Początek roku już tradycyjnie spędzamy w oczekiwaniu na odpowiednią prognozę żeby rozegrać zawody Red Bull King of the Air. Odnoszę wrażenie, że to już kolejny raz, kiedy w ostatniej chwili pojawił się wystarczający wiatr, który tym razem wcale nie był taki ekstremalny, a co więcej zabrakło swellu, który posłużyłby zawodnikom za kickerki. Oczywiście nie znaczy to, że poziom był słaby, ale mocniejsze warunki na pewno dodałyby sporo emocji. Pozostaje liczyć, że w przyszłym roku wiaterek wróci do Cape Town, a zawodnicy pokażą na co ich stać w prawdziwie ekstremalnych warunkach.
Tegoroczna formuła zawodów została nieco zmodyfikowana w stosunku do poprzednich lat. Ze zgłoszeń filmowych wybrano jedynie 4 zawodników. Do tego rozstawiono 12 riderów, którzy zajęli najlepsze miejsca w zeszłym roku i rozdana 2 dzikie karty. Jedną z nich dostał nieobecny w zeszłym roku Ruben Lenten, który zmagał się z chorobą. W sumie w Cape Town pojawiło się 18 kitesurferów, gotowych sięgnąć po koronę króla przestworzy. Niestety na starcie zabrakło dwóch króli z poprzednich edycji. Kevin Langeree złamał stopę na parę dni przed rozpoczęciem zawodów. Co do nieobecności Jessego Richmana, nie mamy konkretnych informacji.
Przez cały event nie było wątpliwości, kogo zobaczymy w finale. Trzech zawodników wyraźnie wyróżniało się na tle reszty. Co prawda to Oswald Smith zdobył nagrodę "Mystic Best Move" za Kung-Fu Handlepassa, a Lewis Crathern poszybował najwyżej (19,4m) zdobywając wyróżnienie od WOO Sports, ale nie wystarczyło to na popisy, które wykonywał Ruben Lenten, Aaron Hadlow i szalony Nick Jacobsen.
Pierwszy z nich, mimo swojej długiej nieobecności na wodzie, od początku był zaliczany do grona faworytów tych zawodów. Trzeba przyznać, że dotychczas miał sporo pecha. (złamana ręka w trakcie zawodów, choroba w zeszłym roku) W tym roku Ruben był dodatkowo zmotywowany, a sukces jaki osiągnął (3 miejsce) jest doskonałym dowodem, że po problemach zdrowotnych nie ma śladu, a o Rubenie usłyszymy jeszcze nie raz.
Aaron Hadlow to zawodnik, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Wielokrotny Mistrz Świata, od dwóch lat królujący również na zawodach Red Bull KOTA. W tym roku miało być tak samo, jednak w finale zabrakło egzekucji, a nowe zasady oceniania (najbardziej liczyła się wysokość ewolucji) pozwoliły Nickowi Jacobsenowi na zwycięstwo. Mimo że parę sezonów temu można było postawić na nim krzyżyk, Duńczyk odnalazł swój sposób na kitesurfing i doszedł naprawdę wysoko. Od jakiegoś czasu z przyjemnością ogląda się jego popisy na wodzie, więc nie ma co się dziwić, że w RPA to on został Królem. Przesądziły jego jednonożne megaloopy, które opatentował już jakiś czas temu. Co ciekawe,to jego pierwszy międzynarodowy sukces - Nick nigdy nie był zbytnio "zawodniczym" riderem i od początku bardziej szło mu pływanie dla przyjemności, niż bezpośrednie pojedynki. Gratulujemy sukcesu, tym bardziej, że trochę go przeczuwaliśmy. Chyba w przyszłym roku trzeba będzie zorganizować małą kolekturę i zebrać trochę zakładów.
Z ostatniej chwili, właśnie wpadło nam w oko video od Steven Akkersdijka, który coś tam o Megaloopach wie. Miłego oglądania.
Kuba