Oto historia od niemieckiego windsurfera
Christopher'a Bünger, który na co dzień w sezonie prowadzi szkołę windsurfingową na Sylcie:
Czekałem na to tak długo! Ostatni duży swell jaki złapałem był na Maui, nie licząc kilku dni z dużymi falami zimą w Europie na pobliskich spotach. 23 stycznia swell 15-stóp w bardzo dobrym okresie 17 sekund uderzył w północne wybrzeże Fuerteventury. Kierunek wiatru (side-off) też był odpowiedni. Wziąłem swoje ulubione 4,7. Ale zanim wyszedłem na wodę musiałem sprawdzić jak dostanę się z powrotem na brzeg cały i z całym sprzętem.
Po sprawdzeniu wszystkich możliwości zdecydowałem się na plażę 2 km poniżej rafy. Nie wyglądało to lepiej niż gdzie indziej, ale przynajmniej w przypadku mielonki nie wylądowałbym na skalistej rafie. Wyjście nie było łatwe. Próbowałem trzykrotnie. Kolega musiał mi pomóc stojąc na szczycie klifu i wskazując sety, aby znaleść odpowiedni moment na pokonanie shore-breaku na maszt. Gdy znalazłem się na falach zobaczyłem, że nie jestem sam. Kilka minut po mnie pojawili się na wodzie Yannick Anton i Stephan Etienne. To spowodowało, że poczułem się pewniej.
Złapaliśmy sporo olbrzymów, ale nie było łatwo. Wjechanie na falę i zrobienie bottom turna wymagało sporo wysiłku. Duży czop na stoku fali i pod nią powodował ogromne obciążenie nóg. Nie było łatwo utrzymać krawędź. Wybranie odpowiedniej fali nie było prostsze. Zawsze starałem się wybrać największą z setu, żeby po wyjeździe nie być zaskoczonym i zmytym na skały przez następną, większą. Tak czy siak - była to solidna i mocno adrenalinowa sesja, nikomu się nic nie stało i wróciliśmy do brzegu przed odpływem.