W kontekście ciekawych osób związanych z windsurfingiem, przypomniał mi się kiedyś
facet, co przyjeżdżał do BoSportu, który jest... niewidomy. Widziałem jak kilkukrotnie przyjeżdżał i szedł pływać.
Zawsze z drugą osobą, czy to ze znajomym czy z instruktorem (dlatego też w zasadzie się domyślaliśmy, że ma problemy ze wzrokiem). Zawsze staraliśmy się pomóc w przygotowaniu i zaniesieniu sprzętu na brzeg i pewnie
każdy z nas zastanawiał się jak to możliwe. Nie ukrywam, że zawsze byłem pod dużym wrażeniem, bo zamknij teraz oczy na halsie i zacznij płynąć. Żeby rozwiać wątpliwości,
nie mówię o pływaniu przy 2 Bft, tylko o pływaniu ślizgowym! I tak oto, na Boże Ciało spotkaliśmy się przypadkowo i od razu namówiłem go opowiedzenia swojej historii.
Tak więc, poznajcie Piotra, który windsurfing widzi troszkę inaczej...ale czy na pewno ?Opowiedz mi o sobie i jak to wyszło z windsurfingiem ?
Słuchajcie, ja w ogóle jestem gościu bardzo wiekowy. Od tego trzeba zacząć, nie wiem w jakim jesteście wieku ale spokojnie moglibyście być moimi dziećmi.
Jak zaczynałem wchodzić na deskę, to po pierwsze was na świecie nie było i przede wszystkim, to wszystko inaczej wyglądało
Jakie to były lata ?
Powiem tak, gdzieś przed 80-tym rokiem coś już zaczynałem. Z tym żeby było jasne, to nie jest tak że od tej pory zacząłem pływać regularnie.
Mam szczęście, że mam takiego ojca, który całe życie był bardzo sportowy (siatkówka, koszykówka, lekkoatletyka) i to jemu zawdzięczam że jeżdżę na nartach i uprawiam windsurfing.
Jak z nim wyjeżdżałem jako dzieciak na usportowione wyjazdy, to próbowałem wszystkiego co się dało. I pamiętam, że w tamtych latach, to były takie
dechy drewniane z jakiejś sklejki, co to dwóch nosiło, bo takie ciężkie, a potem one jeszcze namakały. A jeszcze kwestia tego jakie było mocowanie stopy masztu. Pamiętam, że był taki
kolek drewniany, a z drugiej strony taka dziura i się ten kołek wpuszczało i koniec. Także jak coś zawiało, to ten kołek wyskakiwał i koniec. Myśmy (ja i tata) jeździli głównie nad jakieś jeziora, może wtedy jacyś fachowcy pływali na morzu ale ja nie. Jeździliśmy więc na mazury, trochę na pomorze ale raczej na jeziorach. I tak w różnych ośrodkach mieli takie dechy, które można było wypożyczyć i to były moje początki. Więc, to co było kiepskie z punktu widzenia windsurfera początkującego, to że
mnie nikt nie uczył (profesjonalnie), próbowałem z ojcem, który też w zasadzie próbował. I to wyglądało oczywiście tak, że startowało się samemu z jednej strony jeziora, potem gdzieś zwiewało w krzaki i zostawało tylko czekać, aż ktoś zwiezie mnie z powrotem
I to były tez czasy w których miałeś już problemy ze wzrokiem ?
Tak, mam taką chorobę :
zwyrodnienie siatkówki na tle toksoplazmozy. To było tak, że jako dziecko (prawdopodobna teoria) miałem kotka, który błąkał się gdzieś tam po podwórku i prawdopodobnie,
jakoś się od tego kota się zaraziłem. To się fachowo nazywa toksoplazmoza. Ogólnie jest bardzo niebezpieczna dla kobiet w ciąży, u mnie to nie było genetyczne tylko prawdopodobnie od tego kota. Z tym, że teraz to badania robią na to błyskawicznie, wykrywają i szybko leczą ale ponieważ to były lata 70-te, to medycyna trochę inaczej wyglądała i ten pierwotniak się gdzieś tam osadził i tak mi siatkówkę wyżerał po trochu.
Zanim się zorientowali co to jest, minęło 6-7 lat. (Na szczęście dla Piotra jednak pierwotniak został zdiagnozowany i usunięty. Uratowało mu to resztkę wzroku
Właśnie w tym okresie, w którym traciłeś wzrok, zacząłeś uprawianie sportu ?
Trudno tu mówić o wielkim uprawianiu sportu, bo to się zaczęło jak miałem 8 lat. Postępowało powoli, wiec
sportem zajmowałem się czysto amatorsko. No, może oprócz szachów. Jako dzieciak robiłem wszystko po trochu, grałem w piłkę, biegałem dosyć szybko, także na zawody lekkoatletyczne jeździłem ale wszystko na poziomie amatorskim. I to były początki, kiedy zaczęliśmy z ojcem próbować tego windsurfingu przez jakieś 3 sezony. Tylko podkreślam, że to było na zasadzie próbowania, a nie poważnego pływania.
To się właśnie zbiegało z okresem gdzie zacząłem tracić wzrok. A już później, będąc w liceum, tatuś poszedł w odstawkę, bo byli koledzy i koleżanki i wyjeżdżało się w inne miejsca typu góry, pod namiot i ten windsurfing, też na długie lata poszedł w odstawkę
I tak naprawdę
do tego nowożytnego windsurfingu wróciłem z 10 lat temu, już jako dojrzały, dorosły facet. Czyli można powiedzieć że od tamtego czasu
miałem ze 20 lat przerwy. Wtedy też z jakimiś znajomymi przyjechałem tutaj nad zatokę. To był taki pierwszy raz po tych wielu latach.
Jak wszedłem na deskę, to okazało się że nic nie umiem. Owszem, kojarzyłem, że tu jest żagiel i coś tam się steruje ale tak naprawdę nic nie umiałem. Z tym, że myśmy wtedy mieszkali we Władku i tak sobie przyjechaliśmy na zasadzie....
a zobaczymy jak teraz jest z tym windsurfingiem. No to wypożyczyliśmy sprzęt, zaczęliśmy pływać (też sami) i człowiek, który nam to wypożyczał, powiedział
- słuchajcie, wam to by się parę lekcji przydało !
Wtedy, dopiero zacząłem tak naprawdę się uczyć. Moje początki w latach młodości były na zasadzie, że po prostu spróbowałem ale nie miało to żadnego przełożenia. Wtedy wzięliśmy parę takich lekcji podstawowych czyli zwroty, ostrzenie itd.
Z takim moim kumplem serdecznym Lubomirem, który też jest instruktorem wielu sportów (ma z 10 różnych dyscyplin m.in. narciarstwo, lekkoatletykę, sporty walki). Nie jest instruktorem windsurfingu ale ważne, że aktywny sportowo. Zaczęliśmy pływać we dwóch i można powiedzieć, że to były takie moje drugie początki po takim długim okresie przerwy. Oczywiście jak opanowaliśmy te podstawy, ten mój kumpel mówi :
- słuchaj, my to tak się snujemy na wodzie, a wszyscy tu z takimi hakami pływają, to trzeba się dowiedzieć co to jest!
Idziemy do gościa i gadamy
- panowie to się trapez nazywa, tu macie takie linki i jak pływacie szybko, to się zaczepia i się płynie
- no dobra to my chcemy z takim trapezem !
I gościu
zaczął nas uczyć jak się z tym pływa, jak się pada żeby nie przebić żagla i oczywiście to trochę trwało.
Znowu mija kolejny sezon. Wiadomo że się przyjeżdżało załóżmy na 2 tyg i było się z te 7 razy na wodzie. Nie tak, że całe wakacje, tylko wiadomo że mijały kolejne sezony.
Ale
jak doszedł trapez i opanowaliśmy to, wtedy zaczęły się pierwsze ślizgi...Jakie miałeś problemy z opanowaniem wchodzenia w ślizg ?
To znaczy, na samym początku, jak miałem już ten trapez, to
musiałem puszczać bom jedną ręką, łapać za linki i ten hak sobie dopinać. Ale po pewnym czasie to już było na wyczucie. Czyli jak wchodziłem na dechę, to już wiedziałem od razu, bo starałem wyczuć sobie na jakiej to jest wysokości - czy muszę się wspiąć na palce czy trochę niżej - żeby dokładnie wiedzieć gdzie co i jak. Kwestia tego zaczepienia, nie raz się zdarza, że nie za pierwszym razem się załapie. W tej chwili nie stanowi to problemu ale na początku tak... rzeczywiście, trochę z koordynacją tego trapezu były problemy.
Ale później pojawił się problem zasadniczy. Mianowicie
problem komunikacji i prędkosci. Dlatego, że dopóki myśmy sobie pływali lewo, prawo i tak dalej, na zasadzie takiej, że na rękach i nawet na tym trapezie ale przy max. 3 Bft. Ale
jak zaczęły się ślizgi to zaczął być problem, bo już ten mój kumpel, też nie jest przecież jakimś surferskim orłem. Załóżmy, że
on wpadł do wody, ja odpaliłem i nagle po dwóch minutach, już jestem 300 m dalej. Jak już się zorientuję, że jestem sam to już jest za późno. Potem ja do niego z pretensjami, że mnie gdzieś zostawił. Potem jakieś akcje,
że motorówki mnie szukały po zatoce. Bo on wracał do bazy po pomoc, a
ja jak już złapałem ślizg, to już nie puszczałem i tak płynąłem nawet 3 km.
Raz jeden była taka akcja ze wypłynąłem gdzieś na środek zatoki. Był wtedy duży wiatr, pływałem wtedy dużo gorzej niż teraz i tak jakoś walnęło wiatrem, że
wywaliłem jakoś tak katapultę i znalazłem się w wodzie bez sprzętu. Nie wiedziałem gdzie on (sprzęt) jest i nie wiedziałem gdzie ja jestem.
Po kierunku wiatru próbowałem jakoś go znaleźć ale popływałem trochę i tego sprzętu nie ma. Stwierdziłem że trudno, że nie ma tego sprzętu i starałem się popłynąć w kierunku kempingu .
I tak jakoś ustaliłem, że skoro wiatr jest od Władka, to musi mi wiać do lewego ramienia. No i w końcu dopłynąłem do płytkiej wody. Generalnie dużo ludzi wtedy pływało i podpłynął do mnie jakiś gościu, instruktor czy ktoś. Widział mnie, bo ja w tym trapezie idę, a przecież nie wiedziałem gdzie jestem. Okazało się ze mnie okropnie zwiał, bo byłem na jakimś 5-tym czy 6-tym kempingu, a startowałem na Kaprze. Podpłynął do mnie i pyta się co się stało,
a ja nie chciałem też tak gościowi tak wprost wszystkiego mówić, że ja jestem prawie niewidomy, bo jeszcze facetowi szczęka o deskę walnie. Więc tak delikatnie mówię :
- Wiesz, ja mam trochę problemy ze wzrokiem i sprzęt mi uciekł
- A skąd przypłynąłeś ?
- No, kemping Kaper
- To cię cholernie zwiało
- No tak. Dobra, to ja będę szedł w kierunku brzegu
- Ok. Coś poszukamy
I tak zacząłem w tej wodzie do kolan, czasem do pasa, iść w stronę kempingu. Wiadomo było, że w końcu dojdę, a on odpłynął... i za jakiś czas 20-30min, przypływa do mnie i mówi, że jakiś gościu znalazł mój sprzęt - i mówi, że gdzieś tam jest. No to ja się pytam gdzie, a
on mówi, że tam i pokazuje ręką(!) Oczywiście nie wiem gdzie, więc idę i mam nadzieje że ten gościu ze sprzętem sam mnie znajdzie. Nie wiem czy się w końcu domyślił, że tak idę po omacku ale znalazł mnie jakoś. Wziąłem ten sprzęt i wróciłem już dalej na piechotę
Ja to bym się bał ...
A czego tu się bać. Jeżdżę też na nartach. Na surfingu nie miałem jeszcze wypadku, poza tym, że oczywiście
dostałem parę razy masztem w łeb. Tak naprawdę poważne kontuzje, które miałem to już
na nartach i zwykle przy dużych prędkościach, bo tam jest więcej przeszkód, jest nierówno, więcej zagrożeń z mojego punktu widzenia.
Teraz już na nartach jeżdżę wolniej, bo miałem z 5 lat temu, bardzo nieprzyjemną przygodę. Przy bardzo dużej prędkości, nie popełniając żadnego dużego błędu, narta mi się wypięła i potem cała historia z kolanem i rehabilitacją. I od tamtej pory stwierdziłem, że jednak trzeba jeździć trochę wolniej.
Wrócę jeszcze na chwilę do tamtych czasów, bo
wraz z prędkością, pojawiły się problemy w komunikacji. Głosowo już nie dawaliśmy sobie rady.
Najpierw opracowaliśmy system gwizdkowy. On (Lubomir) cały czas miał gwizdek w zębach i mieliśmy określony system sygnałów. 2 krótkie ostrzenie, 3 krótkie odpadanie, 1 długi alarmowy że np. ktoś mi przecina drogę czy coś i to zwykle oznaczało stop. I były jakieś chyba 2 krótkie, 1 długi na zwrot i kilka takich podstawowych rzeczy. I ten system gwizdkowy działał ze dwa sezony. Może nawet trzy,
zresztą do tej pory wożę gwizdek w sprzęcie. Ale okazało się że też ma swoje wady. Po pierwsze, było tak, że
dwa razy jacyś ludzie się do nas przyczepili, że na wodzie się nie gwiżdże. Potem ktoś, że gwizdka się używa tylko alarmowo. Oprócz tego, jak były większe odległości albo jak on wpadał pod wodę, to okazywało się, że ten
gwizdek też był zawodny. Albo warunki takie, że wiał bardzo silny wiatr, to wszystko huczało, my w czapkach i znowu ten gwizdek nie działał w 100%.
I w końcu dopracowaliśmy system - małe krótkofalówki w waterpackach z cały czas włączonym nadawaniem. I to jest świetny patent. Działa prawie niezawodnie. Oczywiście też się zdarza, że czasem gorzej odbiera albo jak się wpada do wody, to przez chwilę nie słychać. Ale w 95% sytuacji działa i zbiera nawet do 1 km.
Dzięki temu systemowi mamy dwustronny kanał i wreszcie ja też mogę przekazać jakąś informację.Czego potrzebujesz od tej drugiej osoby?
Pierwsza sprawa i najważniejsza, to są
kwestie bezpieczeństwa, bo to jest podstawowa rzecz. To, czego ja się najbardziej boję, to żeby komuś nie zrobić krzywdy. Bo jeżeli sobie zrobię coś, to jest drugorzędna sprawa.
Najbardziej się boję sytuacji, że ktoś leży w wodzie, a ja płynę w ślizgu i wjeżdżam w tą osobę. To jest po prostu jakiś horror dla mnie. Także kwestie bezpieczeństwa to jest sprawa podstawowa, bo miałem np. takie sytuacje, że gdzieś tam jak było gęsto, bo nieraz tak jest faktycznie jest, że jak jest dobry wiatr, to robi się duży tłok na wodzie. I właśnie leciałem w ślizgu, gościu leciał w przeciwną stronę i przyhaczył mnie w ramię. Oczywiście to była moja wina, bo powinienem był go uniknąć. Wpadłem do wody, on chyba też się zatrzymał,
trochę poczułem ale nic mi nie złamał, także lekko było.
Oprócz tego, jeżeli pływam tylko z kumplem, który umiejętności ma zbliżone do mnie, to
zakładam, że on jest moimi oczami. Czyli kontroluje sytuację. Ocenia mniej więcej co się dzieje, podaje mi takie informacje typu : żebym się np. nie przestraszył danej sytuacji.
Bardzo często się posługujemy zegarem - gościu na drugiej , kajt na trzeciej itd. Także, od razu wiem gdzie, co się dzieje. Mój dziób deski to jest 12 i słyszę, że kajciarz na 2, płynie szybciej, będzie cię wyprzedzał. Mniej więcej potrafię sobie to poukładać w głowie.
A
jeżeli pływam z instruktorem, to staram się jeszcze zassać trochę wiedzy. Bo są jeszcze rzeczy, których nie potrafię :
rufy w ślizgu, startu z wody. A to są rzeczy, które chciałbym opanować. Pewnie z tą rufą w ślizgu, to pewnie jeszcze trochę ale
już w pełni sprzęt kontroluję, pływam w ślizgu i wydaje mi się, że na tyle na ile mi to sprawia frajdę to jest OK.
Jest obecnie tak, że obecnie
na przestrzeni ostatnich 5 lat widzę u siebie postęp i to jest fajne. Widzę, że cały czas jest coś nowego, dochodzą nowe elementy. Teraz pływam sobie w footstrapach i jest bardzo komfortowo. I teraz jak instruktor mówi "steruj palcami i pietami", to już wiem o co chodzi i czuję jak ta deska reaguje.
To jest naprawdę piękna sprawa.Czym się frustrujesz na WS-ie ?
Co nie jest fajne?
Zdarzają się takie sytuacje, że są fajne warunki wiatrowe i chciałbym popływać, a nie mam z kim popływać. Wtedy jest taki dylemat: albo nie popływam albo pływam z jakąś asekuracją z brzegu. No i to nie jest komfortowe, wtedy czasami staram się chociaż trochę popływać, żeby nie tracić wiatru ale tak na dobrą sprawę, wiem że nie powinienem tego robić. Tak jak mówiłem wcześniej, boję się że coś się może stać takiego nagłego, niespodziewanego. A tak poza tym :
no wkurza mnie np. bo nieraz jest fajnie ze jest taki fajny, dobry wiatrowy dzień i chciałoby się pływać od rana do wieczora, tylko z przerwą obiadową, a ja nie ma sił w rekach. No to strasznie mnie wkurza, że po paru godzinach już ręce nie wytrzymują, a ja jeszcze bym chciał, jeszcze godzinkę, jeszcze dwie. A już w pewnym momencie, jak siadam do kolacji, to nie jestem w stanie dociągnąć łyżki do ust czy widelca.
Ulubiony zestaw jeżeli chodzi o deskę i żagiel ?
To znaczy, tutaj to trochę zależy od warunków. Deskę którą mam prywatna, to jest chyba 128 litrów i mam dwa zagielki 5- cos , drugi 7m z kawałkiem.
Ale jak jestem już rozpływany, to staram się pływać właśnie na 130 l. Bo pływałem na takich koło 120 l ale to jednak jeszcze trochę zbyt chybotliwe dla mnie
A jakbyś miał w jednym słowie określić uczucie, które towarzyszy ci podczas windsurfingu ?
Nirvana... no naprawdę. Słuchajcie jak pływałem w zeszłym roku z Danielem w BoSporcie, w pewnym momencie wskoczyliśmy w footstrapy i lecimy tak na pełnej prędkości przez całą zatokę. I ja mówię do niego :
- Ty stary, to jest tak dobre jak seks!
A on:
- Nie, to jest jeszcze lepsze !!! (śmiech)
To jest takie niesamowite uczucie wolności. Przypuszczam, że dla mnie to ma takie podwójne znaczenie. Wy wszyscy macie możliwości nieporównywalnie większe, wsiadacie na szybki motor i możecie cisnąć 200 km/h. Jak ktoś lubi wspinaczkę alpejska, zawiesza się na linie i może pochodzić.
A ja, możliwości dawkowania tej adrenaliny mam jednak zdecydowanie mniejsze. Tysiące innych osób nie robi nawet w jednej setnej tego co Ty !
Ok, zgadzam się
ale to jest kwestia charakteru i wyboru. Są ludzie, którzy nie maja nic wspólnego ze sportem. Sport nie jest ich hobby, siedzą w książkach, komputerach czy tv. Ja to rozumiem.
Mówię tylko o osobach, które są takie jak my, czyli lubimy poczuć prędkość, wiatr w uszach. No to co .. mi zostają narty, windsurfing.
Pewnie jeszcze jakieś możliwości tam są ale
w momencie kiedy już w ślizg wchodzę i słyszę tam na ramieniu : "Masz czyściutko, cała zatoka Twoja!" Noooo to wtedy! Jak już się tak złożę, tak do końca! Jak wycisnę z tego sprzętu ile się da, to jest wtedy właśnie ta nirvana. To jest to uczucie takiej wolności, takiego luzu... tylko woda dookoła i można tak płynąć, płynąć i płynąć
(Tu następuje chwila przerwy, bo wszyscy się śmiejemy z żywiołowości opowiadania o tym ciśnięciu! Jak zwykle : najważniejsza jest ZAJAWKA!)
A pływasz gdzie? W Polsce czy za granicą?
I tu i tu.
Pływałem na Rodos, byłem na Fuertaventurze - z tym, że zawsze jeżdżę z tym moim znajomym
A jakie plany na sezon ?
No wiesz co...
jakąś wyspę trzeba będzie zrobić (śmiech). A tak poza tym, to na prognozę tutaj (Hel) jakieś wypady
Dzięki wielkie za tą rozmowę !
Do zobaczenia na wodzie
PS : Z Piotrem możecie się umówić na partyjkę szachową! Jest Mistrzem Europy i Wicemistrzem Świata w szachach niewidomych !