Pierwsze event z udziałem zawodowych surferów na sztucznej fali w Walii odbył się trochę w cieniu zawodów Hurley Pro, które odrobinę się przeciągnęły. Nie mniej jednak Red Bull zadbał o prawidłowe nagłośnienie całej imprezy, a zawodnicy dostarczyli maksimum rozrywki. Ciężko powiedzieć, czy surfing już niedługo ograniczy się do pływania na basenie, ale sztuczna fala wprowadzi odrobinę ożywienia do World Surf League. Na starcie może nie pojawił się nikt ze ścisłej czołówki, ale prawdopodobnie dlatego, że kalendarz najważniejszych imprez został ustalony już w zeszłym roku i nikt nie śmiałby opuścić wysoko budżetowego eventu, na rzecz zawodów eksperymentalnych. Może w przyszłym roku uda się rozegrać Red Bull Unleashed z udziałem najlepszych surferów i zobaczyć pojedynek na airy Medina vs Florence.
Wszyscy zawodnicy wypowiadali się bardzo pochlebnie o samej fali. Zwrócili uwagę na łatwość z jaką łapie się jedną za drugą, identyczną falę, bez potrzeby paddlowania czy walki z prądem. Mimo że woda w basenie jest słodka, to dosyć szybko daje się do niej przyzwyczaić. Ważną zaletą tej formy zawodów jest możliwość kibicowania i oglądania przejazdów z bardzo bliska. Dzięki temu, że każda fala jest dokładnie taka sama, wszystko zależy tylko i wyłącznie od umiejętności. Każdy może w pełni pokazać na co go stać, bez obawy, że akurat podczas jego heatu, będą gorsze fale.
Ostatecznie najlepiej poradził sobie
Albee Layer z Hawajów. 24 latek nie miał sobie równych i pewnie sięgnął po pierwsze trofeum na sztucznej fali. Możecie go pamiętać na przykład z takiego editu, którym wygrał parę lat temu 100 tysięcy dolarów.