27.03.2017
Błaszko w Kenii

Plan wyjazdu do Kenii był zdecydowanie spontaniczny (tak jak jakieś 90% moich wyjazdów). Na początku roku zacząłem wstępne rozmowy z Shinnworld na temat mojego przejścia do Teamu i pracy nad nowym freeride'owym hydroskrzydłem. Jak to zazwyczaj bywa, trochę trwało zanim dogadaliśmy szczegóły i tak na początku lutego kiedy zapytałem jakie są plany team-owe dostałem info: "Lecimy zaraz do Kenii na sesje zdjęciową na jakieś 2 tygodnie, masz wolne?”. Jako że jestem pilnym i ciężko pracującym studentem od razu powiedziałem „Jasne, kiedy wylot?”. Chyba po raz pierwszy w życiu nie miałem zupełnie pojęcia gdzie lecę, czego się spodziewać i jak to będzie wyglądać... Nie wiem czemu ale przed oczami miałem wizję że będziemy spać w jakiejś szopie pośrodku niczego i żeby coś zjeść, będzie trzeba to najpierw upolować, w końcu leciałem do Kenii. No i jak to często bywa, byłem w dużym błędzie.

Zaraz po wylądowaniu trzeba oczywiście opłacić wizę, każdy z nas zapłacił inną kwotę od 30 euro do 50 dolarów i wydaje mi się że nie było by problemu żeby targować się o inną cenę. Potem sprawy celne - podchodzimy z bagażem do lady, przemiła pani pyta się czy mamy jakiś alkohol albo papierosy i w zależności od naszej odpowiedzi sprawdza bagaż (profesjonalne prześwietlanie bagażu). My popełniliśmy błąd przyznając się do drona (okazuje się że są zabronione), co po dłużej rozmowie oczywiście zostało rozwiązane odpowiednią ilością $. Z lotniska zapakowani w taxi mieliśmy jakieś 2,5h jazdy na miejsce docelowe (Watamu).

Zdecydowanie nie polecam nikomu siadać z przodu w taksówce. Znajomość przepisów drogowych jest tutaj znikoma, a wyprzedzanie na zakrętach i podwójnych ciągłych gdzie samochód ma 15s do 60-tki jest zupełną normą. Tak więc zajmujemy miejsce z tyłu, bo czego oczy nie widzą...

Chwila męczarni na drodze i jesteśmy na miejscu. Bramę otwiera nam Artur, strażnik posesji wyposażony w prawdopodobnie domowej roboty łuk i 3 strzały (słownie: trzy). Moja pierwsza myśl to „Przed czym ma nas bronić tym czymś i co jak mu się skończą strzały?”. Wyglądało to komicznie, a zarazem przerażająco, o ile takie połączenie jest w ogóle możliwe. Wystarczyło spojrzenie na naszą posesje i już wiedziałem, że to będzie dobry wyjazd. Zanim zdążyliśmy się rozpakować już siedzieliśmy w basenie i planowaliśmy nadchodzący dzień na wodzie.

I tak oto przez dwa tygodnie razem z Markiem Shinn'em i całym team'em testowaliśmy nowe zabawki, wprowadzaliśmy małe zmiany i nagrywaliśmy obszerny materiał foto i video do paru ciekawych projektów które pojawią się już niedługo. Minęło trochę czasu od kiedy byłem na tak dużej sesji zdjęciowej, więc byłem naprawdę podekscytowany faktem, że czuję się trochę jak gwiazda filmowa. To były naprawdę intensywne dwa tygodnie, pomimo materiału jaki nagrywaliśmy, wplatałem w to wszystko jeszcze moje treningi na wodzie i lądzie, co pod koniec wyjazdu mocno już odczuwałem.

Wydaje się, że lokalne jedzenie jest uboższe w mikro i makro elementy, w związku z czym zacząłem odczuwać lekki niedobór witamin. Tutejsza dieta to głównie ryby, owoce i warzywa oraz ryż. Ciężko tutaj o dobrej jakości mięso, co nie znaczy że go nie ma. Jest po prostu trudno dostępne i nie zachwyca w smaku. Od razu mówię, że nie wszyscy tutaj głodują, jedzenie jest i to całkiem tanie, ale lokalne posiłki są zdecydowanie mniejsze niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nasz kucharz dopiero po jakimś tygodniu zaczął robić porcję którymi dało się najeść, ciekawi mnie czy przerażała go ilość pochłanianego jedzenia przez 10 wygłodniałych osób po całodziennej sesji na wodzie.

Każdy dzień wyglądał dość podobnie, rano zazwyczaj nie wiało więc poranki były dość powolne. Dopiero około 11 zaczynała się termika która już trzymała do zachodu słońca. Do pływania mieliśmy dwie miejscówki, jedna 15m na wprost naszego domu (Watamu), z głęboką wodą, gdzie lataliśmy na foilach i dużych TT kiedy mniej wiało i druga w Jacarandzie, jakieś 30 min. drogi samochodem, gdzie przy odpowiednim stanie wody wychodził mały cypel z idealnie płaską wodą – raj dla naszych freestyle'owców. W ciągu dnia robiliśmy dwie sesje na wodzie, testując sprzęt i uwieczniając wszystko na zdjęciach/filmie. Pomimo słabych prognoz Kenia okazała się naprawdę dobrą miejscówką na kite'a. Mając ze sobą foile pływaliśmy codziennie bez najmniejszych problemów.

Jak to zazwyczaj bywa te 2 tygodnie minęły niewiarygodnie szybko. Wygląda na to że zdjęcia i filmy wyszły nieskromnie mówiąc niesamowicie. Piszę tę relację z Meksyku gdzie jestem na pierwszym przystanku Hydrofoil Pro Tour. Są to moje pierwsze regaty w tym roku, tak więc trzymajcie kciuki!

PS. Dla tych co planują naukę na foilu i nie mają pojęcia od czego zacząć, zapraszam na FB Shinnworld gdzie niebawem pojawi się materiał który powinien wam pomóc.

Błażej "Błaszko" Ożóg


Fot.Robert Hajduk // Shuttersail.com

sieFotografuje

Kuba

top