Jak pewnie większość z Was widziała byłem w tym sezonie zamieszany w kilka "śliskich sytuacji". Dwie z nich, a raczej ich skutki, zostały uwiecznione na zdjęciach. Miałem o tyle pecha/szczęście, że takich sytuacji jest każdego dnia slalomowych zawodów kilka, a te dwie moje są jednymi z nielicznych uwiecznionych z całego sezonu. Tak czy owak stałem się trochę twarzą tego typu konfliktów, a ludzie zaczęli się wypytywać co się stało, jakie to uczucie, jak te sytuacje się skończyły i co w ogóle sądze o tym słynnym "NO RULES".
Pozwólcie, że opowiem po krótce co się stało w obu sytuacjach - może zaoszczędzi mi to trochę pytań na plaży. Pierwsza to ta z PWA Costa Brava, gdzie
po mecie wpłynął we mnie od tyłu Cedric Bordes i miał baardzo dużo do powiedzenia o tym jak to przyblokowałem go na starcie, do czego owszem doszło, ale bez żadnego kontaktu i bez żadnego zagrożenia niebezpieczną sytuacją. W dodatku obaj z tego pierwszorundowego heatu bez problemu wyszliśmy, więc jego "uwagi" uznałem za zupełnie nieistotne, mimo że w temperaturze chwili nie udalo mi się ich zignorować, bo lekko wytrącił mnie z równowagi jego bom wymierzony prosto w moje żebra.
Maciek Rutkowski vs. Cedric Bordes
Ciut lepiej ignorowanie poszło mi w dużo mniej jednoznacznej sytuacji kilka miesięcy później podczas PWA Sylt. Dużo mniej jednoznacznej, bo tam wina chyba rozłożyła się pół na pół. Mianowicie Ross Williams wyprzedził mnie, gdy lekko spuściłem nogę z gazu przed rufą. Wg mnie weszliśmy w skręt jeszcze w kryciu (czyli jego najbardziej wysunięty do tyłu element zestawu, pokrywał się z moim najbardziej przednim), wg niego zdołał mnie całkowicie wyprzedzić. Mimo, że gość z tyłu (ja) zawsze ma lepszy przegląd sytuacji i widzi więcej, to tu rzeczy wydarzyły się tak szybko, że nie mam pojęcia jak było naprawdę. Ja wszedłem na wewnętrzną, a on zamknął drzwi i obaj wylądowaliśmy w wodzie. A że na pierwszej boi tego heatu Rossa rozjechał Pierre Mortefon (a ja uderzyłem w nich wpadających przede mną do wody), to
nieskończona zazwyczaj cierpliwość tego pierwszego wyczerpała się do zera. Najpierw na wodzie rozprawił się z Mortefonem, po mecie rzucajac swoim pędnikiem w jego głowę, a potem wróciwszy na brzeg przystąpił do rozprawiania się ze mną. Tym razem udało mi się utrzymać nerwy na wodzy i chyba tylko dzięki temu nie doszło do rękoczynów ;).
Maciek Rutkowski vs. Ross Williams
Tak czy owak będąc po tych dwóch sytuacjach oraz ścigająć się również w IFCĘ która z zasad nie zrezygnowała, jestem w stanie już chyba z każdej strony subiektywnie wypowiedzieć się o tym czy brak zasad dobrą zasadą jest, czy nie do końca.
Na pierwszy ogień musi chyba pójść
argument najbardziej banalny - bezpieczeństwo. Racjonalnie wydawać by się mogło, że poziom bezpieczeństwa zawodników w systemie no rules drastycznie spada. Tylko, że od kiedy zasada ta została wprowadzona nie wydarzył się jeszcze (tfu tfu!!) żaden wypadek, poza drobnymi stłuczeniami mięśni i zniszczonym sprzętem i nawet najbardziej spektakularne dzwony na pełnej prędkości kończyły się bez konsekwencji. I śmiem twierdzić, że dużej części z tych sytuacji zasady nie eliminują, bo sprawy dzieją się tak szybko, że części zderzeń po prostu nie da się uniknąć. Zasady piętnują jednak tak zwanych piratów, czyli zawodników, którzy wchodzą w lukę, bo "a nuż się uda", ale takich zawodników w PWA jest mało, a jak już są to nie są to goście z czołówki, więc jeśli czegoś nie zepsujesz nie powinieneś być w zasięgu ich rażenia.
Micah Buzianis vs. Peter Volwater
Dlaczego goście z czołówki są raczej z dala od tych sytuacji? Bo w swej prostocie zasada "no rules" jest genialna. Nikt przecież nie chce wylądować w wodzie, ani stracić wypracowanego dystansu, więc jak ognia unika jakichkolwiek potencjalnie niebezpiecznych sytuacji. Skąd ich więc tyle, pytacie?
Cóż, slalom ewoluował na dyscyplinę kontaktową, w której nierzadko ośmiu rozpędzonych do 70 km/h gości wpada na pierwszą boję w centrymetrowych odstępach. . Ale intencją żadnego z nich nie jest kraksa i jeśli takowa się zdarzy to jest to błąd w ocenie sytuacji lub często po prostu niezauważenie jednego z zawodników pośród całego chaosu.
Król piratów Ludovic Jossin
Kolejnym argumentem mogą być protesty, a raczej ich brak. Za każdym razem jak jadę na zawody IFCA, przywoże dokładnie te same przemyślenia. Dziennie kilka godzin jest traconych, bo np. półfinał nie może się wydarzyć bo w ćwierćfinale był protest itp itd. W tym roku na Sylcie zdarzyło mi się utknąć na wodzie na pół godziny w 6-ciu stopniach, 20 węzłach i deszczu, bo na brzegu był protest, a komisja na wodzie mówiła, że nie możemy się oddalać bo w każdej chwili możemy startować. Nie mówiąc o sytuacji w której
moje pierwsze międzynarodowe zwycięstwo (tegoroczne IFCA Grand Prix na Łotwie)
prawie zostało mi odebrane przez protest. Całe szczęscie był to pierwszy protest Steve'a Allena od paru ładnych lat w związku z czym komisja szybko go odrzuciła przez formalne niedociągnięcia. Jednak gdyby nie to wiele mogłoby się wydarzyć. Żeglarskie zasady pod którymi się ścigamy zawodzą już w za szybkiej na nie Formule Windsurfing, a co dopiero w slalomie. Lecisz na granicy kontroli przy 35 węzłach, a brodaty dziadek, który bardziej przypomina boję niż windsurfera pyta się Ciebie, żebyś pokazał mu jak sytuacja wyglądała 78 metrów przed zdarzeniem, albo w trakcie "inicjacji manewru". Zawodowy windsurfing to nie żeglarstwo, a w PWA rządzą trochę bardziej darwinowskie zasady.
I znów król piratów w popisowej akcji vs Steve Allen
Z tego właśnie względu jest też trochę problem. Bo jak 75-kilowy osiemnastolatek lekko dotknie o 40kg cięższego Dunkerbecka, to
ten poczuje coś jakby ukłucie komara bardziej niż realne zagrożenie. W drugą stronę sytuacja może wyglądać inaczej. A pewnie powinniśmy zacząć od tego który debiutant w ogóle odważy się ryzykownie zaatakować Bjorna czy Antoine'a. Do tej samej sytuacji dochodzi na brzegu.
Wyobrażacie sobie Rossa Williamsa robiącego to co zrobił mi np. Joshowi Angulo? Bo ja nie... ;)
Josh Angulo vs. Bjorn Dunkerbeck
Także można stwierdzić, że ta psychiczna przewaga jest kolejnym elementem która wpływa na tak długie trzymanie się starej gwardii w czubie (o tym czy to dobre dla sportu moglibyśmy otworzyć kolejną dyskusję). Z drugiej strony, jest to zawodowy sport i
jeśli nie jesteś gotów trochę zaryzykować, to zapraszam na optymista, albo do partii szachów. Przez 2 lata w tourze moja psychiczna skorupa pogrubiła się kilkunastokronie, a do najlepszych jeszcze sporo mi brakuje.
Steve Allen pokazuje co to mocna psycha w kryzysowym momencie
Tylko czy slalom PWA nie kreuje przypadkiem bandy agresywnych brutali z za dużym ego? Cóż, na pewno coś w tym jest, ale ze środka ciężko mi to ocenić. Wydaje mi się, że większość zawodników dobrze żongluje tym co dzieje się na wodzie z tym co dzieję się na brzegu. Sami z Rossem 2 dni po zdarzeniu wspólnie się z niego śmialiśmy i przyjmowaliśmy "gratulacje" świetnego zdjęcia od wave'owców , freestyle'owców i innych osób trzecich. Co też nie znaczy, że takie zachownia są przez PWA ignorowane i traktowane jak codzienność.
Na największych piratów czekają dyskwalifikacje, a uczestników bójek czy "doradców" sędziego kary finansowe. PWA się tym raczej nie chwali, ale dzięki Joshowi Angulo próbującemu rozprawić się z sędziami połowy jego rozmiaru czy Benowi van der Steenowi krzyczącemu co naprawdę myśli o warunkach w jakich przyszło nam się ścigać np. na Costa Brava, zarabia całkiem pokaźne sumki. Także o szacunek trzeba walczyć, a na bojach łokciami się rozpychać, ale uważać żeby nie przekroczyć tej bardzo cienkiej granicy.
Kanapka z Joshem
Ostatnim argumentem za obecnym systemem musi być na pewno show. Śmiem twierdzić, że zdecydowana większość osób śledzących live stream z eventów PWA czeka na
te niecodzienne sytuacje, w których zawodnicy narażają zdrowie i co ważniejsze wynik zawodów dla show jakim ma być zawodowy windsurfing. Nie mówiąc już o tym, że sędziowie podsycają całą atmosferę stawiając
coraz to krótsze trasy, a szykany czy przeszkody rodem z Super-X przez ostatnie kilka lat przeszły ze statusu "nie ma szans" do statusu "być może spróbujemy już w 2014". Zobaczymy co się z tego urodzi, ale jedno jest pewne - no rules ewoluowało w jedną z nieodłącznych części nowoczesnego slalomu. Jak długo tak pozostanie? Zobaczymy..
Wierzcie lub nie: w tej sytuacji z finału tegorocznego PWA Turcja nikt nawet nie wylądował w wodzie
Cholera, chciałem napisać obiektywny artykuł i rozpatrzyć obie strony jak maturzysta z prawdziwego zdarzenia, ale ponieważ maturę miałem 3 lata temu, chyba nie do końca mi poszło. Także jestem ciekaw waszych opinii na ten temat i czy może w moim mocno empirycznym researchu czegoś zabrakło? Jak myślicie?
Maciek Rutkowski POL-23
(Burn, Point-7, Patrik, Sylt-Brands, Quiksilver, Unifiber, GoPro)