Okrągłe urodziny, to zawsze dobra okazja do podejmowania nietypowych wyzwań. Przeczytajcie jak Waldek Siemiński świętował swoje 60-te urodziny. Być może zainspiruje Was do podobnych wyczynów.
Taki urodzinowy prezent sobie zrobiłem. Przepłynąć z Helu do Sopotu. Dokładnie w dniu urodzin, bez względu na warunki. Na 50-tkę, też dokładnie w dniu urodzin, przepłynąłem ten sam odcinek na desce z żaglem. Nie powiem, wtedy było łatwiej i nie musiałem się specjalnie przygotowywać. Teraz to co innego. To było kilka miesięcy treningów, ale frajda jest teraz niesamowita. Zachęcam innych. Hel - Sopot to wspaniała trasa.
Przez 4/5 drogi ok. Jednak wtedy wysiadły mi nogi. Konkretnie mięśnie czterogłowe. Obawiałem się raczej o ramiona, ręce, a tu nogi. Ból był ogromny. W pewnym momencie po prostu upadłem na deskę i nie mogłem już wstać. Wtedy skiper z asysty zaczął krzyczeć, że do Sopotu są tylko dwie mile. Tylko dwie mile! Więc najpierw na klęczkach, a potem na drewnianych nogach, których mięśnie się boleśnie ocierały, strzępiły (dosłownie) podchodziłem do Mariny Sopot. O dziwo. Czym było bliżej, tym lżej. No, ale wejście na pirs po drabince, to był już dramat.
Kilka rad dla, jak ja, nieprofesjonalistów: Konieczna jest dobra suplementacja. Izotoniki, bo nie można się odwodnić, zdemineralizować, a trzeba pracować bez przerwy. I lekko wstydliwy problem, którego, robiąc treningowe wypady z półwyspu do Pucka, nie przewiedziałem. Otóż: w czasie długotrwałego wiosłowania na stojąco, nie da się wysikać. I nie chodzi o sterylność pianki. Samo utrzymanie równowagi na zafalowanym akwenie wymaga ciągłej pracy nóg. A to automatycznie zaciska zawór. W efekcie po dwóch litrach przyjętych płynów brzuch boli i jest lekka panika. A to pęcherz, po prostu. Zanim to skumałem minęło trochę czasu. Trzeba niestety przerwać wiosłowanie i usiąść na desce, bo asysty ( musi, choćby ze względu na przepisy morskie ) nie dotykamy. I wyluzować. Mi zajęło to kilka minut. Wtedy niestety woda nas wychłodzi, a piankę ubrać trzeba cienką, bo spocimy się na maxa. Jak się schłodzimy, to potem jest też dodatkowa motywacja do rozgrzania ;) Poza tym przygotowanie jak na treningach wytrzymałościowych. Kilka miesięcy regularnie robiłem tzw. tabatę. Deskę pociągnąłem teflonem, ale czy to coś pomogło-nie wiem. Nie było do kogo się przyłożyć ;) Wiatr i falę miałem w bok, ale jednak zdecydowanie bardziej od rufy, i o idealnej sile. Poślizgałem się nieco i zaoszczędziłem wiosła. Miałem szczęście, nie ukrywam. Ale to moje urodziny były przecież.