Po raz drugi miałem okazję udać się na zawody touru
Baltic Cup na Litwie. Doświadczenia zdobytego na tych zawodach nie można porównać do doświadczenia zdobywanego w Polsce. Jest to głównie zasługa unikalnego spotu -
Svencele, na którym odbywają się zawody oraz panującej wokół niego atmosfery. Jeżdżąc na Puchar Polski, zdarza mi się zawahać zanim wyruszę na drugi kraniec kraju i wyłożę na to niemałe pieniądze. Tutaj nie przeszło mi to nawet przez myśl, a porównując jakość do ceny, jak to na Polaka przystało, zdecydowanie wychodzę na plus. Żeby zdobyć większe doświadczenie na tym spocie, nie trzeba jednak jechać na same zawody... Wystarczą jedynie chęci oraz uwolnienie się od żony, dziewczyny, dyrektora... Jak kto woli. Tym razem nie przepuściłem okazji do zrobienia opisu spotu (dla każdego, nie tylko zawodników), tym samym (mam nadzieję) ułatwiając zaplanowanie wyjazdu i podjęcie decyzji o wyruszeniu w drogę.
W drogę
Wybierając drogę, kierowałem się wyłącznie czasem, który zajmie podróż, a mniej wygodą, dlatego jadąc z polskiego wybrzeża postawiłem na trasę przez Mazury. Jeżeli ktoś ma inną opcję to niech się nie zastanawia i omija Mazury szerokim łukiem. Tamtejsze drogi pozostawiają wiele do życzenia pod względem jakości. Dodatkowo, żeby było śmieszniej, były budowane w czasach wojen i zaprojektowane tak, aby ciężko było je zbombardować, dlatego są ciasne, kręte i słabo oznaczone. Generalnie najwolniejszy odcinek całej trasy. Około 100-150km przed Suwałkami trasa robi się przyjemniejsza i do samej granicy z Litwą jedzie się bezproblemowo. Podpowiem, że do tego samego przejścia granicznego z Warszawy jedzie się znacznie szybciej i wygodniej, dlatego wybierając się nawet znad morza, można pokusić się o przejazd stolicą, szczególnie w godzinach kiedy pojawiają się TIR-y, które na mazurskich drogach są ciężkie do wyprzedzenia.
Po przekroczeniu granicy nawigacja google daje nam dwie alternatywy: jedna przez E67 do Kowna, a później E85 do Kłajpedy, natomiast druga jest krótsza, ale prowadzi lokalnymi drogami, bliżej granicy Obwodu Kaliningradzkiego (oczywiście najszybsza droga prowadzi właśnie przez terytorium należące do Rosji, ale nie tak łatwo tam wjechać). Radziłbym wybrać tę pierwszą z kilku powodów:
- prosta jak drut, na Litwie infrastruktura dróg szybkiego ruchu i autostrad jest, że tak powiem, zoptymalizowana, ale wbrew pozorom prowadzą one do wszystkich ważnych miejsc;
- najszybszy odcinek całej trasy;
- trudniej o mandat, trzeba uważać przede wszystkim na liczne fotoradary (są oznaczone znakami na takiej samej zasadzie, jak w Polsce), natomiast policjantów z suszarkami nigdy nie widziałem, dużo ich za to poukrywanych po krzakach na bardziej lokalnych drogach;
- większość trasy to autostrada (limit prędkości 130 km/h, poza okresem 1.11 - 31.03, kiedy limit prędkości wynosi 110 km/h) lub droga szybkiego ruchu (limit prędkości 110 km/h, poza okresem 1.11 - 31.03, kiedy limit prędkości wynosi 100 km/h)
- wygoda jazdy, tak naprawdę po przekroczeniu granicy do prawie samego końca jedzie się na tempomacie.
Uczulam na to, żeby zanadto nie rozpędzać się bardziej niż przewidują przepisy, bo mandaty są porównywalne do tych w Polsce, tyle że w euro. Nawet rodowici Litwini, znani w Polsce z agresywnej jazdy, na swoim terenie jeżdżą jak w zegarku. Więcej informacji na temat dróg, przepisów itp.
TUTAJ.
Po zjechaniu z autostrady na Kłajpedę dojeżdża się do ogromnego ronda, a za nim już tylko 30-minutowa droga do spotu po lokalnych drogach. Warto używać na tym odcinku mapy, bo zgubić się łatwo.
Ogólny czas przejazdu trasy w dzień w stronę spotu, z dwoma postojami, wyniósł mnie 12 godzin (jadąc zachowawczo). Z powrotem podróżowałem w nocy. Z jednym postojem dojechałem w 10 godzin (jadąc szybko). Do przejechania z Rowów do spotu miałem około 900 km.
Co? Gdzie? Jak?
Rzeczywistość niewiele odbiega od stereotypu przedstawiającego Litwę, jako wielką wieś... Zawsze kojarzyło mi się to z czymś negatywnym, a po przejechaniu jednak sporego kawałka kraju i pobycie w Svencele, zupełnie zmieniło się moje nastawienie. Poza Kownem krajobraz składa się z lasów, łąk i ewentualnie małych wiosek. Przepełnione zielenią tereny są na tyle dziewicze, że sprawiają wrażenie nie tyle zacofanych, co po prostu ciekawych. Do tego wszystkiego na końcu podróży z pól wyłaniają się, widoczne z oddali, budowle przypominające kontenery oraz woda i momentalnie dociera do głowy informacja: tu można pływać! Mówiąc o kontenerach, wiele się nie pomyliłem. Cały kompleks bazuje właśnie na nich tworząc coś w rodzaju małego osiedla. Są tak naprawdę dwie wielkości takich "domków" - jedne to pokoje, a większe składają się na restaurację, recepcję i łazienki. Tandetne? Nic bardziej mylnego. Wszystko zachowane jest w nienagannej czystości, a osobom jadącym tam w wiadomym celu na pewno niczego nie zabraknie. Tak naprawdę wjeżdżając na kompleks opuszczamy go tylko w dniu wyjazdu, bo w promieniu kilku kilometrów napotkamy jedynie same niezamieszkałe tereny (niedaleko jest jedynie wioska, w której znajdziemy mały sklep spożywczy).
Przechodząc do konkretów...
Zakwaterowanie - ocena: 6/10
Jeden pokój = jeden kontenerek, na oko 2m x 6m. Wyposażenie: 4 łóżka, lampki i szafka, a ściany to zwykła sklejka. Łazienka wspólna dla wszystkich. Cena około 40 euro za pokój, niezależnie od ilości osób. Warto mieć swój grzejniczek na chłodniejsze dni. Jest również mini pole kempingowe, dla tych którzy nie załapali się na pokój, których liczba jest mocno ograniczona (kilkanaście). Obłożenie, szczególnie w sezonie, jest dosyć duże, dlatego trzeba rezerwować miejsca odpowiednio wcześniej.
Wyżywienie - ocena: 7/10
Niestety konkurencji nie ma. W jednym z większych kontenerów zlokalizowana jest restauracja prowadzona przez właścicieli całego kompleksu. Mimo małego wyboru (menu dynamicznie zmienia się z dnia na dzień, a do wyboru mamy około 6 dań), każdy znajdzie coś dla siebie. Na samych potrawach nigdy nie zawiodłem i co najważniejsze, da się nimi najeść. Obiad (składający się z jednego dania) kosztuje w granicach 4-8 euro. Ciekawie prowadzona jest polityka cenowa poszczególnych posiłków, przykładowo hamburger jednego dnia kosztuje 5 euro, ale już następnego może podskoczyć do 8 euro, dlatego warto pytać się przy każdej wizycie o aktualne ceny. Nie można zapomnieć o dobrym, litewskim browarze, który po całym dniu pływania smakuje co najmniej idealnie. Na szczęście tutejsza restauracja w tym zakresie oferuje szeroki wybór.
Obsługa - ocena: 8,5/10
Jako że jest to rodzinny interes (przynajmniej tak mi się wydaje), nie spotykałem się z jakimikolwiek nieprzyjemnościami. Widać po prostu, że każdemu zależy na utrzymaniu dobrego imienia. Urodą (oczywiście mowa o Litwinkach) tutaj raczej grzeszą... Mimo, że urzędowym językiem jest litewski, to bez problemu można dogadać się po angielsku, a nierzadko nawet po polsku.
Atmosfera - ocena: 9/10
To kryterium oceniam najwyżej ze wszystkich z jednego głównego powodu - wszyscy ludzie, którzy tu przyjeżdżają - bez wyjątków, mają jeden cel - pływanie. Jest to strefa wolna od picerów i innych ludzi, którzy jedynie przeszkadzają w rozwijaniu swoich pasji. Gdzie się nie pójdzie, słychać tylko rozmowy związanych z kite'em lub windsrufing'iem. Nic dodać, nic ująć!
Inne - ocena: 5/10
Mówi się, że poza kompleksem niewiele tu jest... I tak, i nie! Z jednej strony poza rzeczami już wymienionymi znajdują się tutaj (również w kontenerach) sklepiki z akcesoriami (głównie do kite'a) i parking... Z drugiej nietuzinkowe zachody słońca, dostęp do wody w odległości od progu pokoju w najlepszym przypadku 10 metrów, tereny do biegania, piękne krajobrazy.
Szczegółowe informacje, cenniki, rezerwacje, telefony znajdują się pod
TYM linkiem.
Warunki na spocie
Powoli przechodząc z walorów turystycznych do warunków i jakości pływania, chciałbym jednak podzielić się z kilkoma ważnymi informacjami na temat spotu pod względem czysto żeglarskim. Po pierwsze, pływa się tutaj na Zalewie Kurońskim. Jest to litewski odpowiednik naszego Zalewu Wiślanego - oba są oddzielone od otwartego morza mierzeją. Spot Svencele zawdzięcza swoją sławę właśnie temu wąskiemu pasowi lądu, na którym są głównie wydmy. Dlaczego? Przy odpowiednich warunkach atmosferycznych (gdy promienie słoneczne padają bezpośrednio na wydmy) tworzy się wiatr termiczny, który z reguły wzmacnia ten zapowiedziany. Zjawisko to występuję dosyć często, dlatego patrząc na prognozy w internecie trzeba dodawać do nich spokojnie kilka węzłów więcej. W sezonie siła waha się między 14 a 20 węzłów. Kierunki wiatru od południowego-zachodu do północnego-wschodu (kierunki do brzegu) działają doskonale, ale przy innych też spokojnie można pływać na odpowiednim sprzęcie.
Na spocie jest dużo miejsca do taklowania na zawsze przystrzyżonej trawce, z której schodzi się bezpośrednio do wody. Popularności Svencele'om dodaje wolno opadające, piaszczyste dno, dzięki któremu nawet do kilkuset metrów od brzegu jest grunt pod nogami. Pod tym względem sytuacja podobna jest do tej na Zatoce Puckiej, która jest najbardziej uczęszczanym spotem w Polsce, właśnie z tego powodu. Woda na Zatoce Kurońskiej jest zawsze kilka stopni cieplejsza niż w morzu, a fala, jak już jest, to 20-centymetrowa, upierdliwa i raczej dalej od brzegu.
Jak to wygląda dla wybranej deski?
Formula Windsurfing (8/10) - wszystko idealnie, gdyby nie wolno opadające dno... Dla jednych to wybawienie, dla innych utrapienie. Deski z 70-centymetrowymi statecznikami trzeba przenosić do góry dnem przez około 250 m. Sprawne wyjście na głębszą wodę zajmuje 10-15 min. Od czasu do czasu łapie się trawę na fina, w szczególności kiedy podpłynie się blisko mielizny. Są okresy, że około 500 m od brzegu występują liczne sieci, ale są dobrze oznaczone i widać je z daleka. Poza tym, idealny spot dla tej klasy. Ogromny akwen, woda płaska, a falka dla rozpędzonej Formuły to żadna przeszkoda. Można pływać praktycznie przy każdym kierunku.
Slalom Windsurfing (8,5/10) - warunki do uprawiania tej klasy są jeszcze lepsze niż dla Formuły. Stała siła wiatru termicznego pozwala, moim zdaniem, na rozgrywanie zawodów międzynarodowych bez żadnych kompleksów, w szczególności przy zachodnich kierunkach, które działają w Svencele najlepiej. Gdy nie ma słońca, trzeba już liczyć na standardowe prognozy, ale jak nad Bałtykiem - prawie zawsze wieje lepiej, niż na lądzie.
Szkoleniowe Windsurfing (9/10) - jeżeli ktoś nie chce uczyć się pływać na desce z żaglem na zatłoczonym Helu, to w "okolicy" lepszego spotu niż Svencele nie znajdzie. Idealna głębokość (przez około 250 m po trapez) do nauki pozwala zachować komfort psychiczny nawet przy silniejszych wiatrach. Niezależnie od warunków atmosferycznych, bez problemu można zakatować się na wodzie na śmierć.
Kite (9/10) - mekka dla każdej klasy poza Wave'em. Cały kompleks zbudowany został właśnie z myślą o kitesurferach. Na wodzie widoczna jest miażdżąca przewaga latawców nad żaglami. W skrócie - jest wszystko to co kitesurferzy lubią najbardziej - płytka woda, pewny wiatr i mała falka nadająca się do skoków.
Wake (5/10) - dla tych, którzy już nie wiedzą co ze sobą zrobić jak nie wieje, jest to jakaś alternatywa. Sam wyciąg wielkością nie porywa, ale lepsze to, niż nuda na leżaku. W jedną stronę płynie się na oko 100 m. Zbudowany jest na kanale zaraz koło kompleksu, a na środku czeka niewielki kicker.
Na spocie można wypożyczyć sprzęt, ale tylko kite'owy. Windsurferzy muszą zadbać o siebie sami. Odnośnie szkolenia trzeba dowiadywać się u właścicieli kompleksu.
Odbywają się tu liczne zawody w różnych klasach. Z tych bardziej prestiżowych - co roku właśnie tu ma miejsce jeden z przystanków tour'u Baltic Cup, w których sam miałem przyjemność dwukrotnie uczestniczyć (za pierwszym razem maksymalna przewidywana ilość wyścigów - 12, za drugim 10). Filmik z zawodów z 2014 roku - TUTAJ.
TUTAJ
Tak, a nie inaczej Svencele to miejsce dla osób, które podkreślam po raz kolejny, jadą w określonym celu. Dla ludzi szukających imprez, tłumu, czy innych tego typu atrakcji będzie tu po prostu nudno. Natomiast dla fanatyków z deską w ręce - spot na światowym poziomie!!!
Ogólna ocena spotu: 7,5/10
Autor:
Filip Kołodziej POL-3333