Po kilku nieudanych wiatrowo wyjazdach, powiedziałem sobie: „koniec z tymi bezwietrznymi zimami” - jedziemy po 5 latach przerwy do Egiptu, na konkretne pływanie (pomimo pewnych geopolitycznych i logistycznych przeciwności, ale o tym za chwilę). Dla tych, co nie znają spotu – Dahab to miescówka z wyjątkowo płaską wodą – idealna do freestyleu „Baby Bay”, „Speedy” - dla tych mających race’owe zapędy oraz dziwny czopowaty wave o budzącej grozę nazwie „Kamikaze”. Wiatr cross off-shore wieje latem codziennie, a zimą prawie codziennie.
Podsumowując - wietrznie, tanio, przyjemnie i klimatycznie. Taki Dahab znają starsi windsurferzy, którzy z całego świata przyjeżdżali tutaj przed rewolucją oraz aktywnością bojowników ISIS...
Przed sesyjką w „Baby Bay” 5.01.2017
Na pierwszy rzut oka Dahab nie zmienił się prawie wcale oprócz tego, że wszystkie wielkie hotele nad zatoką są kompletnie puste ze względu na fakt, że w trosce o swoich obwateli MSZ-ty w większości krajów europejskich wystawiają Egiptowi rekomendację „nie podróżuj”, a co za tym idzie większość turoperatorów zawiesiła wyjazdy do tego i innych kurortów na Synaju.
Dużą zmianą jest to, co stało się na brzegu: tam gdzie zawsze tętniło życie w „światowych” bazach windsurfingowych, teraz jest bardzo kameralnie. Kilka baz świeci pustkami, wiele zostało przejętych przez Rosjan (Vetratoria, 5kwadratów, Winderland) oraz lokalesów. Dla nas, windsurferów oznaczało to jedno - spadek cen. Za tydzień przechowania sprzętu można dogadać się na naprawdę śmieszne pieniądze.
Samo miasteczko tętni życiem niczym za starych, dobrych czasów. Przyjeżdża tam teraz bardzo dużo backpackersów i nurków - szczególnie z Rosji oraz Egipcjan z Kairu. Uwaga: zauważalną grupą, stali się w Dahab także kitesurferzy, co kiedyś było niemal nie do pomyślenia
To niestety jest kwestia dosyć problematyczna. Jak już wspominałem, ilość lotów czarterowych do Sharm-el-Sheikh uległa zmniejszeniu, ceny poszły mocno w górę (ok.1500 PLN bez sprzętu). Opcję, którą wybraliśmy tym razem (i która okazała się dosyć „wymagająca”) był lot „Ulubioną linią Europejczyków” Ryanairem do Izraela (Eilat), tam złapanie busa do granicy Izraelsko-Egipskiej w Tabie, piesze przekroczenie tej granicy (największy problem) oraz transfer taksówką/busem z Taby do Dahab. Jest to opcja dla cierpliwych, ze względu na ilość kontroli na niemal każdym etapie tej przeprawy. Naliczyłem ok. 20 odpraw paszportowych/kontroli/przeszukań/przepytywań typu: „Po co pan tu przyjechał?” „Na windsurfing”, „Co to windsurfing i czemu nie zostanie pan w Izraelu?”. Opcja jest wymagająca, lecz znacznie tańsza niż czarter. W sumie lot z windsurfingowym bagażem i tzw. Exit Taxem (opłatą którą płaci się przy wyjeździe z Izraela do Egiptu), biletem na autobus, taxi, itp. to koszt ok. 1200 PLN od surfera, czyli mniej więcej 500-1000 PLN taniej niż czarter do Sharm-el-Sheikh (wliczając opłatę za transport sprzętu).
Ziemia Obiecana
Bardzo wnikliwa kontrola na lotnisku w Izraelu
Na 12 dni naszego pobytu wiało 8 dni (czyli nieźle, jak na zimę). Woda ciepła (oczywiście długa pianka w styczniu to obowiązek), atmosfera na spocie taka jak kiedyś. Razem ze mną, Marcinem i Andrzejem Boduch, pływało sporo niezłych lokalesów (cała śmietanka Dahabu), kilku Rosjan i zaprzyjaźniony zawodnik PWA Słoweniec Sebastijan „Brutal” Jankovic. Oprócz tego kilku Polaków, których poznaliśmy w samolocie, Ukraińców, Brytyjczyków i Niemców. Jednym słowem w „Baby Bay” było bardziej kameralnie niż kilka lat temu – i bardzo dobrze!
Bojowników ISIS nie spotkaliśmy, lokalesi byli jak zawsze bardzo uprzejmi. Egipskie ceny wzrosły o 50% (w porównaniu do poziomu sprzed 5 lat), ale za to waluta EGP diametralnie straciła względem głównych walut EUR i USD, w związku z uwolnieniem jej kursu, więc aktualnie w Dahab jest tanio, dobrze i przyjemnie. Za sprawą backpakersów, nurków i (w mniejszym stopniu) windsurferów miasto naprawdę tętni życiem, wszystkie knajpy otwarte, a Beduini uśmiechnięci i mili jak zawsze!
Podsumowując, Dahab to budżetowa opcja na wietrzny zimowy windsurfing!
Jeżeli macie jakieś pytania to piszcie śmiało: Mateusz.boduch@gmail.com
Aloha!
Mateusz Boduch