O godzinie 7 rano spotykamy się na Okęciu z Moniką, 'Korkiem', 'Karpiem', 'Bobrem', 'Bielakiem' z 4SUN (dzięki za super-special lasta) i niestety (przez dziwne połączenie z międzylądowaniem w Barcelonie) po prawie 10 godzinach lądujemy na Sal. Jest z nami również 'Sobiepływający Bogo', który wiezie gadżety dla chłopaków z PWA, ale rozstajemy się z nim jeszcze na lotnisku i z racji jego zaangażowania w Puchar Świata i przez nasze konkretne katowanie od 7rano praktycznie nie widzimy się przez cały wyjazd. Już po drodze ustalaliśmy, że codziennie wstajemy o 7 rano i próbujemy wbić się i pływać na Punta Preta do czasu, aż puszczą pierwszy hit.
Tak też wyglądał początek każdego dnia, a kiedy brakowało wiatru szliśmy na surfing. Po śniadaniu pakowaliśmy graty do wypożyczonej Vitary i podczas kiedy na PP leciały już pierwsze bottom turny i aeriale, my tylko machaliśmy chłopakom i jedną z dwóch głównych dróg jechaliśmy 25km na północ wyspy...
Często śmiejemy się, że secret spoty to takie miejsca, oficjalnie niby znane dla wtajemniczonych, ale w praktyce wiedzą o nich wszyscy. Miejsca, do których trafiliśmy na Sal nie znajdują się na żadnych mapach ze spotami WS, czy KS, jednak ze względu na to, że wychodzi się na nich do wody po ostrych kamieniach, a wieczorem nogi bolą od "jeży" nie widzę powodów, dla których miałbym ich nie opisać. Niektórzy, odważniejsi może wyskoczą tam kiedyś na wodę, a reszta może przejedzie się tylko po to, żeby ewentualnie zobaczyć dobry show.
Oczywiście nie zawsze, ale jeśli tylko jest dobry swell z północnego-zachodu, to północ Sal rządzi. Locales 'Mitu' (zwycięzca Wave Master Maroko 2008) mówi, że PP jest lepsza tylko przez łatwiejsze-wygodniejsze zejście do wody oraz mniejszą odległość od Santa Maria (miejscowość, w której się mieszka).
Pierwsza miejscówka, o której chcę napisać, to najpotężniejsze fale na całej wyspie i najbardziej wysunięty, otwarty na zachód cypel wyspy. "Przy drzewku" można dostać niesamowity łomot, gdyż niemal każda fala łamie się inaczej, przez co podczas jazdy trzeba cały czas uważnie obserwować fale przed sobą. Największy swell, na jakim tam pływaliśmy był "Tripple overhead", czyli ok. 5 metrów. Ulubionym spotem Mitu i naszym (pod koniec wyjazdu) okazał się "Port", w którym pływa się między statkami stojącymi na redzie, a kamienistym brzegiem. Niestety, wiatr w tym miejscu potrafi mocno szkwalić ze względu na bliskość jednej z kilku gór i kontenerów stojących w porcie. Fale jednak są największe i najczystsze, a ja już po pierwszym nienajlepszym dniu z falą ok. 2m wiedziałem, że jeszcze tam wrócimy. Tak też się stało, jednego dnia siedzimy tam prawie cały dzień tylko we trzech, razem z 'Korkiem' i 'Karpiem' i dopiero po południu dojeżdża 'Mitu', z którym przebijamy się tylko w tym, kto złapie większą falę. Jest też szansa na znalezienie się w tubie, przez jakieś pierwsze 2-3sek po rozpoczęciu załamywania się fali choć mnie, na desce surfingowej bez footstrapów się to nie udaje. Dlaczego? Bo były to największe fale, na jakich pływałem, może z wyjątkiem Margaret River na WS i generalnie zamiast myśleć o tubach raczej wyłem z radości.
Janek z 'Mitu' kilka razy byli delikatnie przykryci przez wodę i nie wiedziałem wtedy czy mam dalej pływać, czy lepiej wrócić na brzeg i oglądać to widowisko z wysokiej skarpy. Podobnie 'Karpiu' więcej się darł niż pływał i na pewno też długo nie zapomni tego dnia, kiedy to po raz pierwszy pływał na falach 3 razy wyższych od niego (a jak duże są 'Karpie' każdy znajomy wie).
Surfingu, niestety, nie było tyle ile byśmy chcieli. Po pierwsze, codziennie wiało, a fale były raczej spore, zwłaszcza jak na mój poziom. Wspólną sesję zaliczyliśmy z Jankiem tylko raz przy porcie, na miejscówce surfingowej, gdzie fale były trochę mniejsze, tak do 2 metrów. Sesję na PP ja po raz trzeci w historii zaliczyłem dobrą mielonkę, a przysłowie "Do 3 razy sztuka" w tym przypadku nie sprawdziło się. Tymczasem Janek, po licznych przepychankach z 50-letnim Francuzem kilkanaście razy wstaje i zalicza kilka ładnych off the lip'ów na frontside.
Nigdy bym nie pomyślał, że na wyjeździe, który trwa tylko tydzień można codziennie pływać na tak dużych falach. Dlatego też uważam, że jest to bez wątpienia najlepsze miejsce do wave'u zarówno na WS, KS, jak i na zwykły surfing, tak blisko Europy.
Crazy Horse
Eska
Źródło:
www.boardandkite.pl