Egipt to dla Europejczyków super miejscówka na szybki wyjazd na prognozę albo dłuższy pobyt w sezonie kiedy statystyki wiatrowe są naprawdę imponujące. W przypadku Polaków sprawa jest jeszcze prostsza, bo lądując w Hurghadzie wystarczy przejechać 25km i jest się już w El Gounie, która ma swój wyjątkowy klimat. Dlaczego akurat jest to dobry wybór na wyjazd z Polski? A bo kawał czasu funkcjonuje tu jedna z większych zagranicznych polskich szkółek o nazwie Red Sea Zone. Bardziej chyba tego tematu rozwijać nie trzeba, szkółka ma długą historię i każdy kajciarz powinien chociaż wiedzieć o jej istnieniu.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Dla mniej wtajemniczonych napiszę, że El Gouna to takie "sztuczne" miasteczko składające się głównie z hoteli i willi bogoli z Kairu - wszystko wybudowane przy wchodzących głęboko w ląd kanałach i marinach pełnych luksusowych jachtów. Wygląda to inaczej niż przeciętny egipski kurort. El Gouna czasem wydaje się być w zupełnie innym państwie gdy spacerując po Marinie mija się wielkie jachty z Gibraltaru, a zamiast egipskiej kuchni można spróbować wyśmienitego chinola. Z drugiej strony, znajdą się też te lokalne walory, jednym słowem "Egyptian Original". W Down Town jest kilka ciekawych sklepików, South Marina to knajpy i najlepsza szisza, a dla nas najważniejsza była oczywiście plaża na północy miasta i od tego roku nowy cable park. Te zderzenia egipskiego i europejskiego klimatu są na co dzień aż czasem dziwne. Można pójść do lokalnego baru i najeść się falafelami za 5zł, a wieczorem dostać info od bramkarza przed klubem, że wjazd kosztuje skromne 100zł. Tak czy inaczej porównując ceny w sklepach i ogólny koszt życia na miejscu jest naprawdę tanio. Oczywiście trzeba umieć kilka niezbędnych tricków jak targowanie się i odróżnianie w sklepie produktów importowanych (które niekiedy potrafią być 10 razy droższe).
Spot jest bardzo duży, w zależności od pływów trzeba trochę uważać na rafę. W bazie mamy wszystko czego nam trzeba i pozostaje tylko pływać ile się da. Ja przyjeżdżam do Red Sea już od kilku lat i tym razem byliśmy całą ekipa na prawie miesięcznym wyjeździe. Założenia były proste: wykorzystać wietrzne dni na kajcie w 100%, a w dni bez wiatru brać deski wake i katować na świeżutkich wyciągach w Sliders Watersports Complex. Ja byłem tym mocno podjarany, bo przy takim układzie El Gouna to idealne miejsce na zimowy wyjazd. Już od dawna chciałem pojechać gdzieś, gdzie można pływać rano na kajcie, a wieczorem wyjść na szybką sesję na wyciągu. Tutaj nie dość, że czekały 2 duże wyciągi z nowymi przeszkodami, to wszystko było na wyciągnięcie ręki - z naszego mieszkania szło się na kabel piechotą. To według mnie zupełnie zmienia oblicze El Gouny, ponieważ kiedyś okres flauty nie pozostawał wiele do roboty jeżeli chodzi o sport - chyba że zaliczamy do niego grę w bule.
Nasze pierwsze dni w Egipcie okazały się bardzo wietrzne, więc większość czasu spędzaliśmy w bazie, a właściwie na wodzie dochodząc do siebie po "jesiennym letargu". Wiało całkiem dobrze przez pierwszy tydzień, co bardzo nas cieszyło i dało się we znaki lekkimi zakwasami. Z tego powodu byliśmy wtedy na wyciągu tylko raz zobaczyć jak wygląda i zrobić kilka honorowych kółek. Działo się to przed oficjalnym otwarciem i nie wszystko było jeszcze skończone. Spotkaliśmy się wtedy z Murphym (niestety widzieliśmy się tylko jeden dzień), który akurat był na miejscu pomóc trochę w ustawianiu przeszkód. Duży wyciąg pod narty wodne był dla nas za długi, także pływaliśmy na nim może ze dwa razy. Za to mniejszy, ten właściwy na wake działał ekstra. W wodzie są fajne przeszkody Rixena, a 5-cio słupowy wyciąg jeździ zgodnie ze wskazówkami zegara. Dwa ostatnie zakręty są super do krawędzi. Mimo, że nie wszystkie przeszkody stały tak jak powinny pływało się świetnie.
Zbierając to wszystko w całość pierwszy tydzień zleciał nam wyśmienicie. Codziennie wracaliśmy do domu tak zmęczeni, że odpadaliśmy w kimę po kolei przed telewizorem albo graliśmy wieczorną partyjkę w tysiąca przy egipskiej herbatce. Niestety na każdym wyjeździe coś musi pójść źle i nas to złe fatum trafiło drugiego tygodnia pełną mocą. Ja porównałbym to wręcz do dziesięciu plag egipskich. Zaczęło się od flauty, która naszła nas niespodziewanie i na całe 8 dni. Na początku nie przejmowaliśmy się tym, bo każdy liczył na day-offa po tygodniu naparzania o wodę. Mieliśmy też kilka rzeczy do sprawdzenia na bezwietrzne dni. Ja wziąłem ze sobą koptera pod gopro, którym uczyliśmy się sterować i cykaliśmy szpiegowskie fotki w mieście. Jednak prędzej, czy później trzeba wejść z powrotem na wodę, więc przyszykowaliśmy sprzęt do wake'a. Tutaj znowu karma trafiła nas celnie prawym sierpowym w twarz. Okazało się, że wyciąg jest zamknięty na kilka najbliższych dni w celu naprawy usterek. Na nasze nieszczęście działo się to akurat w czasie największej flauty. Kolejne dni spędziliśmy więc na graniu w bule, spacerkach i wielogodzinnym gapieniem się w TV ze spożywaniem posiłków w łóżku. Nasze samopoczucie każdego dnia były coraz gorsze. Kolejne klęski, które nas spotkały to tygodniowe odcięcie od internetu i jeden niespodziewany blackout w mieszkaniu, który udało się doprowadzić do porządku dopiero następnego dnia. Podsumowując to wszystko nastroje po drugim tygodniu nie były najlepsze.
Na szczęście wrócił do nas wiatr i przyjechał Artur Sowa zabrać kilka metrów kwadratowych naszego mieszkania i wspomóc w walce z przeciwnościami losu. Przed pierwszą sesją niemal biegałem po plaży przygotowując sprzęt. Tak od siebie dodam, że głównym celem tego wyjazdu było dla mnie przetestowanie dwóch prototypów deski wakestylowej, którą Su-2 wprowadza w tym sezonie. Jest to zupełnie nowy blat przystosowany pod buty i czułem się bardzo zadowolony po kilku dniach prób. Kolejną zabawką, która bardzo umilała mi wyjazd była wodoodporna mp3 i nowe słuchawki. Pierwszy raz muzykę do wody wziąłem już dobrych kilka lat temu, ale zawsze coś przeszkadzało albo nie działało tak jakbym to sobie wyobrażał. Problem tkwi w słuchawkach, które źle dobrane często wypadają, mają kiepski dźwięk albo łatwo się psują. Teraz sprawiłem sobie nową parę i jestem dalej pod wrażeniem jak dobrze to działa. Dla mnie na dzień dzisiejszy muzyka na wodzie to chyba największa dawka mocy, używka od której jestem uzależniony już na dobre. Z dobrą playlistą spot nabiera zupełnie nowych barw. W Egipcie pływałem częściej z muzyką niż bez i może to tylko mój punkt widzenia, ale aż szkoda mi tych, którzy nigdy tego nie próbowali.
Rozpływani zaczęliśmy w końcu próbować nowe rzeczy. Razem z Maćkiem drążyliśmy często temat wybicia z toeside. Jest bardzo trudno wylecieć nawet na metr do góry, ale uważam, że to całkiem fajny rozdział w historii freestylu, bo wychodzą z tego ciekawe rotacje. No i najważniejsza jest prędkość przed wybiciem i technika/dobry pop, czyli dokładnie to czego nie może zabraknąć dzisiaj w tym sporcie. Ja też poświęcam coraz więcej uwagi grabom. Uważam, że w tym sezonie będzie to część sportu, która rozwinie się najbardziej. Stawiam w ciemno, że zobaczymy niedługo nagrane pierwsze double passy z podwójnymi grabami. Mi to się szczególnie podoba ale trzeba przyznać, że jestem z tym w tyle. Jednak staram się nadgonić i w tym roku zacząłem w końcu wplatać różne graby do mobów i kilka naprawdę fajnych rzeczy jak double graby (na razie łatwe w back air passach). Po kilku testach doszedłem do lepszych ustawień linek w Chaosach, także tu też mogę stwierdzić, że czegoś się nauczyłem. Naprawdę lepiej wiedzieć jak działa taki latawiec, a nie znać na pamięć suche fakty z książeczki od producenta.
Ostatni tydzień był całkiem wietrzny, więc korzystaliśmy ile się dało. Dużą cześć dnia spędzaliśmy w bazie relaksując się na słońcu, ponieważ poranny wiatr przychodził dla nas o wiele za wcześnie, a wracał znowu zwykle po 16:00. Udało się też parę razy wejść na kabel, który był testowo uruchamiany na godzinę lub dwie. W sumie nie popływaliśmy za bardzo na wyciągu ale z tego, co słyszałem oficjalne otwarcie miało miejsce 7-ego lutego. Mam nadzieję, że będzie już wszystko działało bez zarzutów i z chęcią posiedziałbym tam teraz, bo miejscówka jest naprawdę przednia!