03.02.2018
El Tur – lost windsurf paradise

Tym razem trochę przypadkowo wybraliśmy się na przełomie grudnia i stycznia do El Tur w Egipcie. Spot znany chyba już tylko windsurferom z dłuższym stażem, bo tak jak reklamuje się aktualnie jedyna lokalna baza o nazwie „Dacha” (swoją droga bardzo dobra) miejsce jest określane mianem „lost windsurf paradise”. Dlaczego „lost”? Miejscówka jest totalnie zapomniana przez świat, jest tylko jeden hotel „Moses Bay Resort”, który może najlepsze czasy ma za sobą, ale za to oferuje najsmaczniejsze jedzenie jakie kiedykolwiek jedliśmy w Egipcie!

Ciekawostką jest to, że ludzie w miasteczku oddalonym ok. 2 km od spotu nie mają pojęcia co to jest windsurfing, rzadko posługują się językiem angielskim i co najlepsze - niektórzy nie znają nawet słowa „tourist” i może dzięki temu nikt nawet nie próbował nas przysłowiowo „wykolegować” np. poprzez zawyżanie cen w sklepach, taxi, itp.

Spot i baza

Spot jest bardzo przyjemny i różnorodny. Każdy surfer znajdzie coś dla siebie: flat, chop, wave. Info dla kiciarzy, których pojawia się w El Tur coraz więcej: woda jest głęboka. Oprócz tego zarówno baza jak i hotel są bardzo przychylnie nastawione do deskarzy posługujących się latawcem.

Kolejną ciekawostką jest fakt, że można popływać z delfinami, które absolutnie nie boją się surferów i pływają kilka metrów od deski. Niestety nie mamy zdjęć tego spektakularnego zjawiska… Wiatr side-off shore - jak to bywa w Egipcie latem codziennie wieje mocno, zimą zdarzają się przerwy, podczas których nie wieje przez kilka dni… lub dłużej. Nam akurat dane było przeżyć taką przerwę podczas Noworocznego wyjazdu i z 6 dni pobytu pływaliśmy tylko 2,5. Małym minusem jest dosyć duża ilość kutrów rybackich zacumowanych w mniejszej zatoczce, co trochę ograniczało nam freestylowy plac zabaw.

Podsumowując - bardzo przyjemny spot, na który można spokojnie pojechać ekipą mieszaną wind/kite, na którym każdy znajdzie coś dla siebie.

Baza „Dacha” prowadzona przez Maxa z Ukrainy jest całkiem dobrze wyposażona z przyjemnym surferskim klimatem. My przywieźliśmy własny sprzęt, wiec korzystaliśmy tylko z przechowalni i… deski tandemowej na której jazda w pełnym ślizgu okazała się małym hitem wyjazdu! Oprócz tego w bazie jest hydrofoil, którego Max chętnie pożycza (co w dalszym ciągu nie jest standardem na innych spotach).

Hotel może nie jest za piękny (choć właściciel obiecuje, że wkrótce przeprowadzi gruntowny remont), ale jest położony przy samym spocie, obsługa bardzo miła, a na medal zasługuje jedzenie, które z ręką na sercu było przepyszne – definitywnie najlepsze jakie kiedykolwiek jedliśmy w Egipcie. Pokój który dostaliśmy był przy samej bazie windsurfingowej, czysty, wyremontowany z wygodnym łóżkiem, tv i fajnym balkonikiem. Koszt dniówki wraz z niezłym śniadaniem i wybitną kolacją to ok. 20 USD/osoba.

Miasto El Tur i logistyka

Miasto nie ma nic wspólnego z turystycznymi przybytkami, takimi jak np. Dahab. Nikt nie próbuje naciągać gości z innych krajów, których nota bene oprócz nas nie było na ulicach El Tur widać wcale, taksówki są tanie, a czasem lokalesi podwozili nas za darmo. W El Tur widać oznaki niestabilnej sytuacji w regionie. Niektóre drogi były zabarykadowane, widzieliśmy dużo patroli wojskowych - co w przekonaniu Beduinów skutecznie redukowało ryzyko przeprowadzenia jakiegokolwiek zamachu.

Dojazd z lotniska w Sharm El Sheikh do spotu zajmuje o ok. 1,5h. Transfer ze sprzętem kosztuje ok. 100 PLN w jedną stronę. Na lotnisku, które dobrze znamy udaje się też czasem dogadać w kwestii opłaty za przewóz bagażu sportowego, więc warto mieć jakieś banknoty EUR czy USD na drogę powrotną.

Podsumowując, El Tur to bardzo dobry i różnorodny spot. Polecałbym na razie raczej na męskie wyjazdy, ale jak hotel przejdzie zapowiadaną metamorfozę można się zastanowić nad poszerzeniem ekipy. Jedzenie rewelacyjne, spot przyjazny dla wind i kitesurferów. Latem mamy też gwarancję wiatru.

Mateusz Boduch

top