Termin "ucho surfera" brzmi dosyć znajomo prawda? Mimo tego, że nie jest to zupełnie obcy temat, to dotychczas nie było potrzeby zgłębienia tego tematu. Jasne po pływaniu w zimnej wodzie zawsze coś tam pobolewało, ale przecież nie o to tutaj chodzi żeby marudzić. Niestety taka sytuacja może się utrzymać tylko do czasu. Po ostatniej sesyjce na dosyć już zimnawym Bałtyku, ból osiągnął stan, w którym powrót na wodę następnego dnia był już niemożliwy. A szkoda bo warunki były perfekcyjne (przynajmniej w skali Bałtyku) Następny przystanek - ogarnięty laryngolog i sto pytań do wujka google.
Wszystko wiedzący Internet wyjaśnił, że kanał słuchowy to kanał kostny powstały z połączenia kilku kości czaszki, wyścielony tkanką łączną skóry. Choć wciąż jest to nieudowodniona teoria, często zdarza się, że pod długotrwałym działaniem zimnej wody, kanał słuchowy zwęża się w wyniku egzostozy, czyli wzrostu kości. Sam rozrost kości nie jest bardzo niebezpieczny, u wielu osób występuje na mniejszą skalę i bez większych dolegliwości, ponieważ nie przebywają zbyt długo w wodzie. Jednak u osób narażonych na częste wlewanie się zimnej wody do uszu, egzostoza przybiera bardziej natrętny i niebezpieczny dla zdrowia charakter.
Jeśli do zwężonego kanału słuchowego dostanie się woda, całkowite osuszenie go jest praktycznie niemożliwe. Zanieczyszczona woda niejednokrotnie prowadzi do powstania infekcji, gdyż bakterie i grzyby doskonale rozwijają się w ciepłym i wilgotnym środowisku. Zignorowanie tego i pływanie z chorym uchem prowadzi do szybkiego zaostrzenia dolegliwości i znacznie wydłużając proces leczenia. Jeżeli nie podejmie się zastosowania odpowiednich leków, w uchu zaczyna tworzyć się wydzielina ropna, której wypływanie grozi rozprzestrzenieniem infekcji na skórę. W bardziej zaawansowanym stadium choroby może wystąpić konieczność leczenia operacyjnego, polegającego na mechanicznym poszerzaniu kanału słuchowego.
Rozwiązań alternatywnych do operacji (a te w naszym kraju, to jest dopiero prawdziwa przygoda) jest kilka.
Zawsze można zrezygnować z pływania w warunkach, w których woda jest zimna i wieje wiatr - to wykreślamy.
W przeciwnym razie kupujemy specjalne zatyczki i zamiast się regularnie leczyć, zapobiegamy problemowi nie wpuszczając wody do uszu. Opcją najtańszą są klasyczne stopery z wosku, które mają niestety parę wad. Po pierwsze totalnie odcinają Wam dopływ jakichkolwiek dźwięków. W takiej sytuacji nawet jeśli za Wami pojawi się rekin ludojad i tak nie usłyszycie żadnych ostrzeżeń swoich kolegów. Po drugie mimo że zatyczki są tanie, to są jednorazowe, więc na dłuższą metę i tak wydacie na nie parę złoty. Po trzecie i najważniejsze, zatyczki z wosku nie mają szans wytrzymać porządnego mielenia, więc jest duża szansa, że na wodzie szybko je zgubicie i cały misterny plan w piz... wylądował.
Alternatywą dla takiego chałupniczego patentu są specjalne zatyczki z przeznaczeniem dla surferów. Te oczywiście będą trochę więcej kosztować, ale w ostateczności to inwestycja we własne zdrowie, więc na pewno warto. Zatyczki najczęściej mają specjalnego leasha i nawet jeśli wypadną to nie da się ich zgubić. Mimo że takie profesjonalne zatyczki blokują wodę, to wciąż słychać w nich wszystko i można spokojnie pogadać z kumplami na breaku.
Prawdopodobnie szybko zapomnicie o tym, co to jest "ucho surfera", ale może następnym razem gdy zaboli Was ucho coś Wam zaświta i potraktujecie to na poważnie. Zakup zatyczek Was nie zrujnuje, a na pewno uratuje parę godzin pływania - a jak wszyscy wiemy, te chwilą są bezcenne.
Kuba