Jest kilka miejsc na Ziemi, które są tak daleko, że dotarcie tam wydaje się niemożliwym i zbytnim wydatkiem. Jednym z takim miejsc jest wyspa Penghu (kraj Tajwan). Jest to maleńka wysepka leżąca pomiędzy Chinami, a Tajwanem i od września do kwietnia wieje tam jak diabli. W dodatku mało kto tam pływa i na tłok tam na pewno nie będziecie narzekać. Dlaczego? Ponieważ w odróżnieniu od reszty świata, windsurfing na Tajwanie jest bardzo mało popularnym sportem, pomimo tego że jest wyspą, w dodatku na której zawsze bardzo mocno wieje. Tajwańczycy jednak nie lubią wody i samo wyjście na plażę jest dla nich czymś hardcorowym. Szacuje się, że na całym Tajwanie jest max. 500 windsurferów :)
Jak widać wiatru naprawdę tam nie brakuje. Tylko jak się tam dostać? Samolot z Polski to ok. 3 - 3.5tys. zł (przez Dubaj lub przez Amsterdam do Taipei), a następnie jakieś 200-300zł na Penghu. Jeżeli ktoś się tam wybiera to najodpowiedniejszymi osobami do kontaktu na miejscu są
Howard Chang i Alex Mowday. Alex to Australijczyk, trener i mentor Howarda, a ten z kolei jest windsurferem No.1 na Tajwanie (2-krotny start w IO). I to oni propagują windsurfing na Tajwanie.
http://www.liquidsportpenghu.com
Wyspa sama w sobie jest ładna, z pięknymi piaszczystymi plażami, miejscówkami do każdego stylu pływania. I to wszystko w zasięgu ręki. Co do rozmiarów żagla...4.2 to jest max gdy dobrze wieje. Do tego deska 70 litrów. Wiatr ze względu na wysoką wilgotność powietrza jest bardzo mocny.
Czy warto się wybrać? Myślę, że jak najbardziej. Jest to niesamowicie ciekawy kraj, o odmiennej kulturze, gdzie nic nie jest tak oczywiste jak u nas w Europie, w dodatku to my tam jesteśmy z egzotycznego kraju :)
Może plaże nie należą do najczystszych ale trudno o czystość, gdy sąsiadami są Chińczycy...