Regaty u Kulawego
Teraz kolej na nietypowy epizod. Opowieść będzie o dwóch nietypowych śmiałkach próbujących swoich sił w zupełnie dla nich nietypowym wymiarze kitesurfingu. Wyścigi racing o pietruszkę czyli puchar "Kulawego". Pan Kulawy to ksywka jaką daliśmy właścicielowi najlepszej knajpy w naszej okolicy (jednej z trzech - ta środkowa!). Pomysłodawcą i zarazem przewodniczącym komisji sędziowskiej był Tomek Janiak. Termin regat padł na pierwszy dzień nowego Chińskiego Roku. Do zawodów mogli zarejestrować się tylko debiutanci. Marek Junior w życiu nie miał deski racing w swoich rękach a Mirek Węgielnik przyznał się, że zgrzeszył wcześniej i próbował stanąć na jednym z tych "pancerników". Jednak było to jak żegluga podczas wodowania okrętu. Z całą komisją uznaliśmy ich więc za debiutantów.
Założenia były banalnie proste: dwa wyścigi "po śledziu" ze zmianą desek po pierwszym biegu. Odległość między znakami miała około 500m.
Byliśmy niezmiernie ciekawi jak poradzą sobie rejsingowe żółtodzioby ze sprzętem, techniką utrzymania się na desce, zwrotami, nabierającym siły wiatrem, no i przede wszystkim z dużym przybojem. Padły zakłady. W opinii publiki Junior skazany był na porażkę. Większość stawiała na Mirka jako doświadczonego kajciarza, który w bagażu doświadczeń ma nawet przepłynięcie Bałtyku na desce windsurfingowej. Pierwszy wyścig odbył bez większych emocji i wyglądał raczej na przedbiegi. Natomiast drugi wyścig przyniósł sporo emocji i byliśmy świadkami zaciętej rywalizacji. Kopary nam opadły widząc tak bojowo nastawionych zawodników radzących sobie w niełatwym przyboju. Tomek podsumował to tak: "Jesteśmy świadkami wiekopomnej chwili".
O tym kto wygrał, komu wrzynał się trapez w "jajka" (niemiłosiernie) i kto miał za krótką rękę przekonajcie się w poniższym filmiku.
Tylko dla zawodowców
My wróciliśmy do Polski po 3 tygodniach, a Marek Junior pozostał w Wietnamie by powalczyć w pucharze Azji Kiteboard Tour Asia KTA, który miał przystanek w Mui Ne w połowie lutego. Marek klepnął drugie miejsce. Gratulacje! Tutaj jest oficjalna relacja ze strony
kiteboardtour.asia oraz ich filmik podsumowujący wietnamski przystanek:
Jeziorowa Pani czyli Lotus Lake
Epizod na ten tydzień ma numer 5 i opowiada o wycieczce do tajemniczego jeziora w pobliskich okolicach Mui Ne. Przed wyjazdem tradycyjnie analizowałem zdjęcia z Google Earth wietnamskiego wybrzeża w celu znalezienia najlepszych spotów wave i freestyle. Jadąc wzdłuż plaż na północ natknąłem się na jeziora odległe raptem 1,5km od morza. Leżą one na skraju rozległych piaszczystych wydm. Od razu skojarzyły mi się one z brazylijskimi lagunami w okolicach Paracuru. Liczyłem na zrobienie fajnej sesji video na wodzie i piachu mimo tego, że spodziewałem się szarpanego wiatru wiejącego przez wysokie wydmy.
W międzyczasie zebrałem trochę info o tych jeziorach. Nie było to proste jak mi się wydawało. Niewiele pisano o tym by ktoś tam pływał na kajcie. Obok podstawowych danych o słodkiej i bardzo czystej wodzie, głębokości do 19m, natknąłem się na informacje, że w jeziorach żyły krokodyle. Ostatni egzemplarz wybito pod koniec lat osiemdziesiątych. Nic nie dowiedziałem się o innych "żyjątkach". Natomiast sporo pisano o największym jeziorze położonym tuż przy białych wydmach. Potocznie nazywa je się Lotus Lake, bo jego brzegi porośnięte jest pięknymi liliami wodnymi. Oficjalne nazwy tych jezior to Bau Ong (Pan Jezioro), Bau Ba (Lotus Lake) (Pani Jeziorowa) i Bau Xoai (Jezioro Mangowe). Aha, jeszcze jedno. Okolica Białych Wydm uważana jest za najbardziej suchy rejon południowo-wschodniej Azji z marginalnymi opadami deszczu.
Będąc już na miejscu wybrałem się najpierw z rodziną na rekonesans. Objechaliśmy jeziora a Junior przyczaił się na szczycie wydm i obserwował wiatr. Tamtego dnia była słoneczna pogoda, było sucho i upalnie. Wiał porywisty wiatr dochodzący tak do 18kts. Nie zauważyliśmy nikogo pływającego wpław. Brzegi jeziora faktycznie były porośnięte niekwitnącymi o tej porze liliami. Dowiedzieliśmy się, że pływanie pomiędzy kwiatami może być niebezpieczne ze względu na łodygi oplątujące kończyny. Ponoć utopiło się w ten sposób parę osób (szczególnie dzieci). Dookoła brzegu nie było rozsądnego zejścia do wody z miejscem na rozłożenie latawca. Jedyną opcją wydawało się miejsce pod wydmami wlewającymi się do Pani Jeziorowej. Z takimi wiadomościami fort-poczty wróciliśmy do hotelu i namówiliśmy całą ekipę na wspólny wypad ze sprzętem KS.
Po paru dniach pływania przed hotelem dojrzeliśmy do wycieczki na Lotus Lake. Ekipa powiększyła się trochę. Dołączył do nas Daniel "Kaszub" z Małego Morza wraz ze swoją dziewczyną, Borian z SurfPointu oraz Paweł i Ola z "Pogo". Wyjechaliśmy przy pełnej słonecznej lampie i wyraźnie rosnącej sile wiatru. Dojeżdżając do jeziora błękitne niebo zaciągnęło się szarymi chmurami, wiatr siadł i zaczęło kropić. Co za szczęście? Szykować się tyle dni i wybrać akurat ten z opadami deszczu w najbardziej suchym obszarze tej części Azji. Jako zadośćuczynienie pojawiła się tęcza, która dodała trochę kolorytu do burych ujęć video.
Wszyscy mieli niemrawe miny, bo wiatr był marginalny a rzadkie szkwały dochodziły do może 15kts. Wejść czy nie? Pierwszy pękł Daniel. Nadmuchał swoją 9-tkę i wskoczył do wody. Pamiętacie ujęcie z czołówki z pojawiającym się tytułem kolejnych epizodów? To właśnie Daniel oddalający się w siną i szukający silniejszego wiatru po drugiej stronie jeziora. Bezskutecznie. Jego latawiec spadł do wody, gdy był po środku jeziora. Potem obserwowaliśmy go przez teleobiektywy jak zwijał linki na bar, dopłynął do latawca i z uporem typowego Kaszuba zaiwaniał z takim zestawem pod wiatr na prawy brzeg. 15 minut popływał na Jeziorowej Pani a potem pół godziny uprawiał ekstremalne pływanie wpław. W międzyczasie chmury przerzedziły się i wiatr jakby się wzmocnił. Maks, Marek i Tomek czuli to w swoich latawcach podczas uprawiania nowej dyscypliny czyli dunekitingu. Maks wskoczył drugi na wodę a potem Marek. Tomek miał cały czas wątpliwości i zwlekał z decyzją.
Chłopaki popływali chwilę ale nie było widać, żeby byli zadowoleni z warunków na wodzie. Udało mi się skręcić parę ładnych widoczków. Wiatr przysiadł Marek szybko spłynął do brzegu a Maks pozostał o tę minutę za długo. Kosztowało go to przepadniętym latawcem i powolnym dryfowaniem na drugi brzeg. W tym samy czasie zza wydm pojawił się Daniel spacerujący wzdłuż brzegu. Opowiedział, że miał poważne problemy z przedarciem się przez gąszcz lilii. Pomogło mu dwóch tubylców. Mirek, słysząc to, pojechał ratować Maksa. Potem okazało się, że Maks nie miałby szans przejść przez pas lilii. Skończyło się na rzucaniu liny i przeciąganiu Maksa do brzegu.
Teraz wiemy, że Lotus Lake to mało interesująca miejscówka z płaską wodą i nie będziemy komukolwiek jej polecać. No chyba że ktoś trafi na lepsze warunki wiatrowe i może liczyć na pomoc kogoś z zewnątrz jak coś pójdzie nie tak. Wracając z Juniorem złapaliśmy "gumę" i skorzystaliśmy z "autoryzowanego" serwisu skuterów. Ciekawe doświadczenie.
A teraz do rzeczy. Miłego oglądania "Jeziorowej Pani".