Kiedyś już przybliżyliśmy Wam sylwetkę
Jurka Makowieckiego - człowieka odpowiedzialnego kiedyś za deski Skywalker, a obecnie za projekt
Aeroboards. Pierwsze z nich to klasyczne twintipy, z charakterystycznym kosmoludkiem, a drugie to jedne z najbardziej wytrzymałych, a jednocześnie bardzo lekkich desek do jazdy po falach. Obydwa te projekty wykonywane były (są) z pasją i ze zwykłej chęci wypełnienia luki na rynku, na którym sam producent sam się obracał.
Jak wiadomo, bez inspiracji i pamiętaniu o historii nie można brnąć dalej. Dlatego z góry, nad całą halą spoglądał na nas jeden z pierwszych modeli desek Skywalker, które swego czasu były bardzo popularne nie tylko na polskim rynku.
Od czego się zaczyna deska Aero? Najpierw specjalnie spreparowany blok materiału Airex, który jest rdzeniem deski, ląduje na dużej frezarce, która zajmuje się po kolei frezowaniem, najpierw pokładu, a następnie dna deski.
Odpowiedni projekcik i szejper XXI wieku zajmuje się odpowiednimi parametrami. Tu nie ma miejsca na pomyłki, więc każdy może być pewien, że jego deska jest dokładnie w takich wymiarach jak zaplanowano i nie ma jakiś przykrych niespodzianek w środku.
Pierwsza część rzeźbienia za nami i zostaje blok z gotowym już pokładem. Cały proces trochę trwa, ale nie ma nic lepszego niż oglądanie jak z niczego powstaje całkiem realny kształt, na którym już w trakcie powstawania w wyobraźni ujeżdżamy kolejne fale na jakimś bajecznym spocie.
Kolejny etap to frezowanie dna, tak aby został ostateczny rdzeń. Na środku pokładu, tam gdzie stawia się stopy i nacisk na deskę jest największy, zostaje specjalne miejsce gdzie później wklejona zostanie warstwa o zwiększonej wytrzymałości.
Wkładka ląduje na deskę, specjalny klej, warstwa carbonu i taki sandwich gwarantuje zminimalizowanie szans na wgniecenia w tym newralgicznym punkcie do minimum. Wiadomo - nie da się tego uniknąć w pełni, ale kto pływał ten wie, że trzeba dobrze wbić piętę albo łokieć, żeby zostawić ślad na swoim Aero.
Jak to u każdego producenta, najciekawszy jest stojak z gotowymi już deskami, które wracają z ostatniego etapu jakimi jest pokrycie deski materiałem i najbardziej prozaiczne malowanie i szlifowanie. Wszystko razem skutkuje paroma prototypami i ewentualnymi odrzutami, czekającymi na kogoś, kto zabierze je na wodę.
Prawdopodobnie nie każdemu będzie dane zobaczyć z czego powstają deski, których używamy na co dzień. Jednak każdemu polecam wykorzystanie każdej szansy żeby odwiedzić takie miejsce. Oprócz fajnej wiedzy merytorycznej z zakresu budowy desek/kite'ów/żagli, można zobaczyć jak z niczego powstaje coś co przynosi nam potem dużo radości.