02.05.2009
Historia zagubionego pędnika

Po zamieszczonym przez Wojtka Cieślaka ogłoszeniu: "Zagubiony pędnik nad zatoką - czy to twój żagiel Naish?", na prośbę Bogusza z Sie Pływa, krótki opis, skąd pędnik wziął się między Rewą a Jastarnią i przy okazji co robił jego właściciel.

Wstęp

W sobotę 18.04 około 11 przybyłem na dopiero zapełniający się "Lokaleski" parking w Rewie u Pana Stasia. Temp. około 8 stopni, pełne słońce i na razie mało wiatru z NE. Nie spiesząc się "złożyłem" Naish Boxer 6,2 + 102l. Trzy halsy, lekka "niedowiewka" ale w ślizgu, ciepło poza głową i dłońmi. Wróciłem po kaptur, jak się później okazało całe szczęście, że go miałem na głowie. Łyk wody i podjechałem do góry na szperk, gdzie klarował się Filip - kiedyś WS od zeszłego roku KS. W ręce było już niemożliwie zimno, ale Filip wygrzebał z torby zapasowe rękawiczki, dzięki czemu nie musiałem wracać po swoje. Zrobiliśmy ze trzy halsy do góry, koło siebie. W między czasie rozwiało się tak, że miałem na mocno wybranym 6,2 idealnie. Zostawiłem Filipa i podjechałem jeszcze do góry. Jak na pierwsze pływanie w sezonie, pomimo tego, że w rękawiczkach pływało się nadzwyczaj dobrze. Trochę sportu w zimie i człowiek od razu w lepszej formie. Byłem już dosyć daleko i wysoko i powoli planowałem zjechać w dół na parking zobaczyć, kto z Lokalesów dojechał, kiedy w trakcie odpadania do rufy z prawego na lewy hals zrobiło się trochę huku i zostałem w wodzie z pędnikiem w rękach. W pierwszej chwili myślałem, że pękł przegub, ale szybka ocena sytuacji pokazała, iż jak uznałem jestem w dużo lepszej sytuacji, bo to tylko paleta się odkręciła. Pomyślałem, że całe szczęście, bo jak wiadomo przy odrobinie wysiłku da się to złożyć na wodzie, tylko pewnie trochę zmarznę wpinając przykręconą do deski paletę w stopę masztu.

Równy wiatr i pusty akwen zachęcają do dalekich halsów, jeśli wtedy coś nam się stanie, jesteśmy zdani tylko na siebieRówny wiatr i pusty akwen zachęcają do dalekich halsów, jeśli wtedy coś nam się stanie, jesteśmy zdani tylko na siebie



Akcja

Przekręciłem szybko parę razy nakrętką palety, żeby nie wykręciła się całkowicie bujając się na falach, a następnie zostawiłem pędnik, jak się później okazało na dużo dłużej niż wstępnie planowałem i ruszyłem wpław za deską. Upadek był o tyle niefortunny, że nastąpił, kiedy byłem idealnie na fordewindzie. Wpadając odepchnąłem deskę bezwiednie nogami, co spowodowało, że zabrała się z wiatrem i falą i była kawałek ode mnie. Dość optymistycznie oceniłem, że wpław bez problemu ją dogonię, potem na desce wrócę pod wiatr po żagiel, zmontuję zestaw i będzie co opowiadać chłopakom na brzegu. Niestety, pomimo "włączenia" najlepszego kraula w stylu Michaela Phelpsa nie dałem rady dogonić deski, jednocześnie dość szybko opadając z sił. Zbliżyłem się do niej prawie na wyciągnięcie ręki, ale dzięki temu, że pięknie zabierała się z falą była szybsza ode mnie i kiedy nie miałem już sił zniknęła mi z oczu. Powrót pod wiatr i falę po pędnik był oczywistym bezsensem, więc już spokojnym kraulem ruszyłem z wiatrem w stronę brzegu. Nie było za ciekawie. Byłem daleko od brzegu, zupełnie bez sprzętu, pomimo tego raczej spokojny o dalszy rozwój wypadków. Miałem dodatnią pływalności i raczej nie było możliwości żebym z wiatrem i falą nie dotarł do brzegu - pytanie tylko w jakim będę stanie, w jakim czasie to nastąpi i jak daleko morze mnie wyrzuci (wolę nie myśleć co by było przy zachodnim za szperkiem). Bałem się jedynie hipotermii (pamiętam z czasów kiedy nurkowałem), ale dzięki słońcu, i piance Ascan Polar (polecam) sytuacja ta nie nastąpiła. Płynąłem kraulem z przerwami na odpoczynek. Trzeba było umiejętnie znajdować proporcje pomiędzy płynięciem i odpoczynkiem - kiedy odpoczywałem robiło się zimno, jak płynąłem łapały skurcze, pod koniec nie chciały "puszczać". Do głowy powoli przychodziły różne myśli. Momentami miałem wrażenie, że się oddalam, a nie przybliżam, a do tego jak na złość nikt nie chciał przepłynąć na tyle blisko, żebym mógł nawiązać kontakt. Po około 2 może 3 godzinach (szacuję, że przewróciłem się około 12 -12.30, na parkingu byłem o 16.00, około 30 min. zajęło mi dojście) dotknąłem nogami dna i nie ukrywam, że sprawiło mi to wielką radość. Deska czekała na brzegu jakieś 300-400 metrów w prawo. Zabrałem ją pod pachę i ostatkiem sił doczłapałem się do parkingu.

Miejsce akcjiMiejsce akcji



Opinie Lokalesów dotyczące pływalności pędnika były podzielone i skrajne. Jedni twierdzili, że zdryfuje do brzegu, inni, że sam pędnik nie pływa. Szybko przebrałem się i przed opuszczeniem Rewy wróciłem na plażę szukać sprzętu. Po szybkim obiedzie w domu, wróciłem ponownie około 19 przed zachodem słońca. Jak się okazało to nie był koniec wrażeń. Jeżdżąc wzdłuż plaży w miejscu, gdzie zakładałem, że może zdryfowac żagiel zakopałem mojego 4x4. Temperatura spadła do 2,5 stopnia, wiało jakieś 4-5B NE, zrobiło się ciemno i w momencie, kiedy auto zawiesiło się co było jednoznaczne z tym, że bez pomocy z zewnątrz nie dam rady wyjechać trochę się podłamałem. Po dotarciu do domu zasnąłem momentalnie i całe szczęście, że zakończył się ten dzień, bo aż strach pomyśleć, co jeszcze mógłbym zepsuć. W niedzielę rano na plaży zastało nas piękne słońce, które "będzie ze mną" już do końca. Po wyjaśnieniu zdarzenia obecnej na miejscu policji, Zbyniu z wielką fachowością, bez większego kłopotu swoim 4x4 uwolnił moje auto z plaży. Potem straciłem jeszcze ze 3 godziny kontynuując bezskutecznie poszukiwania z poziomu wody, a dokładnie kajaka wypożyczonego od Pana Stasia, po czym definitywnie pożegnałem się z możliwością odnalezienia zagubionego sprzętu.

Niewiarygodne

W środę około 20 odebrałem telefon od Mesia: "Weź coś do pisania i dzwoń, bo znalazł się Twój pędnik na Sie Pływa!!!" Nie wierzyłem i nie potrafię opisać co czułem. Szybki telefon do Wojtka. Po krótkiej identyfikacji zestawu, którą przeszedłem pozytywnie Wojtek potwierdził znalezienie pędnika w niedzielę będąc na rybach około kilometra na północny wschód od cypla Rewskiego w kierunku Jastarni. Nastała radość :)

Pytania, na które nie znajduję odpowiedzi:
- Dlaczego około 2 km z wiatrem i falą płynąłem około 2 - 3h (na basenie potrzebuję 50 do 60 minut).
- Co spowodowało, że pędnik "popłynął" praktycznie pod wiatr, i został znaleziony zupełnie nie tam, gdzie go się spodziewałem. Całą sobotę i w nocy wiało 4-5B NE, w niedzielę kierunek ten sam, może trochę bardziej E i siła ~1B. Być może jest to związane z ujściem rzeki Reda i wytwarzającym się prądem? Może ktoś potrafi wyjaśnić.

Wnioski

Oczywiste, jak zawsze te same: sprawdzony, przygotowany, starannie sklarowany sprzęt, pływanie w towarzystwie i wzajemne pilnowanie się, trzymanie formy fizycznej przez cały rok, pozytywne myślenie, nie poddawanie się do końca, no i jeszcze jedno, nie wiem, czy nie najważniejsze. Pewnie może to głupio zabrzmieć, ale trzeba mieć w życiu trochę szczęścia :-)

Podsumowanie

Korzystając z okazji wielkie dzięki dla: Wojtka za odnalezienie żagla i ogłoszenie, Zbynia za wyciągnięcie auta, Mesia za info, Korzenia za sms w sobotę wieczorem, który podtrzymał mnie na duchu kiedy miałem kryzys - bez żagla z zakopanym autem na plaży w Rewie. Mieć kumpli gotowych startować z pomocą praktycznie "na telefon" to genialna rzecz. Mam cichą nadzieję, że nie przeczyta tego moja żona, bo może się okazać, że zamiast 6,2 potrzebował będę tylko ciepłe kapcie. Tak naprawdę myśl o Niej w trakcie mojego maratonu pływackiego podtrzymywała mnie na duchu.

Maciej Suchecki 2009-04-27

Krzysiek

top