Łukasz Koński: Jako aktualny jeszcze do niedawna mistrz Polski jechałem na zawody z myślą o obronie tytułu, aczkolwiek w ostatniej chwili – na dzień, dwa, przed imprezą dowiedziałem się, że weźmie w niej udział bardzo dobry zawodnik, instruktor SUP Ricardo Taveira z Portugalii. Pożyczyłem mu nawet swoją małą deskę. Jak tylko usłyszałem, że potrzebuje jak najmniejszej, to wiedziałem, że nie będzie łatwo. Zasadniczo nie wiedziałem też do końca, kto przyjedzie z Polaków.
Zastanawiałem się, czy może pojawi się ktoś nowy, o którym jeszcze nikt nie słyszał, a przyjechali w zasadzie stali bywalcy.Były dwie taktyki – można było wziąć większego SUPa, na którym łatwiej byłoby łapać te małe fale i jechać na nich czy na dużej fali, czy na małej pianie albo krótka deska, krótki przejazd z małą, konkretną zawijką, w co np. mocno celował Ricardo. Zasadniczo wiedziałem, czego spodziewać się po czołówce Polaków, a Ricardo większość dnia do pierwszego heatu siedział na brzegu, a jak wyszedł przed nim na małą rozgrzewkę, to wiedziałem, że będzie pozamiatane. Jeden z sędziów powiedział mi w krótkiej rozmowie, że zdecydowanie interesują ich mocne zawijki. Na początku na to stawiałem, a na finał myślałem, że przydałby się dłuższy przejazd, trzeba zaryzykować, złapać falę gdzieś dalej od brzegu i próbować chociaż trzykrotnie na niej lepiej zakręcić. Zdecydowanie mi się to nie udało i stąd ten wynik. Byłem w szoku, że ostatecznie nie wygrał właśnie gość z Portugalii, bo takich zawijek na SUP na Bałtyku na pewno nie widzieliśmy, jakie on niejednokrotnie pokazywał. To nie była przypadkowa fala, tylko miał on te przejazdy bardzo powtarzalne. A w finale, gdzie spotkaliśmy się w czterech, było trochę zamieszania. Ricardo obstawiał falę bliżej brzegu, cały czas z nastawieniem na jedną konkretną zawijkę, a my z chłopakami także trochę kręciliśmy się dalej, jednak Paweł Bieliński i Marcin Popów złapali dłuższe przejazdy. Ja nie do końca byłem zadowolony, miałem jakąś jedną lepszą falę. Po moim występie jestem mocno zmotywowany, by walczyć o tytuł Mistrz Polski za rok.
- Poziom zawodów w Polsce mamy mocno zróżnicowany, począwszy od dziewczyn, wśród których większość walczy tak naprawdę o złapanie fali i jechanie z nią, czyli w zasadzie z pianą do brzegu. Z kolei u chłopaków jest na pewno lepiej, aczkolwiek też dominują proste przejazdy z delikatnymi akcentami skrętów. Na pewno cieszy to, że z roku na rok jest więcej zawodników. Zjawiło się ponad dziesięć pań, panów też wystartowało kilku nowych, więc na pewno SUP na falach w Polsce małymi krokami rozwija się.
Byłoby jeszcze bardziej widowiskowo, jednak na większych falach, przy optymalnych do SUP warunków, także przy słabym wietrze i fali, powiedzmy od metra do dwóch, gdzie potencjalnie można by lepiej przymierzyć się do jakiś lepszych snapów, moglibyśmy zobaczyć dłuższe i ciekawsze przejazdy. Jednak trafienie w takie warunki, u nas na Bałtyku, jest jeszcze trudniejsze niż na dobre warunki do surfa, ponieważ surferom nie przeszkadza wiatr, czyli jeżeli idzie dobry sztorm, dwu-trzydniówka, kiedy można spodziewać się większych fal, surferzy wychodzą, siedzą i czekają w wodzie na większe fale, a na SUPie jest dużo trudniej z utrzymaniem równowagi. Ciało działa jak żagiel, także szybciej nas zabiera z tego miejsca, w którym chcemy złapać falę i musimy po prostu zadowolić się gorszymi warunkami, w sensie – tym razem nie było dużo wiatru, podobnie w zeszłym roku. Fale były małe, ponieważ przy zachodnim wietrze w Chałupach czy tutaj na wysokości Solara mieliśmy jakieś symboliczne szkwały. Fala nie ma się z czego zbudować i mimo że fajnie zaczyna zawijać na półwyspie przy warunku Off Shore, to niestety jest mała.
W kontekście idealnych warunków, to naprawdę ciężko je spotkać na Bałtyku. Parę razy miałem przyjemność pływać na fali dwumetrowej, bez wiatru. W zasadzie pierwsze mistrzostwa Polski, które rozgrywane były na Rurociągu przy porcie, piękny czyściutki swell, który został z poprzedniego dnia, ale to nie zdarza się często. Moje ulubione warunki to duża fala, 3-4 metry plus, chociaż lubię też popływać sobie na mniejszych falach na jakimś nowym sprzęcie, mniejszej desce, poćwiczyć coś nowego, ale przez wieloletnie doświadczenie w windsurfingu i kitesurfingu mam teraz ochotę na coraz większe fale, na SUPie czuje się na tyle pewnie, że nie boje się już atakować większych swelli.
Surfing w Polsce rozwija się z dnia na dzień coraz szybciej, natomiast SUP na falach, to są cały czas początki, nawet w kontekście pływania amatorskiego, na jeziorach i rzekach, sup dopiero pojawił w Polsce, powiedzmy od 2-3 lat. Windsurferzy i kitesurferzy, którym SUP się podoba w bezwietrzne dni, też mogą sobie uświadomić, czemu nie mam zabrać SUPa na falę, nawet pompowanego, kiedy pływam z rodziną na zatoce, gdy nie ma wiatru.
Trzeba przyznać, że SUP jest drogi, deski surfingowe są tańsze, ale jeśli ktoś pływa na kicie, to musi mieć co najmniej dwa latawce, deskę kierunkową i na pewno jest to dużo droższy zestaw niż SUP z wiosłem. Poza tym zwróćmy uwagę, że nawet deska sztywna może być na początku trochę większa typu 120-140 litrów, wtedy będzie to deska bardzo wszechstronna, możemy na takiej desce popływać sobie pojedynczo na jeziorze, podczepić do niej żagiel, zrobić sobie na niej spływ rzeką.
Abstrahując od tego, czy ktoś ma deskę sztywną, czy pompowaną, może na każdej desce śmiało próbować swoich sił na falach, a przez tą wszechstronność jest szansa, że każdego roku coraz więcej ludzi z SUPami, będzie próbowało swoich sił na bałtyckich falach i poczują, że jest to naprawdę super zabawa.
Maciej Mikołajczyk