Na 4.2 momentami miałem za dużo, a czasami stałem w miejscu. Sam spot ogólnie bez zachwytu, gdyż wiatr w tym miejscu jest porywisty, a i rozmiar akwenu jest ograniczony. Starujesz z plaży liczysz do 10 i trzeba robić zwrot bo na drodze pojawia się kamienny klif. Dodatkowo jeden błąd podczas jazdy z falą i można skończyć na kamlotach. Warunki jakie zastaliśmy tego dnia na Playa Chica były niczym w porównaniu z tym co potrafi się tam dziać gdy wieje Levante.
Następnego dnia (28 grudnia) rozpoczynały się zawody Tarifa Windsurfing Festiwal. Osobą odpowiedzialną za całe zamieszanie był Marcin Ratajczak, który od czterech lat mieszka w Tarifie. Założenie imprezy było proste jak wieje to rozgrywają freestyle i slalom, jak jest fala to robią zawody surfingowe. Tego dnia udało im się rozegrać obie konkurencje windsurfingowe. Szkoda że we freestyle’u nie wystartował Jasiek Winkowski, który był na miejscu, bo poziom zawodników był dość niski. Finalnie wygrał zawodnik z Belgii Steven Van Broeckhoren B-72 (F2/MauiSails), o którym jeszcze usłyszymy w nadchodzącym sezonie. W slalomie, który rozgrywany był po ósemce wygrał francuz Ludo Joss Jossin F- 12 (Loft Sails).
W trakcie przerwy pomiędzy freestyle i slalomem wyskoczyłem na wodę z 5.0 w ręku i 85L pod nogami. Wyhalsowałem się z zatoczki na Playa Chica i wypłynąłem na pełne morze, powyżej bazy wojskowej. W tym momencie wiatr siadł, a fala skutecznie utrudniała mi powrót do miejsca startu. Z portu odezwał się prom, który właśnie ruszał do Tangeru, więc stwierdziłem że nie ma co czekać. Uruchomiłem plan awaryjny, czyli spierdolkę z wiatrem dookoła wysepki, na której jest baza wojskowa. Jazda z wiatrem była łatwa i przyjemna, ale odcinek specjalny, czyli miejsce już na Atlantyku w którym wyspa przysłaniała waitr, nie było tak fajne. Jak przebiłem się przez dziurę wiatrową została mi halsówka do brzegu.
Tarifa Windsurfing Festival był zaplanowany do 31 grudnia, ale 28 był ostatnim dniem z wiatrem w Taryfie, więc nie udało się nic więcej rozegrać.
Zawody jak na hiszpańską luzacką organizację wypadły całkiem dobrze, ponad 50 startujących z Hiszpanii, Francji i Belgii. Jedną z atrakcji zawodów było spotkanie z Monty Spindlerem, projektantem żagli The LoftSails, który prezentował swój nowy żagiel race’owy Blade. Jest on jedynym żaglem do slalomu taklowanym na RDM’ie.
Kolejne dni zleciały pod znakiem surfingu, głównie w El Palmar, bo swell szedł z północy i nie zawijał do Tarify.
Po sylwestrze 2 stycznia dotarł do nas front, który przyniósł ze sobą obfite opady deszczu, wiatr (Sur) i fale. Pierwszego dnia sztormu, w Tarife czysty on-shore na Los Lances, wypuściłem się w mieście (Balneario) na 3,7. Popływałem godzinę i stwierdziłem że koniec nierównej walki. Po południu wiatr się ustabilizował i na Arte Vida (pomiędzy Rio Jara a Valdevaceros) było przyjemne pływanie na 5.0 przy wietrze side-on-shore. Fala nie było najlepsza mimo to sesyjka udana.
Kolejny dzień, 3 stycznia, powitał nas mega ulewą, która nawet wdarła się do naszego apartamentu, studzienki w mieście wybiły - Armagedon i panta rhei w jednym. Koło 15:00 uspokoiło się z deszczem, więc można było ruszyć na wodę. Podobnie jak dzień wcześniej pływanie było na Arte Vida. Wiatr skręcił na side-shore, fala się wyrównała i urosła, sety wchodziły spokojnie na wysokość logo, chociaż jak parę razy się obróciłem za siebie to wydawało mi się że fala jest na wysokość masztu – szkoda że na zdjęciach już tego tak nie widać. Pływałem na 5.0, ale jak bym otaklował 4.7 to było by idealnie. Tego dnia zliczyłem najlepsze pływanie podczas całego wyjazdu.
4 stycznia, wiatr ustał, pojawiło się piękne słońce i idealne fale do surfingu. Tego dnia na Punta Paloma zaliczyłem chyba jedna z lepszych jazd na surfie w życiu, czyste długie sety na których można było jechać w nieskończoność. Dodatkowo point break rozciągał się od Punta Paloma aż po wydmę więc dla każdego było miejsce i nie było walki o falę.
Wieczorem udaliśmy się w kierunku Grandy i dalej na Sierra Nevada w celach snowboardowych. O 10:00 5 stycznia byliśmy na górce. Początkowo przeraziła nas kolejka do gondolki, ale szybko znaleźliśmy na nią sposób i była to jednorazowa kolejka więc później tylko jazda w puchu. Warunki na górce były wyśmienite bo front który przyszedł do Tarify 2 stycznia przyniósł również metr świeżego śniegu. Ilość tras i wyciągów pozwoliła nam na zjazd za każdym razem inna trasą przez sześć godzin śmigania. Z górki zeszliśmy skatowani i super zadowoleni.
O 17:00 wpakowliśmy się w bus’a i pocisnęliśmy w kierunku Polski. Nockę spędziliśmy na parkingu w busie jakieś 200km przed Barceloną. Rano powitała nas miła temperatura i słońce, ruszyliśmy dalej. Po drodze wpadliśmy na mega wiatr, który mało nas z trasy nie wywalił kilka razy. Zjechałem do pierwszej miejscowości, nad wodą waliło 8-10B od brzegu. Myślę że na 3.7 mógłbym mieć za dużo :), było bardzo nierówno więc pojechaliśmy dalej.
Za Barceloną, promienie słońca rozleniwiły nas i zamiast jechać do domu odbiliśmy na Costa Brave na chill out. Dopiero wieczorem ruszyliśmy w konkretną podróż powrotną.
W sumie wykręciliśmy 7200km, zaliczyliśmy windsurfing, surfing i snowboard - super wyprawa. Miejmy nadzieje że cały rok będzie na fali i z falami.
Bogo, Sieplywa.pl
Bogo