Stylówa godna filozofa W końcu, po dość długim czasie udało mi się usiąść do napisania kilku słów na temat minionego lata, które upłynęło niespodziewanie szybko. Czas był dość wyjątkowy, bo łączył się z końcówką moich studiów, także oprócz planowania miejsca do popływania, miałem na głowie magisterkę, a ta jak wiadomo, sama się nie napisze. Miałem jednak szczęście, gdyż temat wybrany wspólnie z promotorem pozwolił mi na połączenie studiowanej dziedziny z moją pasją, czyli w tym wypadku mogłem się rozpisać na temat windsurfingu i tego jak wpłynął on na moje życie. Oczywiście, żeby nie było tak pięknie, praca została oddana z małym poślizgiem, ale o tym za chwilę...
Sezon udało mi się rozpocząć na początku kwietnia w Dobrzyniu nad Wisłą, razem z kolegą z teamu WTP (www.waveteampoznan.com). Wybraliśmy to miejsca ze względu na dość wczesną porę (6-7 kwiecień), gdy w Łebie chłód na morzu był jeszcze dość wyraźnie odczuwalny, a na śródlądziu, przy nie gorszych wiatrach (na żagle 4,0-4,5) mieliśmy przyjemne 15 stopniu w słońcu, z dość przyzwoitą falką do poskakania (pod klifem w Dobrzyniu). Z racji lekko północno-zachodniego wiatru, taklowaliśmy się przy przystani w Dobiegniewie, gdzie warunki powinny zainteresować naszych rodzimych freestyle'owców ! Miejscówka ma naprawdę spory potencjał, z dobrym wiatrem, płaską wodą na tym brzegu rzeki, jest to świetny akwen do treningu, a przy dobrej prognozie i odpowiedniej organizacji, może nawet udałoby się kiedyś rozegrać tam jakieś zawody... kto wie, czuję w kościach, że "tam się jeszcze będzie działo"...
W każdym bądź razie, nie mógłbym zapomnieć o tym, że tegoroczne rozpoczęcie sezonu trwało 4 dni pod rząd ! Po powrocie znad Wisły, wybraliśmy się poznańską ekipą do Powidza, gdzie polataliśmy na formatach 5,0 - jednak 8 stopni powietrza i zimna woda najczystszego w okolicy jeziora nie pozwoliły na dłużej niż 2 godziny pływania. Ostatni dzień wiatru wykorzystaliśmy już na "home-spocie" czyli w Kiekrzu, aczkolwiek z racji północnego wiatru trzeba było się wodować w środkowej części jeziora, aby trafić na lepszy wiatr i nie kolidować z treningiem RSX'owców, których trochę "gięło" jak na kierskie warunki ;)
W międzyczasie starałem się doczytać kilka książek pod swoją magisterkę, aczkolwiek nie zawsze szło tak jakbym chciał. Były chwile gdy musiałem wstrzymać prace, takie jak np. dostawa nowych żagielków Simmera z Hydrosfery oraz związane z tym testy 4-listwowego Black Tip'a na rollboardzie przed domem...ale jak już wspomniałem, wiązało się to z tematem, także znajdowanie sobie w tym zakresie usprawiedliwień nie stanowiło problemu. A na poważnie, pisanie szło pełną parą, jedyne pływanie na Bałtyku udało mi się zaliczyć na majówkę w Neu Mukran (Rugia, Niemcy) z opcją zakończenia dnia na płaskiej wodzie zatoki w Dranske. Wtedy też po raz kolejny potwierdziła się zasada, której trzeba się w naszej szerokości geograficznej trzymać: jak wieje, trzeba pływać ! Od rana czekaliśmy w naszym małym obozie surf-busów (Rossi, Elzan, Kojot, Marcin, Bartek, Leszek i Kapusta) aż się rozwieje, przez co straciliśmy godzinkę dobrego pływania, a prognoza następnego dnia pozwoliła zaledwie na parę halsów na spocie kilka kilometrów na południe od Mukran.
Czas szybko biegł do przodu, a w trakcie tworzenia magisterki, w mojej głowie zrodził się plan zorganizowania sobie małej nagrody po pięciu latach spędzonych na uczelni, w formie poszerzania horyzontów nie tylko windsurfingowych, ale również zyskania doświadczenia z ciekawej pracy. Wybór padł na René Egli - jedną z największych szkółek na Wyspach Kanaryjskich, jeśli nie jedną z większych w Europie, gdzie od 1986 roku odbywa się Puchar Świata. W ramach swojej pracy miałem przyjemność pomagać przy organizacji tegorocznych zawodów, mając styczność z większością "prosów", legend czy też z propagatorami sportu jak np. japońskim Kuma Movie. Było nawet komu kibicować, gdyż w obu dyscyplinach startowali Polacy - w slalomie Maciek Rutkowski, a we freestyle'u Kuba Kosmowski oraz Kanadyjczyk polskiego pochodzenia Philip Soltysiak. Po dwóch tygodniach akcji windsurfingowej przyszedł czas na kite'a, więc była okazja pooglądać jak zawodnicy i zawodniczki z PKRA (w tym kilka naszych reprezentantek) radzą sobie z dość silnym i porywistym wiatrem.
W dniu wylotu miałem ukończone jakieś 90% pracy i potrzebny był tylko "ostatni szlif" ! Ale jak się okazało, ciepły i wietrzny klimat Fuerteventury, w połączeniu z pracą i pływaniem, nie jest tak aż tak sprzyjający pracy intelektualnej jak mi się wydawało...więc z planowanego tygodnia na dokończenie magisterki, zabrało mi to 3 razy tyle, aczkolwiek dzięki pomocy kolegi ze studiów i cierpliwemu dziekanowi, udało się oddać pracę i ominąć niepotrzebnych przygód na uczelni.
Praca przy World Tourze nie hańbi
Początek wypadu rozpoczął się bardzo miło, gdyż na wyspę leciałem już z Polską ekipą (Janusz, Orko i przyjaciele), a na miejscu byłem umówiony z Kubą Kosmowskim, że będę miał gdzie się zatrzymać, dopóki nie znajdę własnego mieszkania. Stąd moje podziękowania za gościnę dla Kuby i Gosii oraz oczywiście dla Iwony i Pawła, którzy również wsparli mnie dachem nad głową...i nie tylko ;)
Z sąsiedniej wyspy przyjechał Tomek Wieczorek ze swoją dziewczyną Magdą, którzy zostali na miesięczne wakacje (oraz trening) i razem wynajmowaliśmy całkiem przyjemne mieszkanie. Kolega, choć nie pokazywał się ostatnio zbyt często w polskich czy zagranicznych surf-mediach, jest wciąż w formie i jestem pewien, że gdy wystartuje w następnych zawodach będzie sporym zaskoczeniem. Maciek Rutkowski, który się u nas zatrzymał na okres trwania Pucharu Świata, zaczął już zresztą motywować Tomka do przyszłego sezonu...a wierzcie mi, jeśli chłopak się zaweźmie i ma dobry dzień to jest na co popatrzeć ! W dodatku ma talent do przekazywania swojej wiedzy, przez co byłem już bardzo bliski ustaniu Ponch'a - dzięki za natchnienie i wskazówki :) Szkoda tylko, że nie ma okazji wykorzystać tego na rodzimych wodach, ale to już kwestia motywacji polskiego środowiska freestyle'owego, które musi się na nowo zabrać za organizację zawodów - tak, jak to jeszcze do niedawno robiła ekipa LaOla, Surfstyle.pl czy organizatorzy kwietniowego Cold Water Freestyle Classic.
Siedząc od początku czerwca na Fuerteventurze miałem okazję spędzić trochę więcej czasu na wodzie. Nie zawsze był to cały dzień, aczkolwiek mogąc trzymać swoje żagle i deski w bazie, prosto po pracy szedłem na plażę, żeby zaliczyć przynajmniej półtorej godziny pływania w dość nienagannych warunkach ;) Czasem robiłem sobie dwugodzinną przerwę w ciągu dnia, gdy warunki były na tyle dobre, że nie dało się wytrzymać patrząc na obraz z kamery internetowej, bądź zerkając sprzed biura bezpośrednio na wodę. Dlatego każdy kto myśli o odwiedzeniu tego miejsca powinien przekonać się na własne oczy jak może wyglądać udany wyjazd na deskę z silnym wiatrem i ciepłą wodą w oceanie. Prawdopodobnie z racji ubiegłorocznych przemian w Egipcie, zwiększyła się ilość naszych rodaków odwiedzających tę wyspę, a co za tym idzie, wzrosły także starania o polskiego klienta. Widać to po polskiej wersji strony internetowej szkółki czy przetłumaczonym katalogu. Z ciekawostek, na miejscu można znaleźć polski pub, z bardzo klimatycznie ustawionym stołem bilardowym (pod gołym niebem).
Opisując sam spot muszę przyznać, że nie bez powodu ludzie przylatujący latem na Sotavento (plaża, na której mieści się baza) zawsze wracają "napływani". Mógłbym policzyć na palcach dwóch rąk liczbę dni, które w trakcie 3. miesięcy skłaniały raczej do zwiedzania wyspy albo dawały możliwość poleniuchowania na plaży bez wyrzutów sumienia, że marnuje się tak cenny dla nas windsurferów wiatr. Kierunek z jakiego przez większość czasu wieje jest lekko skośny od brzegu, co powodu wypłaszczenie wody przy bazie i daje możliwości do trenowania manewrów przy samej plaży. Dla bardziej wymagających, najlepszą miejscówką jest napełniająca się w trakcie wysokich pływów laguna, która przy głębokości około metra jest doskonałym miejscem na trenowanie trików freestyle'owch ! Baza nr II znajdująca się około 4km w dół z wiatrem jest miejscem, gdzie odbywają się szkolenia dla początkujących, ale oprócz tego można stawiać pierwsze kroki na fali, gdyż wchodzi tutaj regularny swell, który w najlepsze dni osiąga ponad metr wysokości i daje też dobre możliwości do poskakania.
W trakcie całego okresu udało mi się odwiedzić kilka ciekawych zakątków, szczególnie przypadły mi do gustu El Cotillo (na północno-zachodnim krańcu) oraz La Pared (na zachodnim wybrzeżu), gdzie ze znajomymi brałem lekcję surfingu. W to miejsce wracałem jeszcze kilkukrotnie, ze względu na prawdziwie "morskie powietrze" oraz niesamowite klify ze wspaniałymi zachodami słońca zapadającymi na długo w pamięci. Na koniec pobytu zawitałem także na południe wyspy, do bardziej turystycznego obszaru, czyli Morro Jable, gdzie warto też zajrzeć, chociażby na zakupy.
Latem poznałem wielu ciekawych ludzi, w tym Słowaków pracujących co roku przez kilka miesięcy w bazie, wiodąc przy tym dość wyluzowany styl życia, którym dzielą się na co dzień z innymi, dzięki czemu na plaży czuć pozytywne wibracje ! Trudno by mi było wspomnieć wszystkich rodaków napotkanych tego lata na Fuercie, ale muszę przyznać, że raczej nie mogłem narzekać na nudę czy samotność ;) Mam nadzieję, że nie obrażą się na mnie Ci, których nie wymieniłem z imienia i nazwiska, a z którymi spędziłem bardzo miło ten czas na wyspie. Oczywiście nie mógłbym zapomnieć o jeszcze jednym "localesie" - Andrzeju, pokazującemu młodzieży jak się pływa i co oznacza czerpać z tego przyjemność !
W czasie gdy siedziałem na Kanarach, moi koledzy z WTP nie próżnowali i wykorzystywali prawie każdą możliwość, aby wybrać się na dobrą prognozę nad Bałtyk. W tym sezonie oprócz tak dobrze wszystkim znanej Łeby, odwiedzili takie miejsca jak: Jarosławiec, Ustka, Międzyzdroje czy Świnoujście. Po kilku latach przerwy, do windsurfingu wrócił nasz kolega Andy, który ostatnio szlifował swoje umiejętności w pływaniu na falach, ale bez użycia żagla. Pod koniec lata udało im się także wybrać do Danii, gdzie w okolicach Klitmoeller odbywał się przystanek PWA w wave'ie - z ich relacji mogę tylko żałować, że nie było mnie w tym czasie z nimi ! Po powrocie do kraju udało mi się jeszcze wyskoczyć z chłopakami na 2-dniowy wypad. Tym razem zawitaliśmy do Jarosławca, Lubiatowa oraz Łeby, dzięki czemu mogłem później z czystym sumieniem przystąpić do ostatniego etapu moich studiów - t.j. obrony pracy magisterskiej, której udało mi się dokonać pod koniec września.
Teraz szykujemy się już wszyscy do następnego sezonu i chociaż pogoda za oknem nie zawsze napawa optymizmem, to czekamy z utęsknieniem na pierwsze cieplejsze podmuchy wiatru i nie tak chłodne bałtyckie fale, które po raz kolejny pozwolą nam naładować baterie, byśmy mogli dalej cieszyć się tą energią jakiej dodaje uprawianie windsurfingu. Póki co na zimowe wieczory pozostaje nam jednak oglądanie zdjęć i filmów z lata, bądź wypady na projekcje kinowe, które przypominają nam o tym, co lubimy robić najbardziej !
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku oraz udanego sezonu 2012,
Aloha !
Adam Strybe POL-3
Podziękowania dla Dakine'a (www.dakine.pl) za dostarczenie koniecznych akcesoriów oraz Hydrosfery (www.hydrosfera.pl) za bardzo udane żagle Simmer'a, które jak zwykle mnie nie zawiodły.