21.02.2013
Justyna Śniady podsumowuje sezon 2012

Udało się! Dożyłam roku 2013! Po tym jak upływał mi rok 2012 zaczęłam się juz bać, że w grudniu faktycznie będzie koniec świata ;) .

Trudno przytoczyć wszystko co się wydarzyło, załączam więc kilka fotek z ciekawszych momentów roku 2012.

Były chwile grozy. Jak np. ten wipe-out w Margaret River na Main Break. Ciężko opisać co czułam kiedy wiatr zmienił kierunek na offshore, a ja zwolniłam do zera na secie dnia. Niesamowity jest huk tak ogromnych fal, niesamowita adrenalina, kiedy się wie, że na ucieczkę już za późno, a ten potwor lada chwila wyląduje na mojej głowie.... Niesamowite jest zmęczenie po przejściu "mielenia" trzema takimi falami pod rząd, ale tez niesamowita radocha kiedy się to już przeżyje! Z pewnością to doświadczenie dodało mi pewności siebie jeśli chodzi o ujeżdżanie wielkich fal!

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Pomimo najgorszego sezonu w Australii od 20 lat, jeśli chodzi o ilość wietrznych dni, a do tego uwiązania w biurze od poniedziałku do piątku, udało mi się zrobić postępy w pływaniu. Między innymi ustałam w zeszlym roku pierwsze backloopy. Jeszcze daleka droga do ustawania ich z równa skutecznością jak pushloopy czy fronty, ale nie jest źle.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Niestety szczęście nadal mi nie dopisywało i pewnego dnia, po skręceniu kostki, dodatkowo, jeszcze tego samego dnia, miałam bliskie spotkanie z drapieżnikiem ;)

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Ze wszystkich stworów, które mogą ukąsić w Australii, być może kobler (jadowita ryba) nie jest najgorszy, ale jego ugryzienie, to nic przyjemnego. Niestety wystąpiła u mnie reakcja alergiczna na truciznę tego małego potwora. Będąc w buszu, kilometry od szpitala, musiałam zapomnieć o zastrzyku, który przyniósłby ulgę w bólu. Jedyne co mogłam zrobić, to włożyć stopę do wrzątku, który czyni ból choć trochę znośnym. A ból jest nie do opisania! Przeważnie utrzymuje się kilka godzin. U mnie 12!!! Ben cała noc gotował wodę - jeśli tylko minimalnie ostygła wyłam z bólu. Męka skoczyła się ok 7 rano następnego dnia. Okazało się, że stopa została "ugotowana" - cala pokryta była bąblami po poparzeniu. Przypominała stopę Yetti! Tego właśnie dnia były zawody Lancelin Classic, a ja ledwo chodziłam.

Ale nie ma tego złego... Wyniki w Australii i tak mnie cieszyły, gdyż mimo braku szczęścia w zawodach (kontuzje, wypadki etc), udało mi się zdobyć 3-cie miejsce w Lancelin, 2-gie w Margaret River i 1-sze w Greenhead, a to razem dało mi 1-sze miejsce w klasyfikacji ogólnej w Australii w sezonie 2012

Mimo ukończenia studiów w Australii i ponad rocznej pracy w Perth odrzucono moją aplikację o wizę, wiec (niestety) musiałam spakować manatki i wrócić do Europy w kwietniu.
Z jednej strony szkoda, ale dzięki temu miałam okazję wystartować, razem z Benem, w dwóch pierwszych imprezach cyklu BWA (British Waves Association) tour.
Był to trochę szok termiczny po Australii (+6*C), ale udało mi się wygrać zawody w Walii (wygrałam wszystkie heaty, zarówno te na fali jak i w skokach, a wylądowane fronty i pushe dały mi sporą przewagę). Zajęłam też 2-gie miejsce w zawodach w Irlandii (tutaj wiatr nie dopisał wiec liczyła się tylko jazda z falą, a do tego wiało na prawą nogę, co zawsze stanowi dla mnie dodatkowe wyzwanie). Obie rozgrywki razem dały mi 1-sze miejsce w klasyfikacji generalnej BWA oraz żółtą koszulkę liderki.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Wygranie touru Australijskiego i objecie prowadzenia w Brytyjskim (20 startujących kobiet) dodało mi skrzydeł i wiary w dobry występ w PWA 2012.

Postanowiłam polecieć do Pozo miesiąc przed zawodami, żeby na nowo oswoić się z tamtejszym bardzo mocnym wiatrem. Wszystko zapowiadało się pięknie - miałam załatwiona nową pracę, wynajęty pokój w domu przy samej płazy... żyć, nie umierać. To miał być najlepszy sezon, a długo wyczekiwany w Australii wiatr miał wreszcie wypełniać moje żagle dzień w dzień. Zainwestowaliśmy nawet z Benem w kamerę, żeby przyśpieszyć progres - filmowanie sie zawsze pomaga w doskonaleniu trikow.

Niestety - wszystko potoczyło się mniej szczęśliwie niż zaplanowałam. Okazało się, że naprawdę nie mam w tym sezonie szczęścia! Drugiego dnia treningów, chyba w pierwszych 10 minutach filmowania, złamałam stopę. Zobaczcie sami.




Nie mogłam uwierzyć. To miał być mój sezon!Okazało się, że nie jest to zwykłe złamanie. Pogruchotałam dosłownie na kawałeczki 5 kości śródstopia. Dodatkowo wszystkie kości się przemieściły i rozerwałam staw Lisfranca. Nawet nie podejrzewałam jak poważna okaże się ta kontuzja. Większość chirurgów stwierdziła, że prawdopodobnie już nigdy nie będę normalnie chodzić, a o windsurfingu mogę zapomnieć. Nikt nie chciał się tez podjąć skomplikowanej operacji. Po długich i rozpaczliwych poszukiwaniach oraz odwiedzeniu chyba prawie każdego chirurga stopy w kraju (kończył mi się czas, bo operacja musiała być przeprowadzona w ciągu pierwszych 2 tygodni, żeby mieć szansę powodzenia) szczęśliwie trafiłam na chirurga-geniusza, doktora Piotra Piekarczyka. Jak się później okazało, jest on wielokrotnym cudotwórcą, wygrywa w najbardziej skomplikowanych przypadkach i niewielu w Polsce może się z nim równać pod względem niezliczonej ilości uratowanych kończyn! Dr Piekarczyk podjal się wyzwania poskładania mojej stopy i nawet próby odtworzenia stawu (zamiast jego fuzji). Zamontował w mojej stopie 12 tytanowych śrub oraz płytkę.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Kontuzja była o tyle perfidna, że do momentu rozpoczęcia chodzenia (3 miesiące po operacji, a właściwie do pół roku po) nie można było stwierdzić czy wszystko się udało. Będąc unieruchomiona na wózku inwalidzkim przez cale lato, nie wiedząc czy jeszcze będę normalnie chodzić a tym bardziej pływać na desce, przeżywałam osobisty horror. W tym miejscu bardzo chciałabym podziękować mojej rodzinie, Benowi i przyjaciołom za całe wsparcie. Dzięki Wam było mi łatwiej. Przeżyłam już wiele rozmaitych wypadków i kontuzji, ale ta była wyjątkowo ciężka do wytrzymania - nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Ale nie w moim stylu jest się załamywać! Jeszcze na wózku inwalidzkim poleciałam na Teneryfę, żeby być bliżej windsurfingowej akcji. Okazało się, że moja obecność była przydatna. Przez cały tydzień komentowałam zawody na żywo dla widzów na plaży.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Tutaj też moją historię uwieczniła ekipa RedBulla redbullstormchase.com

Po Teneryfie przyszedł czas na wyjęcie drutów z mojej stopy. Nie dostałam znieczulenia i doznałam potwornego bólu, ale jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka podczas rehabilitacji! I tak, tydzień od wyjęcia drutów zaczęłam tortury z rehabilitantką starając się przywrócić moją stopę do jak najlepszego stanu. W tzw. "miedzy-czasie" pojechałam z Benem do Klitmoller i miałam okazję oglądać na żywo zawody PWA. Tam też zrobiłam kilka pierwszych kroków bez pomocy kul.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Podczas następnego eventu (na Sylcie), gdzie pojechałam komentować zawody razem z Benem, wszędzie juz kuśtykałam bez kul. Każdy krok sprawiał mi niesamowity ból. Mięsnie w mojej nodze i stopie zanikły, mimo rehabilitacji moje udo było o 6cm chudsze w obwodzie niż przed wypadkiem! Pozostawało jedynie.. odchudzić drugie! Haha... A mówiąc poważnie, odbudowa mięśni trwa dużo dłużej niż ich utrata. Naprawdę cieszyłam się każdym, choć bolesnym, krokiem po kilkumiesięcznym uwiązaniu do wózka.

W październiku pojechałam do Tiree licząc się z tym, że będę tam tylko oglądać kolejne zawody cyklu BWA. Pierwszego dnia nie rozegrano żadnych heatów ponieważ wiatr był bardzo słaby. Korzystając z okazji postanowiłam spróbować stanąć na desce. Pożyczyłam od Bena 5.0 i 85l, dokuśtykałam do brzegu i przy lekkiej bryzie wypłynęłam na pierwszy hals od 4 miesięcy. Emocje były nie do opisania. Przemieszczałam się pomalutku, ok. 5km/h, ale byłam tak szczęśliwa, że łzy ciekły mi po policzkach i nie mogłam ich powstrzymać! Kiedy w drodze powrotnej zrobiłam mini-cutback na malutkiej falce, rozpłakałam się już na dobre. Nawet na brzegu nie mogłam się opanować przez dłuższy czas, wypłakiwałam strach, frustracje, nadzieje i chyba trochę, ulgę. Niesamowite uczucie. Mimo że daleko było mi do pełnej sprawności, to był to pierwszy kamień milowy w powrocie do formy.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Następnego dnia nadszedł silny wiatr. Ben, przerażony, po dłuższych negocjacjach, zgodził się pożyczyć mi sprzęt (mój został w Polsce ponieważ do Anglii poleciałam jeszcze o kulach) i ......... wystartowałam w zawodach! Było niesamowicie zimno, co tak naprawdę bardzo mi pomogło. Stopy prawie mi zamarzły, co wyraźnie uśmierzyło ból. Pływałam na falach jak zaczarowana. Dostałam od Sparky'ego (sędzia PWA, który gościnnie sędziował też BWA) 8-ki za swoje fale. Był to najlepszy wynik wśród wszystkich kategorii rozegranych tego dnia! Wygrałam pierwsze heaty. Zmęczenie i zimnica dawały mi się jednak we znaki. Brak kondycji dał o sobie znać, ale tak naprawdę w samym finale zabrakło mi trochę szczęścia. Heat trwał tylko 8 min i nie udało mi się znaleźć w tym czasie 2-ch dobrych fal.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Sprawę utrudniał fakt, że nie mogłam robić zwrotów przy tak slabym wietrze. Nie miałam jeszcze równowagi ponieważ moja noga wciąż nie była w formie. Musiałam wpadać do wody gdy chciałam zrobić zwrot i obracać sprzęt o 180 stopni. W finale rozwiało się i sędziowie dodatkowo liczyli skoki, w moim przypadku nie było o tym oczywiście mowy. Zawody ukończyłam na 3-cim miejscu. Wciąż utrzymywałam pozycje liderki touru! 1-sze miejsce w Tiree oznaczałoby już gwarancję tytułu na 2012 rok. 3-cie miejsce oznaczało, że musiałam zmierzyć się jeszcze tydzień później z Kornwalią. Ale nie to było najważniejsze. Pierwsze ujeżdżanie fal od wypadku i pierwsze wygrane heaty były nagrodą samą w sobie!

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

W Kornwalii było trochę trudniej. Wysokie klify, które trzeba było pokonać kilka razy dziennie w górę i w dół, były największym, poza pływaniem, wyzwaniem dla mojej stopy.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

W Kornwalii startowało 16 kobiet. Oznaczało to, że droga do finału była długa i bolesna. W końcu dopiero co zaczęłam chodzić, a czekało mnie kilka godzin pływania w ciężkich warunkach. Już pod sam koniec pierwszego heatu niefortunnie zmieliła mnie fala. Moja sztywna wciąż stopa utknęła w strapie i nie mogłam się wydostać spod wody. Po dłuższej szamotaninie, na resztkach powietrza, skończyłam na skałach, ratowana przez Pana na skuterze, haha.. co za powrót;)

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Pocięłam stopy, troszkę poobijałam sprzęt Bena, ale heata wygrałam!:) Na moje szczęście po tym heacie zmienialiśmy spot, więc miałam chwilę żeby się pozbierać i rozgrzać. Duże podziękowania dla Łukasza Trzaskowskiego (który też startował i podobnie jak Karol Bogalecki przeszedł kilka hitów!) za wsparcie i pomoc w noszeniu sprzętu.

Mimo wiatru na prawą nogę, z którym nie mam doświadczenia, doszłam do finału i zajęłam 2-gie miejsce w pojedynczej klasyfikacji, za lokaleską Sarah Bibby.
Moja stopa spuchła jak balon, ale byłam szczęśliwa.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Już cieszyłam się, że to koniec, gdy następnego dnia sędziowie postanowili rozegrać podwójną eliminację. Tego dnia do plaży musiałam dojść już o kulach, ale postanowiłam walczyć do końca. Niestety swojego heata w obronie 2giego miejsca przegrałam z Debbie Kennedy, która zajmując 2-gie miejsce w Kornwalii odebrała mi tytuł liderki BWA. Tym samym o włos przegrałam tytuł mistrzyni Anglii, ale obroniłam miejsce na podium. Ten puchar za 2-gie miejsce cieszył mnie bardziej niż jakakolwiek wygrana w przeszłości.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Teraz jestem juz w Australii gdzie powoli wracam do pełni formy. Na początku stycznia zajęłam 2-gie miejsce (za Karin Jaggi) w 25-ciokilometrowym wyścigu Lancelin Ocean Classic, a pod koniec miesiąca zaczęłam (nisko;) skakać.

Justyna Śniady podsumowuje windsurfingowy sezon 2012

Pierwszy raport z moich (i nie tylko) poczynań w krainie OZ możecie zobaczyć w Treningowych Pamiętnikach Bena



Jak zwykle strasznie się rozpisałam! Mam nadzieję, że znalazło się kilka osób, które dobrnęły do końca! ;) Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki i wierzyli w mój powrót na wodę. Życzę wszystkim udanego sezonu bez kontuzji!

Pozdrawiam z Perth,
Justyna Śniady

Krzysiek

top