29.01.2018
SieRozmawia: Radek Furmański

Maciej Mikołajczyk: Cześć, co porabiasz w Stanach Zjednoczonych? Jak wyglądają twoje przygotowania do sezonu?

Radek Furmański: Cześć. Początek roku to dla każdego żeglarza biorącego udział w zawodach z cyklu Pucharu Świata World Sailing wiąże się ze startem w Miami. W tym roku razem z Pawłem Tarnowskim postanowiliśmy, że nie ma lepszego miejsca do rozpoczęcia sezonu jak bezpośrednia konfrontacja ze światową czołówką. Skoczyliśmy trochę na głęboką wodę, ponieważ większość zawodników mimo ochłodzenia może cały rok kontynuować treningi na wodzie, natomiast w Polsce nie ma takich warunków, więc i nasza dyspozycja na tych zawodach na pewno nie jest tak wysoka, jak w trakcie sezonu, aczkolwiek zdajemy sobie z tego sprawę i przyjechaliśmy tu po kolejne doświadczenie i punkty w rankingu Pucharu Świata.

Jakie to uczucie być mistrzem Polski?

- Na pewno miło wygrać na polskim podwórku, aczkolwiek poza satysfakcją i świadomością dobrej formy na tych regatach, kolejny złoty medal mistrzostw Polski nie był moim jedynym celem w ubiegłym sezonie, ponieważ podium, a nawet złoty medal MP nie daje nic. Z kolei, żeby utrzymać się w najwyższym stopniu kadry narodowej niezbędne jest ''robienie wyników'' na mistrzostwach Europy i świata.


Co było trudniejsze zdobyć ten zaszczytny tytuł po raz pierwszy, czy go obronić?

- Zdecydowanie trudniej było mi obronić tytuł mistrza Polski seniorów. W 2016 roku podczas MP wykorzystałem nieobecność Piotra Myszki i Pawła Tarnowskiego i praktycznie moim największym rywalem był startujący Przemysław Miarczyński. Mimo wszystko było to dla mnie duże wyzwanie , by przez całe regaty reprezentować równy poziom i nie popełnić większego błędu, aby nie stracić pozycji lidera, którą uzyskałem chyba już po pierwszym dniu. Z kolei w 2017 roku na starcie MP nikogo już nie zabrakło i do rywalizacji przystąpiła cała polska kadra, nawet z wieloma zawodnikami z poza naszego kraju. Największy bój toczyłem razem z nieobecnymi rok wcześniej Piotrkiem i Pawłem. Wszyscy przez całe regaty pływaliśmy bardzo równo. O miejscach na podium musiał więc zadecydować wyścig medalowy, który wygrałem ze sporą odstawą od chłopaków i tym właśnie sposobem udało mi się obronić mistrzostwo.

Jak podsumujesz miniony 2017 rok? Jak wspominasz mistrzostwa świata w Japonii?

- 2017 był sezonem poolimpijskim, czyli rokiem, w którym należy obrać nowy kierunek na kolejne cztery lata do igrzysk. W kadrze RS:X zdecydowaliśmy się rozdzielić z dziewczynami i od tamtego czasu na większość wyjazdów jeździmy tylko z chłopakami oraz po części z nowymi trenerami Przemkiem Miarczyńskim i Pawłem Kowalskim. Wynikowo dla mnie niezbyt udany sezon z powodu słabych startów na ME i MŚ. Jedynym pocieszeniem jest złoty medal MP oraz dobre dwa siódme miejsca na finale Pucharu Świata w Santander oraz na Pucharze Świata w Japonii. Co do mistrzostw w Enoshimie, to były to oczywiście „słabowiatrowe” regaty, chociaż mimo to pływało mi się całkiem dobrze i do mojego założenia, czyli miejsca w czołowej „20”, zabrakło niewiele, bo skończyłem na 22. pozycji. Wymieniać można by wiele, zaczynając od tajfunu, który przyszedł w noc pierwszego dnia lub kolizji na starcie w przedostatnim wyścigu. Była to kolejna ciężka impreza, po której trzeba jeszcze mocniej pracować i wyciągnąć wnioski.

Z jakim nastawieniem zaczynasz nowy rok? Jakie cele stawiasz sobie w tym sezonie? Nie brakuje Ci motywacji?

- Cieszę się bardzo, że dzięki związkowi mogę zacząć nowy sezon od startu w Pucharze Świata w Miami, co nie jest łatwym logistycznym posunięciem oraz, że największą zimową przerwę mam już za sobą i na pewno forma będzie już tylko rosłą, aż do sierpniowych MŚ i tydzień po nich rozpoczynających się ME w Sopocie. Na pewno powrót do najwyższego stopnia kadry, a więc wyniki 1-20 MŚ i 1-15 ME, to moje minimum na ten rok. Czasami jak najbardziej brakuje mi motywacji, zwłaszcza w zimę, gdy zostaje tylko trening na siłowni, a na zewnątrz można tylko pobiegać lub jeździć na rowerze, co w sumie nie przekłada się na poprawę formy na desce, a jedynie spowalnia jej spadek, aczkolwiek coraz więcej startów w regatach, wsparcia ze strony PZŻ oraz Teamu Volvo Youth Sailing Team Poland sprawia, że cały czas można czerpać radość z tego, co się robi.


Temat windsurfingu na igrzyskach olimpijskich wraca jak bumerang. Niewykluczone, że w programie najważniejszej sportowej imprezy w 2024 roku zostanie zastąpiony przez kitesurfing. Jakie jest twoje zdanie w tej sprawie?

- Temat potencjalnych klas, które mogą zostać wyrzucone z cyklu olimpijskiego wraca i po raz kolejny zahacza o windsurfing. Nie wiem, czy traktować to pół żartem, czy faktycznie się tym przejąć, bo ostatnio już do Tokio klasa Fin i chyba 470 stała pod znakiem zapytania, a jak na razie skład klas olimpijskich od wielu lat się nie zmienia. Raczej nie zaprzątam sobie teraz tym głowy i staram się normalnie trenować. Jeśli chodzi o zamianę z kitesurfingiem, to nie wiem, czemu miałoby do niej dojść, bo nie są to dyscypliny bliźniacze i również nie wiem, dlaczego obie nie mogły by być w programie igrzysk. Firma Neilpryde, która monotypowo produkuje nasze RS:Xy po części wychodzi na przeciw i pokazuje, że windsurfing na pewno nie stoi w miejscu i spokojnie można do niego dołożyć "hydroskrzydło - foil', o których jest coraz głośniej. Sam przez prawie tydzień miałem okazję dzięki PZŻ stawiać pierwsze kroki na RS:X Convertible, bo tak nazywa się foilingowa klasa od Neilpryde i z całą pewnością mogę stwierdzić, że to jest przyszłość żeglarstwa oraz windsurfingu.

Maciej Mikołajczyk

top