Foto: Van Swae
Miłość od pierwszego wejrzenia nie wchodzi w grę, bo ta deska jest po prostu brzydka. Jednak jej shaper - Daniel Thomson nie kierował się tu estetyką, a czystą funkcjonalnością. Ucięty dziób, proste krawędzie, głębokie kanały na obydwu końcach deski i wariacja na temat kształtu fish na rufie sprawiają, że
Vanguard wygląda co najmniej dziwnie, ale najważniejsze jest jak pływa. Głównym efektem usunięcia dziobu jest zmniejszenie oporów w wodzie oraz poprawa szybkości deski.
Daniel Thomson foto: Ellis
Dodatkowo deska bez dziobu jest szersza na przodzie i rufie, dzięki czemu jest stabilniejsza i oczywiście dużo łatwiej ją spakować. Dzięki temu deska skręca dużo dynamiczniej i odpala szybciej po każdym zakręcie. Daniel twierdzi, że dziób w desce to najmniej potrzebna część, a poza tym wiadomo, że bardzo często uczestniczy we wszelkiego rodzaju usterkach i kontuzjach. Klasyczne deski, oprócz ewidentnie lepszych walorów estetycznych, dużo płynniej zachowują się w wodzie, zwłaszcza podczas długich skrętów. Australijczyk projektując swoje dzieło pomyślał również o surferach big wave. Na jego konstrukcji mogą łapać te same fale, na mniejszych deskach, osiągając większe prędkości i łatwiej zjeżdżając po bardziej stromych dropach.
Stu Kennedy foto: Ellis
Bardzo podobny kształt deski zaprezentowała w tym roku firma Slingshot. T-Rex to deska przeznaczona głównie do freestyle'u strapless, a usunięcie dzioba ma ułatwić wszelkie rotacje. Tak naprawdę nie można obiektywnie ocenić tego modelu bez wypróbowania, ale mimo pozytywnych opinii, mam nadzieję, że klasyczny kształt pozostanie z nami, nawet jeśli deski bez dzioba przyjmą się na dobre. Poniżej możecie zobaczyć paru prosów, cisnących na nowym Vanguardzie. Wyraźnie widać zwinność deski i jej szybkie odpalanie po zakrętach. Jednak czy to jest kierunek w jakim powinien się rozwijać surfing?