Pamiętam sytuację, gdy parę lat temu zaczynając swoją przygodę z windsurfingiem i będąc na etapie poskramiania sztagu na 160-litrowej desce, kolega pokazał mi film "Plug'n'play". Po obejrzeniu go po raz dziesiąty tamtego wieczora, wstałem w ciężkim szoku od komputera, ponieważ wcześniej szczytem moich windsurfingowych marzeń było pływanie w ślizgu na Jeziorze Sławskim, ewentualnie kiedyś nad morzem. Nie miałem nawet pojęcia, że na desce da się wyskoczyć z wody ;) Wtedy zrodziły się w mojej głowie dwa windsurfingowe marzenia, które od tamtej pory z całych sił próbowałem spełnić -
po pierwsze pływać freestyle, po drugie pojechać na Fuerteventurę i zobaczyć Puchar Świata. Teraz, tuż po powrocie z 4-miesięcznego sezonu spędzonego na Fuercie, z szerokim uśmiechem na ustach wspominam ten moment,
marzenia jednak się spełniają ;)
Na Fuercie wylądowałem 5 czerwca razem z moją rodzinką. Z tego co usłyszeliśmy od lokalesów, mieliśmy pecha, ponieważ wiało od końca kwietnia, bez przerwy, do dwóch dni przed naszym przylotem. Tragedii jednak nie było, ponieważ pierwsze dni pobytu i tak musiałem spożytkować na załatwienie formalności związanych z pracą na wyspie (których jest masa i trzeba się najeździć w tę i z powrotem do stolicy wyspy ładnych parę razy). Na 4 dzień wiatr zaczął powoli wracać, na początku pływałem na 5.2, następne dni już na 4.8, a potem włączyła się na dobre letnia maszyna wiatrowa i jedyną opcją było już 4.2 i to wybrane porządnie po maszcie.
Około półtora tygodnia po przyjeździe rozpocząłem pracę jako instruktor w szkółce Rene'go, która znajduje się w miejscu, w którym organizowany jest Puchar Świata. W bazie znalazłem świetną ekipę, bardzo zmotywowaną do progresu, każdy spędzał codziennie swoje 2 h przerwy na wodzie, a po pracy wychodziliśmy wspólnie na wieczorną sesję i często cisnęliśmy aż do zachodu słońca na zupełnie pustym spocie. Pływanie w takiej grupie daje sto razy lepsze efekty niż trenowanie samemu, wszyscy motywują się nawzajem, wystarczy, że jedna osoba zacznie uczyć się nowego tricku, nikt nie chce być gorszy i również próbuje, nawet jeśli wcześniej się bał ;] Podobnie było ze schodzeniem z wody, nikt nie chciał być tym pierwszym wychodzącym na brzeg, więc wieczorne sesje kończyły się zazwyczaj brakiem wiatru lub brakiem słońca.
Jak w każde lato na Fuerteventurze wiatr nie zawiódł. Jednak w tym sezonie był on dość nieprzewidywalny i wiał z nieco innego kierunku. Szczególnie w czerwcu i lipcu mieliśmy wiele dni, na które prognoza pokazywała ledwo kilka węzłów z kierunku NW, a pojawiał się wtedy termik o sile 30-50 węzłów, wiejący z północy. Jest to zjawisko charakterystyczne dla Sotavento, obejmowało ono obszar ok. 5 km wzdłuż plaży, w każdym innym miejscu na wyspie było 40 stopni i zero wiatru. Pewnego dnia pojechałem w przerwie w pracy załatwić coś do Morro Jable, miasteczka oddalonego o 20 km na południe. Zastałem tam lekką bryzę od morza, podczas gdy u nas w bazie wiało 7 bft od brzegu. Termik dawał w Center 1 warunki 100% offshore i idealnie płaską wodę, w te dni zaliczyliśmy jedne z lepszych sesji w sezonie. Dobrym spotem na ten kierunek wiatru jest również plaża za tzw. "baywatch'em" w kitezonie, do której należy spłynąć 500 m z wiatrem od bazy. Kiedy warunki na Sotavento okazywały się zbyt atomowe, jechaliśmy wtedy na Matas Blancas, czyli zatokę tuż przed Costa Calmą, jadąc od północy. Ciężko trafić jest tam na dobry dzień, ponieważ zdarza się, że wiatr jest dość nierówny i wiele osób nie przepada za tym miejscem. Ja miałem jednak szczęście i zaliczyłem same dobre sesje na tym spocie. Przeważnie na Matas mamy bardzo płaską wodę płynąc do brzegu prawym halsem i niewielki chop, wypływając w ocean. Kiedy przychodzi większy swell, zdarza się tam nieprzyjemny beach break wysokości 0,5 - 1m, utrudnia to nieco wchodzenie i wychodzenie z wody. Parę metrów dalej od brzegu jest już jednak płasko. Ostatnim i najlepszym spotem na jakim pływaliśmy była laguna na Risco del Paso. Właściwie jest to tylko mała "kałuża", która pozostaje, kiedy woda wypływa z laguny, ale jest ona idealnie ustawiona do kierunku wiatru. Jest to najlepsze miejsce do treningu freestyle, jakie można sobie wyobrazić, płaska woda, halsy po 100 m, sami znajomi na wodzie ;] Aby tam pływać, trzeba zapoznać się z tabelką pływów i przyjeżdżać ok. 2 h przed lub po najwyższym stanie wody, chyba, że mamy okres niskich pływów, wtedy można śmiało pływać przy przypływie. Po i przed pływaniem na lagunie warto wyjść na ocean na Risco del Paso, ponieważ często zdarzają się tam dobre falki, zarówno do jazdy jak i do skoków. Nie jest to żaden "gruby wave", ale w dobry dzień można trochę polatać.
Najważniejszym dla mnie przeżyciem tego sezonu był zdecydowanie World Cup, mimo, że nie oglądałem go po raz pierwszy. Atmosfera na wodzie przed zawodami jest niesamowita. Wieczorem wszyscy zawodnicy schodzą na wspólny trening, nie czuć żadnej niezdrowej rywalizacji, wszyscy mają z pływania mega radochę i dopingują się nawzajem. Widząc Tonky'ego robiącego ci shakę nad głową można poczuć się nieco przytłoczonym poziomem. Jednak z czasem wczuwasz się w klimat i pływasz tak jak pozostali z wielkim bananem na twarzy. T
o jest chyba najważniejsza rzecz jakiej się nauczyłem w tym sezonie, żeby czerpać zawsze z czasu spędzonego na wodzie maksimum przyjemności i zabawy. Nie ma sensu pływać, kiedy nie jesteśmy nastawieni pozytywnie i średnio nam się chce. A najgorsze to denerwować się jak coś nie wychodzi, bo to najczęściej prowadzi tylko do solidnych gleb i kontuzji, dobrze się o tym kilka razy przekonałem na początku sezonu. Jedną z osób, które mnie bardzo zainspirowały był Tony Mottus, który przez pewien czas mieszkał razem ze mną. Jest to jedna z bardziej wyluzowanych i pozytywnych osób jakie w życiu poznałem, cieszy się każdą sesją, a na wodzie nie schodzi mu z twarzy uśmiech. Pływanie z nim, Kubą Kawałkowskim i jeszcze kilkoma znajomymi było dla mnie bardzo motywujące, czuję, że dzięki temu zrobiłem całkiem spory progres.
Windsurfing to tzw. "funsport" i nie można zapominać właśnie o pierwszej części tego słowa, czyli zabawie. Można próbować nowy trick 1000 razy, ale jeśli będziemy to robić ze złym nastawieniem to nic z tego nie wyjdzie. Najważniejsze jest po prostu dobrze się bawić na wodzie trenując, progres przyjdzie wtedy sam ;]
Pozdrawiam, Piotr Majcher