18.12.2017
SieRozmawia: Jagoda Budek

Maciej Mikołajczyk: Jesteś aktualną wicemistrzynią Polski w surfingu. Walkę o tytuł przegrałaś tylko z Karoliną Wolińską. Jak wspominasz te zawody? Czujesz, że zwycięstwo było dla Ciebie w zasięgu ręki?

Jagoda Budek: Zawody wspominam wyjątkowo cudownie. Wcześniej nie wiedziałam nic o surf scenie w Polsce i byłam bardzo miło zaskoczona tym, jak wiele osób pasjonuje się surfem i jest w stanie poświęcić wiele, żeby jak najczęściej być w wodzie. Super było zobaczyć jak wiele dziewczyn surfuje i otwarcie podchodzi do wyzwania, jakim jest start w zawodach. Myślę, że zwycięstwo jest jak najbardziej w moim zasięgu, tak samo jak w zasięgu wielu innych dziewczyn, które systematycznie trenują i często surfują na Bałtyku. Karolina to bardzo dobra zawodniczka, która od lat pływa na Bałtyku, więc fajnie było zobaczyć ją w wodzie. Dobra znajomość spotu to często klucz do sukcesu. Dla mnie zawody to była druga sesja na Bałtyku i jest to fala zupełnie inna od tych, na których pływam na moich lokalnych spotach. Mam nadzieję, że będę miała okazję do kolejnych sesji na Bałtyku, ponieważ pływanie w morzu, które znam od dziecka, ma swój niepowtarzalny urok.

Jak rozpoczęła się twoja przygoda z surfingiem? Od razu złapałaś bakcyla?

Po raz pierwszy surfu spróbowałam w Hiszpanii na Wyspach Kanaryjskich i doznałam wyższego poziomu szczęścia i uczucia totalnej wolności. Po powrocie z pierwszego surf campu myślałam tylko o tym, kiedy znów mogę się urwać na kolejny surf trip, aż gdy wykorzystałam już wszystkie dni urlopowe podjęłam decyzję o odejściu z pracy i ruszeniu do Azji, aby poczuć prawdziwą wolność i smak życia na surf spotach. Gdy skończyły mi się monety, porzuciłam azjatyckie surf spoty i przybyłam do Australii, gdzie mieszkam do dziś. Ocean ma w sobie coś niepowtarzalnego. Wszelkie zmartwienia, presje codziennego życia lądowego zostają na lądzie i wydają się zupełnie miałkie wobec siły natury, której doznaje się w oceanie. Znacznie bardziej „żywa” czuje się surfując, niż prowadząc lądowe życie.

Mieszkasz obecnie w Australii. Gdzie i przy jakiej pogodzie najczęściej trenujesz? Jakie warunki są dla Ciebie najlepsze?

Mieszkam na małej wyspie na północ od Gold Coast, gdzie panuje klimat subtropikalny. Zimą temperatura wody schodzi do dwudziestu stopni, a więc pianka 3/2, a latem dochodzi do 28 stopni. Zdecydowanie lepiej surfuje mi się w ciepłej wodzie, mięśnie pracują znacznie lepiej i sesje mogą trwać znacznie dłużej. Moje lokalne spoty to beach breaki i point’y. Uwielbiam szybko łamiące się fale, takie, które tworzą tuby, pozostawiają mały margines na błąd, wymagają precyzji i dają niepowtarzalny zastrzyk adrenaliny. Bardzo lubię beach break’y za to, że są najbardziej wymagające. Pozwalają na budowanie całej gamy umiejętności od dokładnej obserwacji oceanu po silny paddle czy duckdive. W mojej okolicy jest dużo światowej klasy point’ow, które również uwielbiam, gdyż przy większym swell’u tworzą arcydługie wall’e. Tęsknię też za surfem na rafie. Fale na rafie są niezwykle przewidywalne i osiągają perfekcyjny kształt. Prawie wszystkie fale w mojej okolicy to right handers w przeciwieństwie do fal na Bałtyku, które idą w lewo.

Czym jest dla Ciebie surfing?

Surfing jest moją pasją i wyjątkową przestrzenią, w której jestem w pełni sobą, sposobem na wyrażanie siebie i zaspokojeniem mojej potrzeby kreatywności. Jest moim powrotem do natury i rodzajem medytacji. Podczas surfu w oceanie zyskuję nową perspektywę na wyzwania z lądu. Ocean jest niesamowitym nauczycielem, ponieważ buduje pewność siebie, ale zarazem uczy pokory.

Czym się różni surfowanie na Bałtyku od tego na Antypodach?

W Australii na wschodnim wybrzeżu, gdzie obecnie mieszkam, znakomita większość fal to right handers. Na Bałtyku, przynajmniej na Helu, większość fal, które widziałam idzie w lewo. Surfowałam na Bałtyku jedynie latem i nie odczułam tam mocy, która ma w sobie ocean. W Bałtyku nie ma rekinów, czego z pewnością pozazdrościłby każdy australijski surfer. Woda była chłodniejsza od tej, do której jestem przyzwyczajona w mojej części Australii, bo południowa czy zachodnia Australia znane są z zimnych wód. W Bałtyku wciąż nie ma takich tłumów, jak w wielu miejscach na Antypodach. W Australii surf jest popularny od pokoleń i poziom często jest bardzo wysoki, na najlepszej klasy spotach można przy odrobinie szczęścia trafić na surferów z WSL, co może i kiedyś będzie się zdarzać na Bałtyku. Polska scena surferska jest wciąż jeszcze młoda i to ma bardzo niepowtarzalny urok.

Bardzo cieszę się, że wiele dziewczyn próbuje swoich sił w surfie. Surf daje wiele pewności siebie i pomaga w budowaniu własnej wartości. Chciałabym pomóc w tym, aby surf w Polsce nie był postrzegany jako coś elitarnego. Surf nie wymaga najlepszego sprzętu, aby świetnie bawić się w wodzie. Często początkującym surferom wydaje się, że muszą jak najszybciej nabyć drogie shortboardy, a najwięcej fal na Bałtyku można złapać na znacznie większych softboardach.

Nie trzeba też jechać w tropiki, aby przeżyć niezapomniane sesje o zachodzie słońca. Miałam prawdziwe szczęście surfować na falezie o zachodzie słońca i światło oraz pomarańczowe słońce było równie piękne jak na Filipinach. Jest też wiele sposobów na to, by wyjechać i pomieszkać na zagranicznych surf spotach pomimo braku zasobnego portfela. Wiele surf campów oferuje nocleg oraz wyżywienie w zamian za proste prace, jak sprzątanie czy gotowanie dla gości.

Na koniec chciałabym dodać, że bezpieczeństwo w wodzie jest priorytetem i warto przed surfem na nowym spocie dowiedzieć się jak najwięcej od lokalnych surferów. Dobrze jest jak najwięcej pływać z instruktorami czy surferami, którzy są bardziej zaawansowani. Surf w niebezpiecznych warunkach może skończyć się kontuzją, która na długi czas nie pozwoli na powrót do wody.

Maciej Mikołajczyk

top