Na Fuerte poleciałem bez żadnych oczekiwań. Wiedziałem, że będą to moje pierwsze w pełni silno wiatrowe regaty i że prócz piędźciesięciopięcio-węzłowego epizodu na PWA Catalunya w czerwcu nie mam raczej doświadczenia w tego typu zawodach. Krótko mówiąc
cel: nauka/doświadczenie. Przed zawodami zaopatrzyłem się w kilka nowych, krótkich (30-32cm) finów do małej (59cm szerokości, 86 litrów) deski i jechałem tam z nastawieniem, że przed zawodami sprawdzę je wszystkie z 6.4 i 5.5.
Niestety wszystkie 4 dni, które spędziłem tam przed zawodami, wiatr był na żagle 7.9 i 7.1. Mój sprzęt spóźnił się 1 dzień i zmotywowany przez moich gospodarzy Zdzisława i Tomka Wieczorka z dziewczyną (wielkie dzięki za gościne!!) wyszedłem nawet na freestyle. Pod koniec dnia udało mi się skleić marną shakę, ale i tak jestem dumny gdyż freestyler ze mnie żaden. Gdy sprzęt wreszcie się pojawił oczywiście trenowałem ostro, ale w obliczu nuklearnej prognozy na zawody, robiło mi się trochę gorąco, że małe zestawy leżą ciągle w quiverach.
Zawody zaczęły się w miarę spokojnie od wiatru znów na 7.9 i 7.1. Z racji mojego (braku) rankingu od razu trafiłem do trudnego heatu. Na boi zameldowałem się 3, ale zbyt szeroka rufa i do widzenia.
Druga eliminacja to mój pierwszy wygrany heat ever. Idealny start spod motorówki i prowadzenie od początku do końca przed jednym z bliźniaków Moussilmani i Jimmym Diazem. W ćwierćfinale miałem minimalnie gorszy start, ale zrobiłem niezłą pierwszą rufę i byłem w walce o półfinał. W pewnym momencie przyszedł szkwał, a zaraz po nim półmetrowa wybijająca falka, ja znalazłem się w powietrzu, próbowałem jeszcze wszystko zdusić, ale to był błąd. Dziób powędrował w dół i zaliczyłem coś, co komentator nazwał "a massive catapult". Poczułem jak nogi lecą mi nad głową. Bye bye półfinale.
Drugi dzień to już jazda na 5.5. Testowanie i ustawianie na szybko przed wyścigami, bo wcześniej nie było warunków, nigdy nie jest tak efektywne jak to na spokojnie przez cały dzień. Jednak powiedzmy, że wszyscy mieli tak samo i trzeba sobie z tym poradzić. W pierwszej kolejce wszystkie mutanty typu Antoine czy Finian były na 6-cio metrowych żaglach (około 35-40 węzłów), więc ja miałem idealnie na 5.5.
Przeszedłem pierwszą rundę, a w drugiej mimo ostatniego miejsca na pierwszej boi przebiłem się rufami na 5-te miejsce i walczyłem z Taty'm Fransem o półfinał. Musiałem się jednak zadowolić 18,5 punkta (i wygraną z Bjornem Dunkerbeckiem) co i tak jest chyba moim najlepszym pojedynczym wynikiem w PWA. Na tą chwilę znajdowałem się na 20. miejscu i nic nie wskazywało, że nadchodzi katastrofa...
Mimo niezłego rozstawienia z poprzedniej rundy trafiłem na dosyć trudny heat. Kolejna lekcja: nigdy nie patrz kogo masz w heacie. Każdy jest takim samym żagielkiem do łyknięcia. Odpadłem i zaczęła się "równia pochyła". 2 falstarty, złamana przedłużka, niechcące przeskoczyć listwy i 55 węzłów to tylko kilka powodów kolejnych "outów" w 1 rundzie. O tym akurat za dużo pisać nie chce.
Tak czy owak, nauczyłem się dużo, w pewnym momencie udało mi się nieźle ustawić mały zestaw i nauczyć się, że te ustawienia działają trochę inaczej niż we wszystkim co do tej pory ustawiałem.
Kilka kolejnych lekcji ścigania się nauczone, pierwszy heat wygrany, heat z Bjornem wygrany, 4 na brzegu było słyszane "Poland 23 with the best start", także mimo słabego wyniku pozytywy są i ich trzeba się trzymać. Teraz Turcja, czyli chyba mój ulubiony tourstop. Do tej pory każde moje zawody w PWA przynoszą jakiś przełom. Co nim będzie tym razem? Mam nadzieję, że będziecie mogli go oglądać na live streamie na
stronie PWA
Pozdrawiam
Maciek Rutkowski POL-23
(Gaastra, Tabou, Quiksilver, Easy-SurfShop, Julbo, Akademia Leona Koźmińskiego)