07.02.2011
Trzecie oko na Maroko

Sieplywa.pl - Windsurfing, Kitesurfing i Surfing w najlepszym wydaniu
Po ostatnim materiale z marokańskiego surftripu naszej polskiej czołówki surfowej z kompanią, mamy kolejne wrażenia z kraju targowania się i dobrego surfingu. Tym razem międzynarodowy team surfingowy O'Neilla w składzie: Cory Lopez, Mark Mathews i Shaun Cansdell obył między 9 a 19 stycznia konkretny trip przez spoty Maroko, gdzie wraz z siedmioma europejskimi surferami z teamu O'Neilla korzystali z uroków magicznych zakątków i perfekcyjnych fal tego kraju. Ideą tripu było, aby zestawić czołowych zawodników surfingowych O'Neilla z Austalii i USA z ekipą europejską i wszystkich razem wysłać do kraju na północy Afryki, żeby odwiedzili kilka lokalnych zakątków, potrenowali i zebrali ładny materiał.

Przeczytajcie o tym, na jakie warunki trafili i co się działo po drodze. Na dole czeka na prawdę wypasiona galeria zdjęć z akcji i z zajęć podczas wyprawy




Pierwszą miejscówką na trasie została wioska rybacka Imsouane,, otoczona zewsząd spotami. Okazała się dobrą bazą wypadową tej ekipy na początku. Z tarasu surfhousu, w którym się zatrzymali mogli co rano sprawdzać stan fali na spotach La Cathédrale czy Le Reef. Na początku tripu fale nie dopisywały jednak ekipie - na szczęście dla Cory Lopeza, którego kolano domagało się odpoczynku. Jednak szybko znalazł się jet-ski, który zaciągając chętnych zapewniał niezłą zabawę w postaci ćwiczenia aeriali na małych falach i duzej prędkości.

W kolejnych danich, dzięki 7 SUV'om ekipa wiedziona przez Azhara - marokańskiego przewodnika - zapuszcza się w dalsze zakątki wybrzeża. Pora na rejon miasteczka Essaouira, lecz niewielkie fale nie zwiastują imponujących doznań. Na szczęście miejscowi kierują surferów na spot, gdzie nawet mimo gorszych warunków każdy ma sporo frajdy. Essaouira zapada w pamięć ekipy jako miasteczko o cudownym klimacie, idealne by zjeść dobrą rybę i dać się uwieść sztuczkom marokańskiego magika. W duchu jednak każdy czeka na przepowiadany swell...

Shaun Cansdell wpasowuje się w tunelShaun Cansdell wpasowuje się w tunel

Kolejny dzień. Jack O'Neill ponoć zwykł mawiać: w życiu najważniesze są trzy rzeczy... Surfing, surfing i surfing! W myśl tej surfingowej maksymy już o 5:30 rano wszyscy są na nogach, by nie stracić nic z cennego dnia. Jeszcze przed wschodem słońca SUVy jadą w poszukiwaniu sekretnych miejsc. W przeciwieństwie do żądnych wrażeń surferów, morze jest jeszcze głęboko uśpione... Punktualnie o 9:00 (zgodnie z prognozą!) swell pojawia się na horyzoncie. Team riderzy O'Neilla szybko wskakują w pianki i nie odpuszczają żadnej fali. Prym wiedzie Shaun Cansdell, który w jednym przejeździe potrafi połączyć barrele, aeriale i wszystkie znane światu odjechane triki. Po krótkiej przerwie na lunch ekipa przenosi się do Boilers na kolejną genialną sesję. Tego dnia wreszcie rządził surf, surf, surf i wieczorem nikogo nie zdziwił fakt, że wysurfowane do granic ciała zasnęły szybko snem sprawiedliwych.

Sam Lamiroy tłumaczy robiąc z siebie tata-wariata o co chodzi w akcji Close Encounters a w ogóle to nie chce za dużo gadać bo nie ma czasu na "pierdoły". Chodzi o surfing.


W kolejnych dniach nikt nie odpuszcza - ani swell, ani surferzy. Grupa podejmuje decyzję wyzwać na pojedynek największe z fal na jednej z marokańskich raf. Cory Lopez, Micah Lester, Shaun Cansdell i Sam Lamiroy (kierownik ekipy) znajdują kilka genialnych tub. Cory motywuje wszyzstkich, bo dla wielu Europejczyków fale wydają się zbyt trudne. Jednym z nich jest Niels Musschoot, który przyznaje, że ekipa z międzynarodowego teamu pomaga mu przekraczać własne granice. Szczęście nie dopisało tylko Niemcowi. Paul Grey nie przypuszczał, że w jego przypadku close encounter będzie oznaczać aż tak bliskie spotkanie z rafą. Niemca zmieliło i poturbowało o skały przy próbie wyjścia na spot.

Czas ruszyć auta dalej na południe - do popularnego Taghazoute. Większość europejskiej części ekipy zamienówiła z wrażenia na widok pompującego Anchor Point'u, ale część ekipy ruszyła dalej zdegustowana zatłoczeniem spotu. W końcu znajdują urokliwy zakątek, który dostarcza im wielkiej frajdy. Mark Mathews sięga po swoją ulubioną dwustatecznikową deskę. Nawet gdy fale są double overhead, dla niego to wciąż niewinne gierki: "Uwielbiam, gdy fale są ogromne! Nie ma lepszego uczucia niż mierzenie się z nimi pomimo faktycznego przerażenia. To właśnie sprawia, że wciąż wracam po jeszcze większą dawkę".

Cory Lopez zalicza masywną marokańską falęCory Lopez zalicza masywną marokańską falę

Wolny weekend to dla teamriderów O'Neill'a pojęcie czysto abstrakcyjne, gdy fale wciąż pompują o marokańskie skały. Znów o swicie ekipa już jest w drodze. Pierwszy strzał okazuje się chybiony: co prawda fale zwiastują dobry dzień, lecz majaczące w tle budynki jakiejś fabryki budzą obawy co do czystości wody. Ostatecznie nikt nie chce testować efektów ubocznych kąpieli. Wkrótce pojawiła się idealna alternatywa: wielkie tunele to raj nie tylko dla surferów, lecz także dla ekipy filmowej pod batutą Sama Lamiroy'a, dzięki któremu można teraz oglądać świetne filmy z tripu. Wieczorem Sam przeobraża się z szefa ekipy w gwiazdę wieczoru. W prezencie urodzinowym dostaje tort czekoladowy oraz djellabah (marokański płaszcz). Impreza szybko przeobraża się w konkurs gry na djembe, gdy do celebracji dołączają także marokańscy surferzy z instrumentami. Bębniarskie umiejętności Joackima Guicharda i Shauna Cansdella w niczym nie ustępują kunsztowi arabskich ziomków. Po takiej nocy niedziela rozpoczęła się leniwie, lecz w końcu wszyscy surferzy spotkali się na spocie w Trestles. Po raz kolejni szaleli na punkcie idealnych fal, a dzień pożegnali w asyście pięknego zachodu słońca. Czy nie to właśnie można nazwać rajem na ziemi?

Po łykendzie swell znów przybrał na sile i dylemat, który spot wybrać, pojawił się ponownie. W końcu jednak kandydatura Trestles zwyciężyła, bo tamtejsze fale zdystansowały okoliczną konkurencję. "W Australii na takich falach surfowałyby setki ludzi, a tu mamy to wszystko tylko dla siebie, to niewiarygodne! Chcę tutaj kupić sobie dom!" - cieszył się Mark Mathews.

Mark Mathews rozkręcił się pod koniec rzucając spory spayMark Mathews rozkręcił się pod koniec rzucając spory spay

Trudno w to uwierzyć, ale kolejny dzień w Maroku znów wyglądal podobnie. Team szalał na falach, a fotograf Bastien Bonnarme kluczył między nimi w poszukiwaniu najlepszych ujęć. W końcu przyszedł czas na ostatnią falę i - najlepszy shot całego tripu z Markiem Mathews'em w roli głównej. Misja zakończona, czas na ostatnie wywiady: "To niesamowite, że mieliśmy tak świetne fale poczas tripu o z góry ustalonej dacie. To genialne przeżycie surfować z tak zmotywowanymi i utalentowanymi surferami. Chciałbym jednak przeprosić fotografów za wczesne pobudki i długie dni zdjęciowe - żartuje Cory Lopez - "To będzie coś, co zapamiętam na bardzo długo. Musimy koniecznie to powtórzyć!"

Oto film podsumowujący wyprawę:

sieFotografuje

Krzysiek

Źródło:

O'Neill Poland
top