Maxa Wójcika w środowisku windsurfingowym nie trzeba nikomu przedstawiać. To nie tylko trzykrotny Mistrz Świata w klasie Raceboard czy złoty medalista wielu Drużynowych Mistrzostw Europy w klasie RS:X. To także pierwszy Polak, który pokonał Bałtyk na windsurfingu. W sobotę, 22 czerwca o 15. 15 zakończył swój rejs, dobijając do plaży w Gdyni, po całonocnej żegludze z Karlskrony.
Aleksandra Szydzik : Max, jesteś pierwszym Polakiem, który oficjalnie dokonał tak niesamowitej rzeczy. Z 21 na 22 czerwca pokonałeś Bałtyk, na desce. Przepłynąłeś 370 km w 22 h i 15 min. Opowiedz, kiedy i skąd w ogóle wziął się taki pomysł w Twojej głowie?
Max Wójcik : Na kadrze, czyli jeszcze w momencie, kiedy pływaliśmy w RS:X Teamie, zawsze przewijał się ten temat. Później wyczyn portugalskiego zawodnika - Rodriguesa, który przepłynął z Madery na Wyspy Kanaryjskie, też pokonując 300 km, co prawda na RSX'ie, dał mi dużo do myślenia. W pewnym momencie, w styczniu pomyślałem sobie - "Ok. Mam teraz dużo czasu i chciałbym zrobić coś wyjątkowego". I pomysł był najpierw, aby płynąć z Gdynii do Karlskrony, ale później ewoluowało to do trasy: Karlskrona - Gdynia, bo chciałem, aby to mnie Polacy witali, a nie na odwrót. U Szwedów pewnie by to było tak - "Wow, OK. Dobra, zmykaj na prom." Co prawda, organizacyjnie bardzo utrudniło mi to cały wyjazd. Potrzebowałem mieć tam hotel, 7 osób, które musiały mieszkać i być wyżywione, więc to znacznie podniosło koszty. Ale było warto, bo jak przypłynęłam do plaży w Gdyni, to powiem Ci, że... Naprawdę mega miło mi było, cała moja rodzina była, znajomi, Kowal (przyp. trener kadry RS:X Teamu)...
A ile trwały przygotowania do tego przedsięwzięcia? Mam na myśli zarówno Twoje przygotowanie fizyczne jak i organizację całego event'u?
Całe przedsięwzięcie zaczęło ORGANIZOWAĆ SIĘ, bo nie tylko ja to organizowałem, wręcz byłem tym człowiekiem, który miał tylko przepłynąć odcinek. Okazało się, że organizacyjnie było to największe wyzwanie. Sam trening rzeczywiście pod kątem samego przepłynięcia trwał 4 miesiące. Już w lutym zacząłem biegać, jeździć na rowerze, chodzić na siłownię. Jak wyjechałem do Australii jako trener, to pod kątem tego rejsu wychodziłem na wodę na 2-3 godzinki. Później były dłuższe jazdy. Pewnego razu nawet do Elbląga pojechałem na rowerze, co zajęło mi 7 h. Wstałem o 3 rano, bo tak myślałem że też będzie wyglądał mój rejs, czyli z rana wstanę i będę miał cały dzień do przepłynięcia trasy.
Ale wiemy że tak nie było. Płynąłeś całą noc...
Dokładnie. Całą noc. I nie zamienił bym tego na nic. Było fantastycznie. Tak więc jak mówię, te przygotowania trwały już od lutego. Miałem takie szczęście, że tego dnia była najkrótsza noc, pełnia księżyca, nie było zachmurzenia, 20 węzłów. Ktoś tam czuwał, naprawdę ktoś tam czuwał, żeby było idealnie.
A czy podjąłbyś tą próbę nawet jeżeli warunki byłyby niedogodne?
Zależy jak niedogodne by były. Czekałem w Karlskronie, w Szwecji, przez 4 dni. I nie wiedziałem czy w sobotę będę miał te warunki. Dopiero w piątek z rana dostałem zielone światło od meteorologa, chociaż już wiedziałem, że mam żółte. To znaczy były trzy kolory. Czerwone - nie mogę płynąć przez 3 dni, żółte - może w przeciągu 3 dni zrobią się warunki i zielone - możesz startować. Cały czas przez te pierwsze dni było czerwone, później żółte się zapaliło. I tego samego dnia, kiedy wypłynąłem o 5 po południu, zapaliło się zielone światełko. Ale już wtedy, już z rana kiedy jeszcze było żółte... wiedziałem, że będę płynął. Wiedziałem, że cokolwiek by się nie działo, czy będzie ten wiatr czy nie, to muszę skończyć ten projekt. I tak szczerze mówiąc, gdy z rana w sobotę tak kompletnie siadł mi wiatr, po prostu zacząłem się rozbierać, stanąłem na desce i zacząłem pompować, nie wiedząc czy przyjdzie bryza czy nie.
Jak sądzę, brałeś pod uwagę kilka zestawień jeżeli chodzi o sprzęt? Na jaki się w końcu zdecydowałeś?
Na raceboard'a i żagiel firmy Aerolite będący najlepszym na słaby wiatr. Jest ultra lekki, przystosowany właśnie do wiatrów między 4-15 węzłów. Miałem co prawda w zapasie na motorówce deskę slalomowa i żagiel 7.8, bo gdyby nawet miało by przywiać 35 węzłów, to i tak chciałem ukończyć ten wyścig..., ten rejs..., tą przygodę... (śmiech). A nie męczyć się na żaglu 8.5, na którym by mnie po prostu zniszczyło. Płynąłbym pewnie z 10 godzin dłużej i to z takim bólem, że sobie tego nie wyobrażałem. Wolałem mieć opcję zapasową i być przygotowanym na każdą ewentualność.
Już minęło kilka dni od kiedy dotarłeś w sobotnie popołudnie do plaży w Gdyni. Jak z perspektywy czasu patrzysz na swoje dokonanie? Czy zmieniło ono coś w Twoim życiu?
Tak. Tak, zmieniło. Po pierwsze, Dało mi poczucie, że jestem w stanie zorganizować coś, na czym się kompletnie nie znam. Tak jak mówię, organizacyjnie wymagało to ode mnie dużego zaangażowania. Finansowo, medialnie, logistycznie także... To wszystko było czymś nowym. Dużym wyzwaniem. Samo przygotowanie fizyczne? Pływam od 20 lat...
Byłeś zawodnikiem...
Byłem zawodnikiem wiec wiedziałem że dieta, kondycja i tak dalej...
Przecież nadal nim jesteś.
Ale już mniejszego kalibru, w tym znaczeniu, że już nie na olimpijskiej klasie. Ale dało mi to poczucie pewności siebie. Wrażenie, ze jeżeli coś sobie wymyślę, jeżeli będę miał jakiś pomysł w głowie, to nie ma takiej siły, która powstrzyma mnie od zrealizowania tego. Polecam stawianie sobie takich wyzwań. To jest coś, co jest już oklepane, coś co się słyszy praktycznie codziennie... Ale chodzi mi o to, żeby stawiać sobie wyzwania na granicy i do nich dążyć. Pokonywać je i później stawiać sobie jeszcze lepsze. I jeszcze wyżej poprzeczkę sobie podnosić, aby po prostu wzrastać w tym, co się robi.
Rodzi Ci się już w głowie kolejny do zrealizowania pomysł? Jak tym razem chcesz przekroczyć granice?
Zawsze się śmieje, że ślub byłby taką nowa rzeczą. Ale to oczywiście na żarty... Nie skrystalizowałem jeszcze konkretnego planu, ale mam w głowie coś w stylu płynięcia gdzieś... Nie wiem jeszcze co to ma być, nie wiem jeszcze kiedy to ma być, nie wiem w jakiej formie... Ale wiem, że coś takiego się stanie. To jest ciekawe uczucie. Mam chwile jeszcze, żeby się nad tym zastanowić. Nie ma co się napinać. Szukam weny. Wiem, że ta wena nadejdzie i pomysł się skrystalizuje. Na razie nie wiem do końca co to ma być, ale wiem że będzie.
Max, dzięki bardzo za rozmowę i życzę trenerskich sukcesów na Mistrzostwach Europy w Breście.
Wywiad przeprowadziła Aleksandra Szydzik, zawodniczka w klasie RS:X oraz jedna z nowych osób w redakcji naszego serwisu. Więcej informacji o Maksie Wójciku znajdziecie na jego stronie
maxwojcik.pl