Zwycięstwem Roberta Pellowskiego zakończyły się tegoroczne mistrzostwa Polski w windsurfingu lodowym, które w połowie lutego zostały rozegrane na pokrytym lodem jeziorze w Giżycku. Na drugim stopniu podium stanął Łukasz Buderaski, a skład czołowej trójki uzupełnił junior Michał Warzocha.
Świeżo upieczony mistrz skomentował w rozmowie z naszym portalem swoje zwycięstwo. – Organizacja była bardzo dobra. Wszystkie wyścigi były puszczane sprawnie, trasa doskonale ustawiona, codziennie ciepła zupa i herbata, nie ma naprawdę na co narzekać. Lód był idealny, twardy i niezwykle szybki. Wiatru również nie brakowało - przez całe zawody nie wiało mniej niż 8 kn, a dochodziło nawet do 17-18 kn. Poziom rywalizacji był bardzo wyrównany, dużo walki do ostatnich metrów między Janem Maszkiewiczem, a Janem Sulińskim, ściganie często na żyletki i niezapomniane pojedynki. Ostatecznie udało mi się wygrać poprzez bardzo równe pływanie. Wszystkie wyścigi kończyłem między pierwszym, a trzecim miejscem. Akwen nie był łatwy do przeczytania, dużo zmian wiatru i szkwałów, trzeba było być bardzo czujnym i szybko reagować na zmiany. Trasa drugiego i trzeciego dnia ustawiona została dość blisko brzegu, z czym wiązało się sporo zmian. Trasa po śledziu dwa kółka. Start na iceboardach jest ustawiany prostopadle do wiatru, w zależności od miejsca w poprzednim wyścigu startuje się jak najbliżej środka, parzyste miejsca z lewej, nieparzyste z prawej. Na starcie istotna jest prędkość podczas sprintów, aby jak najszybciej rozpędzić sprzęt, co wychodziło mi całkiem dobrze. Najbardziej lubię się ścigać, gdy jest dużo wiatru, a ostatniego dnia było go sporo, ponieważ ścigałem się na żaglu 9.5 przy 17-18 kn. Na tak dużym żaglu na ICB to całkiem sporo. Szczerze, to nie nastawiałem się na wygraną. Trenowałem windsurfing przez siedem lat, jednocześnie jeżdżąc też na lodzie i przez ten okres pomimo bycia w czołówce, nie udawało mi się zdobyć medalu mistrzostw Polski. Jest to mój pierwszy taki krążek i tak naprawdę długo wyczekiwany, jednak od kiedy skończyłem trenować, staruję w zawodach, aby się pościgać z kolegami i świetnie się bawić. Oczywiście na każde zawody staram się przygotować, choć często na ostatnią chwilę, jak najlepiej.
Łukasz Buderaski, który stanął na drugim stopniu podium nie tylko doskonale spisał się w sportowej rywalizacji, ale także na polu organizacyjnym. Reprezentant SKŻ Ergo Hestia Sopot tak podsumował te zawody: - Ostatnio tak dobre mistrzostwa Polski na lodzie odbyły się sześć lat temu, również w Giżycku. W tym roku zima długo nie chciała o sobie dać znać i regaty przesuwaliśmy aż o dwa tygodnie. Praktycznie cała polska ekipa rozpoczęła sezon iceboardowy, właśnie od krajowego czempionatu. Szkoda, bo nie zdążyliśmy potrenować i dobrać optymalnego sprzętu na tegoroczne zmagania. Musieliśmy posiłkować się doświadczeniami z zeszłego sezonu. Mi w tym roku przypadła wraz z Jankiem Sulińskim rola organizatora regat, także oprócz tego, że sam jestem czynnym zawodnikiem, na zawody przyjeżdżam z grupą zawodników, których jestem trenerem, to i przypadła mi rola gospodarza. Jan Suliński miał dokładnie taki sam status na ten weekend. Nie ukrywam, że trochę dopisało nam szczęście, gdyż udało nam się trafić na znakomitych ludzi, bez których te regaty na pewno tak fajnie by nie wypadły. Sędziowie wykonali perfekcyjna robotę, sprawnie przeprowadzając niemałą liczbę czternastu wyścigów. Agnieszka z naszego biura regat jest bogiem shiva z siedmioma parami rąk oraz wsparcie ekomariny dało naprawdę fajny efekt. Dodatkowo wieczorem udało się zorganizować wykład z bezpieczeństwa na lodzie, prowadzony przez Marcina Siwka, który trochę podziałał na naszą wyobraźnię. Do fajnej pracy wielu ludzi dołączyła się też pogoda, która dała nam 8-14 węzłów przez trzy dni regat, względnie przyjemną temperaturę do ścigania oraz grubą i szybką pokrywę lodową. Na starcie, oprócz zawodników na co dzień startujących w klasach olimpijskich i przygotowawczych, pojawiła się również stara gwardia w postaci Mariusza Ambrocha, Wiśni, Siwego, Adama Łożyńskiego, czy Dziemiana – zawodników, którzy nieźle namieszali i dodali smaku imprezie, pokazując, że dyscyplina wciąż jest żywa. Cieszę się, iż udało mi się zdobyć wicemistrzostwo Polski w tym towarzystwie. Zgrało się na to szereg różnych przypadków, takich jak kontuzje, czy problemy sprzętowe moich konkurentów, dlatego wróciłem do domu z ogromnym niedosytem. W przyszłym roku mam nadzieję pokonać ich w czystej rywalizacji sportowej, a nie z powodów losowych. Pozdrowienia dla wszystkich zajaranych tą dyscypliną i gratki dla zwycięzców!
Maciej Mikołajczyk