Z pewnością nie jesteśmy jedynymi, którzy postanowili świętować Nowy Rok na windsurfingu. Wielu znajomych odpalało sylwestrowego szampana w Egipcie, na Kanarach, czy na Wyspach Zielonego Przylądka.
My za cel obraliśmy sobie Sycylię - największą wyspę Morza Śródziemnego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że postanowiliśmy się tam dostać busem i to w dodatku z przyczepą na sprzęt! GPS tym razem nie kłamał -
prawie 3000 km z Warszawy na miejsce, razem jakieś 40 godzin podróży w jedną stronę. Ten karkołomny wyczyn miał dwie zasadnicze przewagi nad krótkim i wygodnym połączeniem lotniczym. Po pierwsze, mogliśmy wziąć po dwie deski na głowę (nie obawiając się sporej opłaty za nadbagaż). Po drugie, cena benzyny, w przeliczeniu na 7 osób (pies się nie dorzucał), sprawiła, że trip można zaliczyć do tanich. Ale do rzeczy. Pomijając przygodę z wyczerpaniem się benzyny 50 km od celu (mała przestroga - na sycylijskich drogach ekspresowych nie ma stacji benzynowych), po dwóch wyczerpujących dniach dotarliśmy do celu naszej podróży - miejscowości Puzziteddu. Lokalizację mieliśmy wymarzoną - posesja rodem z "Ojca Chrzestnego", 15 metrów od morza. Temperatura zimą związana jest z kierunkiem wiatru. Podczas gdy męska część ekipy była zachwycona temperaturą zarówno na lądzie, jak i w wodzie (jak w Łebie we wrześniu), płeć piękna narzekała, że
15 stopni i słońce to nie jest szczyt ich marzeń. Tak czy siak, dziewczyny (Ela i Karolina) dzielnie dokumentowały nasze fikołki na wodzie.
Pierwszy dzień przywitał nas płaską wodą i lekkim wiatrem na żagle 5,5 i duże deski freestyle. Drugiego dnia nic nie wiało. Brak wiatru choć odrobinę zrekompensowało bezchmurne niebo i ciepłe powietrze. Co poniektórzy z nas pokusili się nawet o założenie szortów po kilkumiesięcznym śnie zimowym.
Za to trzeci i czwarty dzień to najlepsze pływanie naszego wyjazdu. Wiatr na żagle 4,5-5,5 (w zależności od pory dnia) i fala niezła do skoków. Wspaniale było sobie przypomnieć kilka powietrznych manewrów i popróbować nowych. Mając świadomość tego, że prognoza na kolejne dni nie wygląda obiecująco, katowaliśmy na wodzie od rana do zmroku, robiąc po drodze tylko krótkie przerwy na uzupełnienie płynów. Noc sylwestrowa przypadła po drugim dniu naprawdę intensywnego pływania. Gdyby nie goście, miejscowi wymiatacze i znajomi Rogacza z zeszłorocznego wyjazdu, prawdopodobnie padlibyśmy ze zmęczenia jeszcze przed północą. Gabriele i Salvatore, bo o nich mowa, okazali się wyjątkowo wesołymi i gościnnymi chłopakami.
Na dwa dni przed naszym wyjazdem zabrali nas na całodzienną wycieczkę do Palermo i okolic. Początkowo myśleliśmy, że chcą nas zanudzić oglądaniem rzeźb, muzeów i kościołów. Na szczęście jedynym zabytkiem, który obejrzeliśmy, był naprawdę
piękny kościół wykuty w skale, dumnie górujący nad Palermo. W środku znajdowała się rzeźba przedstawiająca św. Rosalię - patronke Palermo. Gdy spytaliśmy naszych znajomych Włochów o jej historię, ci, jak gdyby nigdy nic, usiłowali nas przekonać, że Rosalia była panną lekkich obyczajów, lecz choroba weneryczna skłoniła ją do tego, by wieźć życie pustelnicy. Po opuszczeniu kościoła zwiedziliśmy najbardziej klimatyczne kawiarenki i cukiernie w mieście. Dostaliśmy się również do "czarnej" dzielnicy, gdzie życie afrykańskich emigrantów skupia się wokół skrzyżowania trzech małych uliczek. Nie wyglądało na to, że jest to dzielnica często i chętnie odwiedzana przez turystów. Dzień zwiedzania zakończyliśmy kąpielą w gorących źródłach, których dokładną lokalizację znają tylko lokalesi. Żeby się do nich dostać, musieliśmy przebrnąć boso przez trzciny i niewielki potok. Za to na miejscu sceneria jak z filmów - bezchmurne niebo, woda cieplejsza niż w wannie i zimne, miejscowe winko w dłoni, które przynieśliśmy ze sobą.
Ponoć miejscowi surferzy wpadają tam wygrzać kości po całym dniu na wodzie.
Podczas naszego wyjazdu mieliśmy okazję przetestować
nowe żagle Simmer Icon na 2011 rok. Całe szczęście, producent nie wprowadził radykalnych zmian w świetnie działających modelach 2010. Skrócił delikatnie żagiel po maszcie i poszerzył go w okolicach liku wolnego i bomu. Według naszych odczuć, stał się on przez to bardziej kompaktowy. Potwierdził się również niewiarygodny zakres wiatrowy tego żagla, który zachwalał sklep Hydrosfera. Uchylimy rąbka tajemnicy - jeżeli taklujecie ten żagiel na masztach Infinity 75%, lub 100% carbon (z tymi masztami je testowaliśmy), to poluzujcie go po maszcie o 2-3 cm bardziej, niż podaje producent, oraz odpuście po bomie również o 2-3 cm. Okaże się, że będziecie latać na 5,6, podczas gdy inni będą walczyć z pompą na 7,5.
Drogę powrotną mieliśmy tańszą o zawrotną kwotę 16 euro, którą zaoszczędziliśmy podczas przeprawy promowej na trasie Sycylia-stały ląd. Wystarczyło wykorzystać supertajną technikę "na Polaka" i podać zaniżoną liczbę osób w busie przy kupnie biletu.
Podsumowując wyjazd,
bardzo się cieszymy, ze mogliśmy popływać zimą. Tym bardziej, że żadnemu z nas się to do tej pory nie zdarzyło. Spot ma niesamowity potencjał. Obsługuje zarówno wiatr z prawej, jak i z lewej strony. Podobno przy wietrze z prawej można liczyć na naprawdę epickie warunki "down the line". Jesteśmy przekonani, że jeszcze tam wrócimy. Nie tylko do windsurfingu nas tam ciągnie. Na długo zapamiętamy smak świeżutkiej ośmiornicy złowionej tuż przed naszym domem. Ciężko będzie też zapomnieć święto w miejscowości nieopodal, na które trafiliśmy zupełnie przypadkiem, a na którym zostaliśmy przyjęci przez mieszkańców jakbyśmy byli ich starymi przyjaciółmi.
Windsurfing na Sycylii? Tak! Ale zimą, z dala od hałasu turystów i ciężkich do wytrzymania upałów. Planujemy tam wrócić już w lutym, na prognozę. Jeżeli chciałbyś się dołączyć, napisz maila kontaktowego do Leszka na leszek@snoob.com.pl.
Pozdrawiamy,
Maciek "Kapusta" Kapuściński (Hydrosfera, Wavecamp)
Leszek Kamiński (Hydrosfera, Snoob)
P.S. Poniżej porcja zdjęć z wyjazdu autorstwa Eli Kamińskiej z Dissa. Miłego oglądania!