Z Wrocławia udajemy się na Hel, czyli mekkę kitesurfingu w Polsce. Tam spędzamy dwa tygodnie i udajemy się w dalszą podróż przez Łebę, Rugię w Niemczech, Noortwijk w Holandii, Silva Planę w Szwajcarii, Gardę we Włoszech, Monako, francuskie wybrzeże razem z Leucate, Barcelonę, Walencję, Malagę, Dakhlę w Maroko, Tarifę, Faro i całą Portugalię, dalej Sardynię z Potto Pino i Bottle, Sycylię....
Taki był pierwotny plan i zapewne wciąż jest, tylko tyle że życie go lekko zweryfikowało. Dowiedzcie się więcej na blogu
http://kitelancers.com
Od razu zaczęliśmy wzbudzać zainteresowanie. Wielka terenówka, ze skrzyniami i namiotem na dachu, w zasadzie trudno się dziwić. Dostaliśmy propozycję od managera kempingu, której nie mogliśmy odmówić i tak pierwsza wlepka wylądowała na masce bagażniku naszego auta....
Po starcie wyprawy na Helu musieliśmy jeszcze wrócić do Wrocławia, żeby nasz sponsor mógł zrobić zabudowę wnętrza auta. Nie dawała mi jeszcze spokoju para wydobywająca się z odmy silnika. Pojechałem zbadać moje wątpliwości to jednego warsztatu, potem do drugiego. Auto wjechało na podnośnik i zaczęło się punktowanie. 1, 2, 3... 10...15... Licznik stanął na dwudziestu kilku punktach. Nogi mi miękły z każdą minutą, ale widok nie pozostawiał złudzeń....
Trzymamy kciuki za dalsze powodzenie projektu i będziemy śledzić rozwój sytuacji.