W tym roku, jak zwykle, postanowiliśmy przedłużyć sobie lato, więc 2 października polecieliśmy nad Morze Czerwone, a dokładniej do El Gouny. Jest to prywatne miasteczko położone ok. 30km na północ od Hurghady, zwane "Wenecją Egiptu" :) Dużo ekskluzywnych hoteli i willi, pola golfowe, marina z jachtami i ładne restauracje, a to wszystko otoczone kanałami. Dbają o czystość na ulicach, przy bramach wjazdowych do dzielnic stoją budki z ochroną, więc można powiedzieć, że El Gouna to nie jest typowy Egipt. Głównym środkiem transportu są trzykołowe pojazdy o nazwie "tuc tuc" ze zwariowanymi kierowcami, którzy nie zwracają uwagi na przepisy drogowe, za to uwielbiają trąbić i mrugać światłami (to się tyczy wszystkich Egipcjan). Koszt przejazdu to 5 ichnich funtów (ok. 2,5zł) od osoby, niezależnie od dystansu.
W sklepach trzeba uważać na to, co się kupuje. Na półkach nie ma cen, trzeba je sprawdzać za pomocą czytników, dlatego można się nieźle nadziać! Importowane produkty są o WIELE droższe niż lokalne. Jak już wiesz, co kupować, to nie wydajesz dużo pieniędzy na spożywkę. Jeśli chodzi o knajpy, to jest kilka z dobrymi cenami. Naszym faworytem jest Mini Saigon w Down Town z PRZEPYSZNYM azjatyckim jedzeniem!!! Ceny to ok. 24zł za danie.
Na miejscu przyjęła nas polska szkółka RedSeaZone, współpracująca z Nobile. Możliwość testowania sprzętu, wypożyczalnia, kursy kitesurfingowe, boxy na trzymanie swojego sprzętu, asekuracja na wodzie, restauracja i surfshop. Jest także miejsce na chillowanie z leżakami i parasolami, więc każdy znajdzie coś dla siebie :) Organizują także kitesafari, czyli zabieramy latawce, deski i łodzią płyniemy na pobliskie wyspy z białym piaskiem, turkusową wodą i flatem! Opcja jedno/dwudniowa lub tygodniowa.
Spot przy RedSeaZone jest całkiem duży. Są wyróżnione dwie strefy, dla początkujących i dla zaawansowanych (niestety nie wszyscy tego przestrzegaj. Trzeba uważać na rafę, bo spotkanie z nią nie należy do najprzyjemniejszych. Na szczęście jest ona oznaczona bojkami, więc łatwo ją zauważyć. Pływy są spore. Najlepiej pływa się przy niskim stanie wody, bo wtedy jest płasko, z kolei przy wysokim robi się duży czop. Wiatru jest dużo, a jak zdarzy się dzień flauty to jest alternatywa, czyli wakepark!
Mowa o Sliders Cable Park. Dwa pięciosłupowe wyciągi firmy Rixen (na lewą i na prawą nogę) z fajnymi przeszkodami, o różnym stopniu trudności. Są różwnież dwa krótkie wyciągi 2.0 dla tych, co zaczynają swoją przygodę z kablem. Co więcej, w każdą sobotę park jest otwarty dłużej i można popływać po zachodzie słońca przy zapalonych lampach!
Podczas naszego pobytu odbyła się kolejna edycja Kite Jamboree, czyli procampy, które prowadził Maciek oraz zawody kite'owe i wake'owe. Każdy mógł wziąć udział i wygrać m.in. vouchery na wstęp do wakeparku lub kurs freestylowy na kitecie. Na koniec wśród uczestników rozlosowane zostały także deski, np Nobile 50/fifty. Kolejna edycja już w kwietniu 2015!
Dwa razy wybraliśmy się także do Hurghady. Bez problemu można dojechać tam busikiem za 4 funty (2zł) w jedną stronę. Samo miasto jest niestety brzydkie! Syf, smród i hałas. Śmieci są WSZĘDZIE! Idąc targiem, mijasz rozkładające się głowy krów rzucone na ziemię i klatki z kurami, które zabijają na miejscu. Zdecydowanie przyjemniej jest w części owocowo-warzywnej! Spacerując ulicami, na każdym kroku ktoś Cię zaczepia i namawia do zakupu podrób zegarków, okularów i innych dupereli. Potrafią iść za Tobą przez kilkaset metrów, a gdy tylko się zawahasz to już po Tobie. Oczywiście mówią we wszystkich możliwych językach. Jeśli chodzi o zabudowę, to zdarza się, że można przejść do sąsiada przez balkon, bo odległości pomiędzy blokami to jakieś 30cm. Połowa budynków niedokończona, ogólnie Hurghada wygląda jak wielki plac budowy. Tak na prawde jedyne, co jest fajne to knajpy z owocami morza! Wszystko świeże, smacznie przyrządzone i w dobrych cenach (wytaczasz się, a płacisz za osobę 30zł).
27 listopada: droga powrotna do Polski z przygodami. Najpierw na lotnisku złapali nas z nieważną już wizą (miesięczna) i musieliśmy zapłacić karę, a następnie, gdy już mieliśmy lądować w Gdańsku, to usłyszeliśmy komunikat, że jest straszna mgła i zawracamy do Warszawy. I tak z 5h podróży zrobiła się 12h. Ale wróciliśmy po dwóch miesiącach cali i zdrowi :) Dużo popływaliśmy, zrobiliśmy progres, poznaliśmy wielu sympatycznych ludzi (z niektórmy zobaczymy się już w styczniu na Filipinach!).