Najpierw jest deska. Przesiadka na deskę kierunkową, najlepiej strapless, prędzej czy później dopadnie każdego z nas. Potem przychodzi pora na fale, bo przecież ile można się bujać po zatoce. Okazuje się, że stare latawce nie do końca spełniają pokładane w nich nadzieje. Miały być do wszystkiego, a na fali są za wolne albo nie dryfują. To najwyższa pora, żeby rozejrzeć się za sprzętem dedykowanym do jazdy na fali, bo z takim będzie po prostu najwygodniej. Zwłaszcza jeśli tak jak ja wsiąkniecie w waveriding i pływanie po płaskim nie będzie Was już interesować.
Praktycznie już każdy producent ma (lub będzie miał) w swojej ofercie latawce do pływania na fali. Na Mauritius miałem okazję zabrać ze sobą Ozone Reo V4 10m. Pierwsze latawce Reo powstawały we współpracy z Reo Stevensem (widzicie podobieństwo?), który wie co nie co na temat jazdy na fali. Jest to już czwarta generacja tego modelu, a pierwsza jaką miałem okazję przetestować w fajnych warunkach.
Pierwsze wrażenie jak najbardziej na plus. Spakowany w mały poręczny worek latawiec jest wykończony na wysokim poziomie, co zawsze było znakiem rozpoznawczym Ozone'a. Latawce tej marki od dawna wyposażone są w zawory o dużym przepływie powietrza, dzięki czemu łatwo się je pompuje, a jeszcze łatwiej spuszcza z nich powietrze. Tutaj kolejnym plusem jest bezkompromisowa, neoprenowa zaślepka tego zaworu, chroniąca poszycie przed ewentualnymi przetarciami. O systemie one-pump nie ma co pisać, bo teraz to standard.
Obecnie latawce dzielą się na dwa typy - takie co ciągną mocniej niż mógłby sugerować ich rozmiar (NKB Neo) i takie co ciągną słabiej/normalnie. Reo należy do tych drugich, co nie znaczy, że ma słaby zakres wiatrowy. Już przy 15 węzłach, na desce kierunkowej, przy moich 85kg bezproblemowo łapałem wysokość. Latawiec jest bardzo lekki na barze, przez co wydaje się, jakby nie generował mocy. Do optymalnego pływania na fali wystarczyło 18 węzłów.
Co przydatne, Reo ma olbrzymi zakres wiatrowy w górę, dzięki czemu, gdy inni przesiadali się na 6m zabawki, ja wciąż na luzie pływałem na mojej pomarańczowej strzale. W takich warunkach złapanie szkwału na fali wiązało się z lekką utratą kontroli, ale tak czy inaczej zakres jest imponujący. Podczas mojego wyjazdu, mogłem praktycznie go nie składać, bo niezależnie od warunków, zawsze było dobrze na 10. Początkowo wydawało mi się, że pływanie na fali z dziesiątką będzie niemożliwe, ale Reo udowodnił, że się da i to całkiem przyjemnie. Jest to możliwe dzięki zrezygnowaniu z wszelkiego rodzaju bloczków przy latawcu i bardziej bezpośrednim odczuciu latawca.
Bar Ozone to jeden z najprostszych i najwygodniejszych jakie dotychczas miałem w rękach. Bardzo miękkie końcówki wyglądają masywnie, ale co ważne, nie sprawiają żadnego zagrożenia i nawet przy sporej katapie, nie są wstanie nic uszkodzić. Prosty system depoweru wyposażony jest w genialne i unikatowe rozwiązanie - magnes, który sprawia, że cała taśma depoweru jest zawsze tam, gdzie powinna być.
Jedyną rzeczą, do której można się przyczepić jest system bezpieczeństwa. Całość działa bez zarzutu i nawet pod wodą łatwo go "odpalić", jednak sprawia sporo kłopotu, kiedy trzego go poskładać. Podczas paru prób, nie udało mi się tego zrobić ani razu jedną ręką. Przy użyciu dwóch rąk było łatwiej, ale na głębokiej wodzie, może to być problematyczne. Możliwe, że była to kwestia jednego opornego egzemplarza. Na pewno przed wejściem na wodę, warto ten system porządnie sprawdzić i opanować na sucho.
Ozone Reo V4 to z pewnością jeden z najlepszych latawców wave dostępnych na rynku. Dziwi mnie fakt małej popularności tego modelu na polskim akwenie. Pływa na nim jeden z czołowych zawodników Pucharu Świata Strapless Paulino Pereira, a także wielu riderów na międzynarodowych spotach. Na pewno warto go przetestować i sprawdzić, czy Wam nie siądzie. Ja z przyjemnością na nim jeszcze popływam, nawet jeśli będzie to ćwiczenie zwrotów na zatoce puckiej.
Kuba