Do napisania tych kilku słów skłoniła mnie informacja o nowych wymogach dla wyścigowych desek kite oraz obserwacje i dyskusje na pewnej plaży. No i jeszcze oczywiście nieodparta chęć włożenia kija w kajtowe mrowisko, bo ja kitesurferem nie jestem, choć ostatnio z kitesurfingiem dużo się stykam, ale na szczęście przez szkiełko.
Otóż że tak powiem kolokwialnie (często słyszę to słowo w TV, więc musi być mądre) "w robocie" naszła mnie myśl, że
kitesurfing zaczyna podążać drogą windsurfingu, co dla tego drugiego nie skończyło się najlepiej (to taki eufemizm). Upraszczając nieco sprawę można powiedzieć, że windsurfing przeżywał szczyt swojej popularności (również w rozumieniu komercyjnym) mniej więcej w takich:
lub też takich:
okolicznościach przyrody, czyli
coś na kształt wave lub freeride. Później był freestyle, super x, itp. Następnie drugi oddech windsurfingowi miały przynieść formuła windsurfing, hydrofoile i inne wynalazki typu przeźroczyste lub puste w środku deski. Czy to coś pomogło...?
Tymczasem dochodzą mnie słuchy, ze komercyjnie nie za bardzo idzie też kitesurfingowi i jeszcze okazuje się, że deski kite do race mogą mieć maksymalną długość stateczników nie większą niż 50 cm.
Deja vu? Czyż to nie jest
formuła kitesurfing:
...mająca być lekiem na całe zło? Oczom nie wierzę, ale jak widzę na plaży jeszcze
przeźroczyste deski:
...oraz
kajtowe hydrofoile:
...to chcąc nie chcąc przyszłość kitesurfingu widzę... windsurfingową.
Strapless chyba się zanadto nie upowszechnił (zresztą windsurfingowi tez nie pomógł)...
to może spróbujecie kiteless...?
Przecież również w kitesurfingu to co kręci największą ilość ludzi i daje największe przełożenie na tzw. wynik finansowy (który przekłada się na popularność sportu, czyli koło się zamyka) to takie:
... lub takie:
...okoliczności przyrody, czyli dokładnie tak jak w windsurfingu
freeride i wave. Wszystkie te
"handle coś tam" moim zdaniem z czasem powtórzą "sukces" windsurfingowego fristajlu (proszę mi przy okazji przypomnieć ile to windsurfingowych zawodów freestyle było w tym roku w Polsce).
Może ostatnie się kitesurfingowy race ze statecznikami 50cm, może nawet wyprze windsurfing z olimpiady, ale chyba nie ma się co cieszyć na zapas. Obawiam się, że czołówka światowa tej nowej dyscypliny olimpijskiej będzie wyglądała niemal dokładnie tak samo jak wygląda teraz w dobie RSX, bo przecież zmiana z Mistrala na RSX też miała zmieść Mistralowców i wynieść na pudła Formułowców (vide głośne enuncjacje Pana Wojciecha B.), ale jakoś tak się nie stało. Powód jest prosty: dla Panów i Pań z kadry RSX
sport jest zawodem, a nie zajawką, oni się z tego najzwyczajniej w świecie utrzymują (czego chyba nie można powiedzieć o żadnym innym polskim kitesurferze i windsurferze) i nie mają innego wyjścia jak zwyciężać lub przynajmniej być wśród najlepszych. Dodajmy jeszcze tylko, że niewątpliwie w takich tematach jak taktyka regatowa, czytanie wiatru i ogólna wydolność fizyczna również nie powinni mieć problemów z dzisiejszymi kitesurferami, więc chyba na 100% na olimpijskim pudle zobaczymy te same twarze. Co ciekawe, to samo dotyczy działaczy olimpijskich. Oni też nie dadzą się zastąpić świeżą kitesurfingową krwią. Proszę nie pytać dlaczego.
A zatem drodzy kitesurferzy? Czy wiecie dokąd zmierzacie...? A może pozostańcie przy tych starych deskach ze strapami i małymi statecznikami? Bo to własnie mi się w kitesurfingu najbardziej podoba:
Pozdrawiam ze słonecznej Teneryfy
Andrzej Jóźwik