Barbados - to wyspa położona w zachodniej części Morza Karaibskiego. W tym roku mieliśmy przyjemność zorganizować tam z kite.pl wyjazd ProCampowy.
Lot
Polecieliśmy z Warszawy do Frankfurtu, a z Frankfurtu na Barbados z międzylądowaniem na Granadzie, lot trwał 11 godzin. ( Powrót już bezpośrednio z Barbadosu do Frankfurtu trwa 9,5 godziny).
Na miejscu odebrał nas Rafał Nowakowski, który był naszym przewodnikiem. Mieszkaliśmy w pensjonacie Moonraker. Nazwa pensjonatu wzięła się z przygód Jamesa Bonda - na spocie jest dom, który przypomina ten z filmu Moonraker i lokalesi tak nazwali tę część plaży. W pokojach mieliśmy aneks kuchenny, co pozwalało mocno ograniczyć wydatki. Wszystko poza rybami i rumem jest dowożone na tę wyspę i ceny większości produktów są wysokie, jeśli ktoś o tym nie wie , to może się nieźle zdziwić. Butelka wody niegazowanej półtora litra kosztuje 7-8 zł , litr mleka 9 zł, tabliczka czekolady 12 zł, a mały jogurt naturalny 14 zł! Podobnie wyżywienie w restauracjach - hamburger z frytkami to ok. 50 zł, obiad z napojem to ok. 80- 100 zł. Można znaleźć też tańsze miejsca do jedzenia, ( np. w piątki wieczorami w miasteczku Oistins przy targu rybnym), ale najtaniej wychodzi własne gotowanie. Na targu rybnym można kupić np. filety z tuńczyka za 50 zł za kilo i to było podstawą naszego wyżywienia. Można tam też kupić latające ryby, marlina, a nawet delfina - ale tego ostatniego nie zamierzaliśmy próbować. Na osłodę wielbicielom rumu można powiedzieć że lokalny trunek kosztuje ok. 40-50 zł za litr, a wieczorne wspólne gotowanie dobrze integruje grupę.
Koszt wyjazdu 12-dniowego - 6490 PLN plus wyżywienie, samochody i atrakcje.
Poruszanie się po wyspie
By dojeżdżać na spoty i do sklepów bardzo przydatny jest samochód. Można dojść na piechotę w 10-15 minut do spotu Silver Sands, ale jest on trudniejszy. Na drodze panuje ruch lewostronny, także trzeba być czujnym, zwłaszcza na rondach. No i wycieraczki i kierunkowskazy są odwrócone, także co chwila na skrzyżowanie wjeżdżałem z włączonymi wycieraczkami. Wypożyczenie samochodu dziennie kosztuje ok. 100-150 usd, ale nam udało się dogadać z właścicielem pensjonatu i mieliśmy 3 samochody za 100 usd dziennie. Oferta promocyjna wiązała się z tym że mieliśmy pickupa , którego właściciel czasem zabierał jak potrzebował, oraz dwa stare i trochę zużyte już samochody, ale żaden się nie zepsuł w czasie pobytu i nawet nie musieliśmy ich zamykać:)
Pogoda
Jest ciepło, a nawet bardzo ciepło, powietrze ma 30-33 stopnie, woda ok. 26 stopni, słońce jest bardzo mocne, także trzeba pływać w lycrach najlepiej z długimi rękawami, smarować się kremami i uważać. Po pierwszych dniach okazało się że kremy z filtrem 30 to można na nogi stosować, na twarze braliśmy krem 50, a pod koniec wyjazdu znaleźliśmy krem z filtrem 100 i wtedy przestaliśmy być spieczeni.
To co najważniejsze, czyli pływanie:
Wiatrowo mieliśmy szczęście, bo na 11 dni wiało nam 10. Pływaliśmy na latawcach 12-14 m, a ze 3 dni były na 8-10m. Grupa przed nami miała pecha i na 11 dni wiało im tylko 3. Pływaliśmy na spocie Long Beach ok. 8 minut samochodem z pensjonatu - jest to długa (ok. 2 kilometry) piaszczysta plaża z wiatrem do brzegu, czasem ukośnie z lewej strony do brzegu. W przypadku awarii fala znosi nas na brzeg. Na tej plaży nie ma nic i nie ma nikogo, przez tydzień pływaliśmy tam sami, a rescue byliśmy sami dla siebie, lepsi pomagali na wodzie słabszym. Największym problemem dla osób początkujących może okazać się shore break - czyli fala łamiąca się na plaży, rok wcześniej taka fala miała niecały metr, w czasie naszego pobytu dochodziła do 2 - 2.5 metra. Mieliśmy dwa sposoby na wyjście - albo trzeba założyć deskę ,poczekać aż fala się załamie, dojdzie do nas woda na plaży i wtedy wystartować, bardzo szybko ruszyć, czasem przeskoczyć pierwszą falę i gotowe, ale opóźniony start kończył się zmieceniem przez następną falę, więc większość osób czekała aż fala się załamie i wbiegała do wody i odpływała bodydragiem z deską, tu też trzeba było zagęszczać ruchy. Czasami większe i silniejsze osoby pomagały lżejszym przejść przez ten przybój. Za przybojem mieliśmy fale ok. metr do dwóch i pół metra oraz wypłaszczenia pomiędzy falami. Wspomniany wcześniej spot Silver Sands jest bliżej pensjonatu , jest tam ładna baza Briana Talmy (jeden z pionierów freestyle'u na windsurfingu) , nie ma tam shore brake'u , ale wiatr wieje wzdłuż brzegu i jeśli ktoś ma jakąś awarię lub nie umie utrzymać wysokości to może wylądować 300metrów niżej na skałach. Tu istnieje możliwość wykupienia asekuracji ale łódka kosztowałaby grupę 200 usd dziennie. Dlatego my zdecydowaliśmy się na walkę z przybojem na Long Beach. Jest to miejsce lepsze dla osób, które chcą się pobawić z falami niż dla tych , którzy szukają łatwego spotu do freeride'u, płaskiej wody nie znaleźliśmy. Dla miłośników wave'u zarówno Long Beach jak i Silver Sands są ciekawymi spotami. Na Long Beach fala jest cały czas, ale nie tak równa, na Silver Sands fala pojawia się na wysokim i średnim pływie i jest równiejsza. Można też robić down windy z pierwszego spotu na drugi. Pływając na surfie lub kite co chwila mija się żółwie wodne i nawet po tygodniu pływania, każde takie spotkanie cieszy. To co dla mnie wydało się najfajniejsze na Barbadosie to możliwość surfingu. Przed samym pensjonatem można surfować, ale zejście do wody jest po skałkach/ kamieniach, a fala bardziej na SUPa czy longboard. Najczęściej pływaliśmy na spocie Freights, ok. 20 minut na piechotę z hotelu lub 7 minut samochodem (trzeba jechać okrężną drogą). Fala jest długa, bardzo łatwa i przewidywalna. Jest to miejsce także bardziej na deski SUP lub longboard, przeważnie fala ma pół metra do metra. Ale czasami pojawiała się tam fala 2-2,5 metra (to zdarza się kilka-kilkanaście razy w roku i znowu mieliśmy szczęście). Kilka razy na spocie było ok. 50 surferów, na krótkich, długich deskach i z wiosełkami, i nie było żadnych sprzeczek czy awantur, wszyscy uśmiechnięci i wyluzowani, czyli tak jak być powinno.
W czasie wyjazdu testowaliśmy deskę split SU-2, którą możecie zobaczyć w akcji na filmie poniżej:
Najmilej zapamiętam wycieczkę do Bathsheeba - to miasteczko, bardziej wioska na północno-wschodniej części wyspy. Jest tam dużo więcej zieleni niż w południowej części gdzie mieszkaliśmy. Droga zajęła nam ok. 50 minut, a na miejscu zastaliśmy rajskie widoki. Zatoka osłonięta od wiatru (to rajska wersja dla surferów) skały w wodzie podmywane przez fale, bujna roślinność i pięknie układająca się fala na lewą nogę. Od razu ruszyłem do wody, zobaczyłem większą grupę po lewej stronie spotu, ok. 15 osób w wodzie i 5 osób po prawej stronie spotu - popłynąłem do mniejszej grupy, wychodząc z założenia, że mniej osób to łatwiej będzie fale złapać. Im bliżej byłem tym lepiej rozumiałem podział na spocie, po lewej stronie fale miały do 2 -2,5 metra, a po prawej stronie wchodziły grzmoty po 3-4 metry. Przez godzinę udało mi się złapać dwie fale , przyjemność okupiona ostrym mieleniem, gdy byłem zbyt blisko brzegu a fala się załamała oraz nadłamaną deską, ale było warto. Nie polecam tego spotu jako miejsca do nauki od zera (nie przy takich falach), ale potrafiący pływać mogliby spędzić tam cały wyjazd. Atmosfera na wodzie idealna, mała grupa wspierających się surferów z różnych stron świata.
Wyprawa na Barbados była bardzo ciekawa i wesoła, duża w tym zasługa fantastycznej ekipy, która poleciała z nami. Jest to egzotyczne miejsce jednocześnie z udogodnieniami cywilizacyjnymi, takimi jak w miarę szybki internet, drogi, sklepy, obowiązujący język angielski. Można zwiedzić sporo miejsc na wyspie ze ślicznymi widokami przyrody, my na szczęście nie mieliśmy na to czasu, bo dobrze wiało i codziennie grupa miała treningi na wodzie na kite lub surfie lub na jednym i drugim ?