... Czy w czasie wolnym, którego pewnie i tak masz nie za wiele, oddajesz się jakimś innym swoim pasjom?
Nie mam czasu na inne pasje (śmiech). Jest tyle jeszcze do zrobienia. Jak nie ma wiatru, to mogę jeszcze pojeździć na rowerze. Spodobał mi się ostatnio SUP, ale nie wyobrażam sobie spędzania wolnego czasu bez kontaktu z wodą, np. chodząc po górach. Na pewno, każdego dnia sprawdzałbym prognozę i dostawałbym szału, że gdzieś wieje, a mnie tam nie ma. Jestem po prostu przyssany do wody.
Dzięki bardzo za rozmowę!
Dzięki!