Zacznijmy od zagadki: co by powstało ze zmieszania fal, słońca i huraganowego wiatru dopisującego przez cały lipiec? Odpowiedź jest prosta - Pozo Izquierdo na hiszpańskiej wyspie Gran Canaria. W tym roku nadarzyła się okazja, bym ponownie odwiedził tą legendarną miejscowość po dwóch latach przerwy. Wiedząc, jaki wiatr może mnie tam spotkać, zaopatrzyłem się przed wyjazdem w żagiel Simmer Icon o dziecięcej niemalże powierzchni 3,4m2..
Do Pozo wybrałem się z Conradem i Darkiem, którzy uczestniczyli w zeszłorocznych wyjazdach Wavecamp. Bardzo ułatwiło to naukę w Pozo. Nie musiałem już tłumaczyć im wychodzenia przez przybój czy zachowywania się w awaryjnych sytuacjach. Mogliśmy od razu przejść do sedna, czyli do skoków!
Siła wiatru sprawiała, że nawet z niskich fal można było polecieć naprawdę wysoko. Doborowe towarzystwo wymiataczy na wodzie (także z Polski) tylko mobilizowało do szybkich postępów. Przez cały miesiąc połowę czasu spędziliśmy na najmniejszych żaglach (3,3-3,6m2), kilka dni na większych (4m2) i kilka na największych, które żartobliwie nazywaliśmy żaglami do formuły windsurfing (4,5-4,7m2). Do pływania przy 50-ciu węzłach trzeba się przyzwyczaić. Każdy, najmniejszy nawet błąd na halsie kończy się potężną katapultą. Bilans moich katapult po miesiącu pływania to pęknięty dziób deski i zerwana linka trapezowa. Całe szczęście żagielki Simmera i maszty i bomy Infinity potwierdziły swoją pancerną wytrzymałość i jedynym efektem lądowań każdą kończyną na żaglu jest małe wgniecenie w moim 4,0.
Na miejscu poznaliśmy wielu fantastycznych ludzi z całej Europy. Niezłym oryginałem okazał się 40-letni Holender, Dietrich, który późną wiosną sprzedał dom i dobrze prosperującą firmę w Holandii i osiedlił się na stałe w Pozo. Mieliśmy okazję pojechać z nim na zwiedzanie rafy w okolicach Arinagi. Tam nasz przyjaciel przeżył historię, o jakiej marzyłby Bear Grylls z programu "Szkoła Przetrwania". W momencie, gdy na brzegu zakładaliśmy płetwy, mała falka przybojowa wyrzuciła na brzeg ośmiornicę. W sekundę owinęła się dookoła łydki Dietricha i przystąpiła do ataku. Zszokowany, kopnął nogą w powietrze by ją strząsnąć. Zdaje się, że w tym samym momencie pomyślał o darmowym i przepysznym posiłku. Gdy ośmiornica wpadła do oceanu, Diet chwycił ją i wyrzucił na skały. Dzięki temu, dzień później rozkoszowaliśmy się przepyszną zupą ze świeżutkiej ośmiornicy.
Połowę jednego dnia poświęciliśmy na wycieczkę samochodową na jeden z najwyższych szczytów wyspy. Dość dziwne uczucie znajdować się na wysokości Kasprowego Wierchu i widzieć ocean...
Pod koniec wyjazdu mieliśmy okazję zobaczyć genialnego Philipa Kostera w akcji. Podwójne loopy ustane w ślizgu, monstrualne back loopy - styl wykonywania tych manewrów przebija wszystko, co do tej pory widziałem w skokach na desce windsurfingowej. Podczas dnia z najsilniejszym wiatrem wyjazdu (szkwały dochodzące do 60-ciu węzłów), płynąłem na halsie powrotnym i zobaczyłem naprawdę kosmiczny skok Kostera. Wyskoczył z potężnej rampy i złapał noszenie jakiego nigdy na własne oczy nie widziałem. Na jakichś 15-tu metrach rozpoczął opadanie i gdy wydawało mi się, że już nie spróbuje żadnego fikołka, na ostatnich pięciu metrach dokręcił szybkiego back loopa. Co prawda, wyrwało mu żagiel przy lądowaniu, ale jakoś mnie to specjalnie nie zdziwiło biorąc pod uwagę wysokość, na której znajdował się chwilę wcześniej. Zastanawialiśmy się później na brzegu czy tego typu widok deprymuje, czy motywuje do dalszych postępów.
Pozo w lipcu jest jednym z najbardziej wietrznych miejsc na świecie. Jeżeli jesteś gotów na pływanie przy atomowej sile wiatru i nie przeszkadza ci kamieniste zejście do wody i fala daleka od ideału - przyleć do Pozo w przyszłym sezonie. Z pewnością, oprócz mnie, spotkasz tam sporą grupkę miłośników silno-wiatrowego windsurfingu.
Poniżej przesyłam małą porcję zdjęć z wyjazdu. Akcja na wodzie została uwieczniona nie tylko w Pozo, ale również w Vargas i płaskiej jak stół Arinadze. Miłego oglądania!
Pozdrawiam,
Maciek Kapusta Kapuściński (Wavecamp, Hydrosfera)