Co za 10 dni! Codziennie prognoza obiecywała wiatr, a oprócz pierwszego i ostatniego weekendu, coś się te obietnice nie chciały spełnić, zostawiając nas na plaży okazyjnie taklujących duże żagle, gdy raporty z wody donosiły o 6 węzłach!
Pierwszego weekendu tak naprawdę rozegrało się wszystko to, co mnie ostatecznie obchodziło. Na pierwszy ogień poszedł wave. Na rozgrzewce pływało mi się rewelacyjnie, w heacie trialowym popłynąłem całkiem solidnie i przeszedłem bez większych problemów, tylko po to żeby w pierwszej rundzie głównego eventu trafić na kolegę z teamu i gościa, z którym ostatnio spędzam sporo czasu - Ricardo Campello walczy oczywiście o zdecydowanie wyższe cele w wavie niż ja, więc od Patrika i Point-7 dostałem jasne instrukcje: zanotować dwie średnie fale i dać mu wygrać. Tak też zrobiłem, szkoda tylko, że część o instrukcjach od P7 i Patrika jest oczywiście żartem. Ricky popłynął najlepszy heat całych zawodów, notując 9.57 za pojedynczą falę. Zrobił mi to "w twarz", więc przez drugą część heatu szukałem czegoś dużego co mogłoby choć nawiązać walkę z nim ale na najlepszej fali zepsułem timing, na innej zrobiłem jednego z większych backside airów w życiu ale prawie nic poza tym i tak dalej. Tak czy siak przegrałem. Pogodziłem się z 17. miejscem i nawet cieszyłem się z kolejnych punktów do rankingu wave, kiedy wiatr siadł uniemożliwiając skończenie pierwszej rundy, tym samym unieważniając zawody.
W sobotę poszedł slalom. Pierwszy raz od dłuższego czasu w warunkach, które wymagały mega techniki i jaj, żeby w ogóle przepłynąć trasę bez wizyty w wodzie. W pierwszym heacie lekko umoczyłem ale wystarczyło, żeby przejść dalej. W ćwierćfinale na pierwszej rufie udało mi się dobrze przeczytać falę i łyknąć grupę po zewnętrznej, co potem już wymagało tylko dojechania do mety bez większych baboli. W półfinale od startu do ostatniej boi byłem 5-ty ale ciągle goniłem czwartego Cedrica Bordes'a, aż w końcu na ostatniej rufie zrównałem się z nim wchodząc na wewnętrzną i po "photo finishu" okazało się, że to ja jestem w finale. Niestety, żeby dowiedzieć się kto tę ostatnią prostą wygrał musieliśmy spłynąć na brzeg. To oznaczało, że przed finałem musiałem jeszce raz przejść przybój, a w nim wiatru jak na lekarstwo a prądu aż nadto. Przyjąłem na klatę chyba z 10 setów fal, aż w końcu zachwiałem się za bardzo, lądując w wodzie. Następna fala nie miała litości i złamała moją najlepszą 460-tkę i rozerwała prawie na pół mój najlepszy 7.9. Jak wytargałem to co zostało z pędnika na brzeg, podszedł do mnie jeden z sędziów i oznajmił, że nie mogą już dłużej czekać ze startem finału. Odkrzyknąłem, że spróbuję tak czy siak - a nuż będzie falstart, powtórka czy coś. Znalazłem pierwszy 7.9 Point-7 jaki leżał na brzegu (akurat szefa P7 Andrei Cucchiego) i w pośpiechu wyszedłem na wodę. Tym razem przejście przyboju zajęło mi z 15 sekund. I mniej więcej właśnie tyle spóźniłem się na start finału!
Dopłynąłem ostatni, ale boja metowa zdryfowała i ku mojemu zadowoleniu ogłoszono, że finał zostanie powtórzony. Niestety, znowu nie miałem najlepszego startu i pierwszego zwrotu i jechałem 6-ty do ostatniej boi, której wśród łamiących się fal "ni cholery" nie mogłem zlokalizować. Pojechałem więc, jak się okazało, 50 metrów za boję i czający się za mną Andrea Rosati wykorzystał to z zimną krwią. 7-my w finale PWA nie jest źle, ale trochę mnie to gryzie, że na każdym szczeblu miałem już bardzo dobre heaty, oprócz finału w którym najlepiej dojechałem szósty. Cóż, może następnym razem. Finał wygrał Arnon Dagan, który od 100 lat był jednym z najszybszych gości w tourze ale dopiero teraz pokazuje, że tez potrafi się dobrze ścigać. Rozpoczęliśmy drugą eliminację ale zaraz wiatr siadł na tyle, że nawet na dużych deskach ciężko było nie zatrzymać się na boi. Sędzia zwołał nas na brzeg i to był koniec ścigania... na najbliższe 7 dni! Dopiero w kolejną sobotę, gdy wiatr siadł na tyle, że nie mogli już puszczać freestyle'u, zostaliśmy zawołani na wodę. Normalnie jestem ostatni, żeby krytykować sędziów ale tym razem musiałem podpłynąć do motorówki i przeprowadzić konstruktywną rozmowę z Juanem. Przez to, że była to ostatnia szansa na rozegranie czegokolwiek limit wiatru obniżył się chyba o 5 węzłów! Na każdej boi parkowaliśmy , a na prostych też nie było jakoś za mocno. Tak czy siak udało mi się wejść do półfinału, gdzie pojechałem 20cm za szeroko na pierwszym zwrocie i to kosztowało mnie 2-a miejsca. Byłem w finale B i przez myśl przechodziły mi przeróżne kalkulacje, z których wynikało, że muszę pojechać naprawdę dobrze, żeby utrzymać 7. miejsce albo powalczyć o coś lepszego. Nerwów oszczędził mi wiatr, który jeszcze bardziej osłabł i po dwóch próbach rozegrania drugiego półfinału (w drugiej próbie prowadzący Arnon Dagan strzelił falstart i gdyby tylko rozegrano finał nie wygrałby zawodów) zostaliśmy odwołani.
W niedzielę, prócz bardzo sympatycznych falek nie było absolutnie nic i wyniki z pierwszej eliminacji zostały ostatecznymi. Także życiówka! Pierwszy raz top10 i awans o 3 oczka w światowym rankingu, gdzie w punktach wszyscy naokoło mnie są mega blisko. Jestem oczywiście bardzo zadowolony, ale trzeba teraz spiąć poślady i dobrze przygotować się na Francję, która już za niecałe 2 tygodnie. Kolejny 9-dniowy maraton i znów start w dwóch dyscyplinach. Nie mogę się doczekać!
Maciek Rutkowski
(Burn, Patrik, Point-7, Quiksilver, Unifiber, GoPro, Sylt-Brands)
Oprócz tego został oczywiście rozegrany Freestyle, który wygrał Jose 'Gollito' Estredo, dzięki czemu zgarnął 6-ty już w swojej karierze tytuł Mistrza Świata PWA. Na rozegranie konkurencji zawodni byli zmuszeni czekać do samego końca, gdzie wreszcie pojawiła się solidna prognoza. Warto było czekać, bo rozegrana pojedyncza eliminacja była na wysokim poziomie i z ogromną dawką emocji. Gollito przeszedł jak ogień przez eliminację i wygrał jednogłośnie w finale i w całym cyklu. Wrócił w wielkim stylu, pamiętając przecież jego słaby występ na Bonaire. Przed zawodami plasował się na 3. miejscu i mógł liczyć na wygraną całego cyklu jedynie przy swoim zwycięstwie i słabszym występie Kiri Thode, który musiałby skończyć na 4. miejscu lub niżej. Kiri niespodziewanie skończyl na 5. i niemożliwe stało się możliwe !
Na drugim miejscu stanął Antony Ruenes, którego mamy komentarz :
"Przede wszystkim muszę podziękować wszystkim, którzy mnie wspierają : tacie, dziewczynie, chłopakom z teamu, "trenerowi" Thomas-owi Traversa i sponsorom Tabou/GA Sails. Pierwszy tydzień był bardzo słaby, bo nie było dla nas wiatru, więc cisnęliśmy tow-in i wyścigi na low-windzie. Na szczęście ostatniego dnia przyszedł wiatr i wystartowałem na light 5.2 pure i 100l twister.
Panowały dobre warunki z fajnym chop-em. Pierwszy heat był przeciwko Thomasowi i minimalnie go wygrałem, następnie był Davy Scheffer z którym miałem kiepskie warunki na wodzie ale udało mi się go pokonać. Po tym wszystkim przyszedł czas na Kiri (mistrz świata 2013) i wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę! Opłaciło się, bo przebrnąłem do półfinału, gdzie jeszcze udało mi się pokonać mojego przyjaciela Tonky Fransa. W finale nie było mocnych na Gollito! I tak zakończyłem sezon na 2. miejscu co jest ogromnym sukcesem. W tym roku trenowałem znacznie więcej w porównaniu do poprzednich lat (zarówno na wodzie jak i poza nią) i jakoś nie widziałem z tego korzyści do tego momentu na zawodach Sylt. Także, jestem mega zadowolony, że cały wysiłek się odpłacił i dodatkowa motywacja, by trenować jeszcze więcej! Za tydzień jadę do Jeri na zimowy trening, także w przyszłym sezonie będę jeszcze mocniejszy! Pozdro dla polskich windsurferów !