W tym roku za listopadowy cel podróży wyznaczyliśmy sobie wyspę Zanzibar. Zamierzenie ekipy z Sea Adventures było proste: połączyć kitesurfing z nurkowaniem i wychillować się gdzieś daleko w Afryce.
Po 24 godzinnej podróży z Warszawy przez Katar i Tanzanię, dalej na wyspę polecieliśmy 15 osobową Cesną. Zastał nas lekki deszcz, ponieważ listopad w tym rejonie to czas tzw. małej pory deszczowej. Dalej z lotniska podjechaliśmy busem do miejscowości Pwani Mchangani, gdzie znajdowała się nasza miejscówka, polski hotel - Garden Palms.
Pomimo tego, że statystki wiatrowe w listopadzie na Zanzibarze nie zachwycają już pierwszego dnia zaliczyłem sesyjkę przed naszym kameralnym hotelem. Wiatr side shore jak z suszary, mega ciepła woda oraz wieczorna impreza w hotelu od razu nastawiły nas pozytywnie na resztę wyjazdu.
Jak się okazało, sporym problem, jeżeli chodzi o pływanie na kite' cie na wyspie są pływy. Podczas przypływu głęboko jest już przy samym brzegu, dlatego osoby uczące się mają spory problem. Podczas odpływu wody jest bardzo mało w odległości około 1,5km od brzegu, ale można spokojnie pływać w niewielkiej kałuży oddalonej 50 m od hotelu, gdzie woda sięga do pasa. W każdym miejscu dookoła kałuży wystają pale na których hodowane są algi, dlatego pływanie poza tym obszarem, może skończyć się szyciem w miejscowym szpitalu. Niezbędne okazały się buty piankowe, które uratowały nam stopy przed jeżowcami, które w niektórych miejscach wystawały z dna. Co ważne byliśmy jedynymi osobami, które pływały w zasięgu wzroku.
Pomimo tego, że prognoza i statystyki nie były obiecujące udało nam się popływać 6 na 10 dni na mega równym i ciepłym wietrze, szczególnie wieczorem kiedy zazwyczaj zaczynało mocniej dmuchać. Dużą popularnością cieszyły się wyprawy łodzią na oddaloną kilkanaście kilometrów wyspę Mnemba, gdzie można było nurkować na rafie i wychillować się na wielkich łachach piachu, które tworzyły się podczas odpływu. To wyjątkowe miejsce, niestety dostępne jest tylko dla gości luksusowego i absurdalnie drogiego (1500$ za noc) hotelu zajmującego całą wyspę. Podczas nurkowania obok wyspy, oprócz oglądania bogatej rafy udało nam się popływać z delfinami, a nawet rekinem.
Niektóre miejsca przy większych hotelach, przypominają egipskie stragany, gdzie Masajowie uporczywie namawiają turystów do kupowania pamiątek. Pomimo tego, są zazwyczaj bardzo przyjaźnie nastawieni, a wieczorami można ich spotkać 'po cywilu' na imprezach organizowanych przy różnych hotelach, gdzie robią show, tańcząc swój ludowy taniec.
Po 10 dniach wyjazdu śmiało można stwierdzić, że spot w Pwani Mchangani jest warty zobaczenia, jednak istnieją na wyspie większe laguny, gdzie na pewno jest więcej miejsca do pływania podczas odpływu, np. sławne Paje. Wyspa na pewno jest warta odwiedzenia w bardziej wietrznych okresach, czyli czerwiec, lipiec, sierpień, gdzie statystki i dodatkowa termika na pewno usatysfakcjonują napalonych na pływanie kitesurferów.