Mój wyjątkowo długi wyjazd do Paracuru rozpocząłem razem z Matem i Laską 19 grudnia. Wszyscy mieliśmy poważne plany co do treningu i zaraz po przylocie zaczęliśmy mocno katować. Mieszkaliśmy w posadzie przy rynku w raz z Dakterami, którzy przylecieli na dwa tygodni. Jak łatwo można się domyśleć spot w Quebra Mar stał się bardziej freestylowy- nasza czwórka robiła niezłe zamieszanie na wodzie, tym bardziej, że szaleliśmy z lokalesami. Trzeba przyznać, że poziom tricków wzrastał z dnia na dzień. My każdego dnia pozwalaliśmy sobie na więcej, a lokalesi dostali dzięki nam dobrego poweru. Gdy już dobrze czuliśmy się na wodzie (mi zajęło to chyba z pięć dni...) ogarnęliśmy parę nowych tricków. Nauczyłem się low moba i kl blind judga, udało mi się odpłynąć kilka razy flata 5 i switch back2blind passa. Najbardziej dumny jestem jednak z raley do blinda, bo po dwóch latach katowania umiem zrobić to teraz ładnie i na powerze. Reszta ekipy też nie próżnowała i zrobiła duży postęp, widziałem w ich wykonaniu takie tricki jak kgb grab, mobe to wrapped i wysokie kiteloopy. Lokalesi pokazywali np. front moby do blinda, moby do wrapped, kgb passy i kl slimy. Po pływaniu wracaliśmy do miasta taksówką lub jeśli brakowało nam jeszcze adrenaliny zamawialiśmy moto taxi.
Wieczorem szliśmy na "prasę" (rynek) głównie w celu zjedzenia patyczków i lodów. Nasza dieta nie była mocno zróżnicowana za sprawą akcji "Wielkie O" (wielkie oszczędzanie- musieliśmy dać sobie radę przez 3 tygodnie, a nasz budżet nie był imponujący). Ciekawostka dla turystów: raz udało mi się wydać niecałe 8 reali na dzienne wyżywienie bez śniadania, czyli około 10zł- zjadłem całe danie na obiad (lokalny ryż z fasolą i serem) i hamburgera na kolację (lokalny hamburger) + woda (nie smakowała jak woda).
Wracając do Paracuru muszę powiedzieć, że jest to raj na Ziemi i nie ma drugiego takiego miejsca. Na plaży w Paracuru są ekstra fale do surfingu (mamy tam dwa spoty- jeden idealny do nauki i drugi z większą falą). Trochę dalej na wydmach lokalesi jeżdżą na sandboardach, a na zejściu do plaży grasują na bmx'ach. Często też widziałem dzieciaki ćwiczące capoeire. Pierwsze trzy tygodnie mogę zaliczyć do bardzo udanych, mieliśmy tylko cztery dni bez wiatru, było gorąco i pływaliśmy często z dobrymi zawodnikami. Między innymi odwiedzili nas Victor i Asia. Wielkie dzięki dla Miecia, który nie przestraszył się tony naszego sprzętu i zabrał nas dwa razy na Taibę.Po dwóch tygodniach naszego pobytu większość polaków zaczęła szykować się do powrotu. Opuścili nas Janek Korycki, Buła i Spóła, Koniu i jego ekipa, Tomek Dakti oraz Victor i Asia (wielkie pozdro dla nich wszystkich!).
Następnego dnia w Quebra było bardzo pusto, na szczęście wiało, więc nie mieliśmy czasu na myślenie o losach wyżej wymienionych, którzy usychali wtedy ściśnięci gdzieś w samolocie. Po trzech tygodniach przylecieli nasi rodzice. Mat pojechał do Cumbuco, a my z Laską przenieśliśmy się do innej posady. Niestety już pierwszego dnia zrobiliśmy sesję przed aparatem i naderwałem sobie więzadło w kolanie tak, że więcej już nie pływałem. Po tym wypadku pozostał mi tylko chillout. Trzy dni później dolecieli do nas Maciejewscy, więc oprócz chilloutu przypadła mi fucha trenera (młody Michał ćwiczył pod moim okiem). Nie narzekaliśmy na pogodę od przylotu, jednak od około 14 stycznia sytuacja trochę się pogorszyła - przestało wiać, padał deszcz i niebo było zachmurzone prawie przez cały dzień. Pełnoletnia część naszej ekipy rzuciła wtedy kite'a na rzecz caipirini, a nam zostało słuchanie ich śpiewów w nocy pod oknem naszego pokoju (śpiewali nam szanty i hymn Paracuru ułożony przez Marcina). Przez ogólne brazylijskie rozleniwienie nie zrobiliśmy żadnych dobrych zdjęć czy ujęć na kamerze. Ja założyłem moją całodobową lożę szyderców po tym jak reszta próbowała surfować i po niektórych kajtowych figlach na plaży (gleby na piach, jedna sterówka zawinięta na bar przy startowaniu). Przez te dwa tygodnie nie mieliśmy wiele pływania- najpierw nie wiało w ogóle, a kilka dni później wiatr zmienił kierunek na idealny on-shore.Ostatni tydzień był całkiem znośny i dopiero 26 stycznia (w dzień naszego odlotu) kierunek wiatru odkręcił się z powrotem na side-shore, znikły chmury i zrobiło się gorąco. Był to na pewno najlepszy dzień od przyjazdu naszych rodziców.
Podsumowując był to jak dotąd mój najlepszy wyjazd, napływałem się bardzo przez trzy tygodnie, potem niestety musiałem przerwać trening, ale zostały mi dwa tygodnie świetnego chilloutu i dobrej zabawy z taką zwariowaną zgrają. Przeżyłem swoje najlepsze sesje na wodzie- mega wave z mp3, freestyle na półmetrowych falkach o zachodzie słońca i sesja skoków przed przybojem na samym brzegu z przepałowaniem na dziewiątce. Było bardzo wesoło i mimo wszystko nie straciłem dużo z pływania. Powrót do Polski udał nam się o dziwo bez problemów i w radosnych nastrojac, teraz jest jednak gorzej bo chodzę do szkoły, a to już jest konkretna lipa :P.
Marek Rowiński ( SU-2, Flexifoil )
Ja chciałbym dodać, że rzeczywiście pierwsze śniadanie w Brazylii jedliśmy w strugach deszcz. Na szczęście około 12:00 wypogodziło się i wiało do wieczora. Właśnie tak wyglądały kolejne 4-y dni. Potem przestało wiać i wypożyczyliśmy dość sporą deskę surfingową i kolejne trzy dni spędziliśmy na nie udolnych próbach tego pięknego sportu. Po trzech dniach, kiedy w końcu zaczęło nam coś wychodzić kupiliśmy własną denię w miejscowym sklepie za jedyne 200 reali z fajowym skarpeto-pokrowcem. Była trochę bardziej wymagająca, ale jak to się mówi: "daliśmy radę". W przeddzień wyjazdu naszych kompanów zaczęło wiać. Miałem super sesje w Quebra Mar na 13-tce. To był tak naprawdę pierwszy dzień dobrego pływania. Niestety mój tata nie mógł pływać, bo nalała mu się woda do ucha czego skutkiem jest dość spora ilość zdjęć z tego dnia. Następnego dnia w poniedziałek pojechaliśmy do Cumbuco i przez kolejne trzy dni pływaliśmy na jednym z najlepszych spotów 3style`owych na świecie o nazwie Cauipe. Były to zdecydowanie najlepsze trzy dni podczas tego wyjazdu. Muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z moich nowych latawców Flexifoil.
Podczas naszych ostatnich bezwietrznych dni w Brazylii pojechaliśmy naszym Fiatem Mille do Jericoacoary. Jest to bardzo ładne i unikalne miasteczko(dojazd tylko plażą-zero utwardzonych dróg). Jeździliśmy na koniach zjeżdżaliśmy na sand-board`ach, łowiliśmy koniki morskie, ale i tak wygrał OFF ROAD by FIAT MILLE z quiverami na dachu i zwariowanym przewodnikiem za kierownicą. Żeby wam to trochę zobrazować to największa wydma na zdjęciach to ta z ,której zjeżdżaliśmy, a była to tylko część naszego tripu. Powiem tylko, że nawet samochody 4*4 wymiękały.
Po dwóch dniach wróciliśmy do Paracuru. Nazajutrz spakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę Polski. Jedynym problemem na lotnisku był nasz nowy surfing ,który był po prostu 10 cm za długi i musieliśmy zapłacić 150 euro. Jednak po godzinnych negocjacjach z managerem nie zapłaciliśmy ani grosza. Podsumowując nie zaliczam tego wyjazdu do udanego pod względem Kitesurfingu, ale dzięki temu złapaliśmy mega zajawę na surfing.
Elos Kajterłros - Łukasz Maciejewski(Flexifoil, SP)
Eska