Po ośmiu miesięcznej rehabilitacji kręgosłupa , 19 grudnia razem z Mateuszem "Matem" Derletą i Markiem "Mareczkiem" Rowińskim poleciałem do Brazylii . Wyjazd od razu zapowiadał się na mega pozytywnie gdyż można powiedzieć o nim, że wprowadził nas w dorosłość ponieważ pierwszy raz w życiu każdy z nas leciał na tak długo i tak daleko bez rodziców :D
Po bardzo długiej odprawie i problemem z biletem czekało nas tylko 11 godzin podroży, ale jakoś daliśmy rade. Ulokowaliśmy się w miasteczku Paracuru, gdzie spędziliśmy następne 7 tygodni. Na miejscu zastaliśmy ekipę z Małego Morza która była już tu od miesiąca z Crazy Horsem na czele. Przez pierwszy tydzień każdy z nas starał się rozpływać i przyzwyczaić do lokalnych warunków, wiatr mocno dopisywał i wszystko było kozak.
W drugim tygodniu naszego tripu zorganizowaliśmy akcje społeczną WIELKIE O (wielkie oszczędzanie) i w efekcie tego w najbardziej hardcorowym wydaniu Mareczek wyżył średnio za 5 reali dziennie, a ogółem rzecz biorąc to KEZIO (serek z grilla) stanowił 85 % naszego wyżywienia, a guarana pozostałe 15 % :D Dobre wyżywienie podczas treningu to podstawa!
W paracuru spotkaliśmy dosyć duża ilość prosów takich jak Victor Borsuk, Asia Litwin, Alvaro Onieva, Maciek Kozerski, a gdzieś po drodze wpadł do nas Janek Korycki i cała familia Maciejewskich. Do tego jeszcze Księciu, który siedział w Guariju u Marchewy i którego serdecznie pozdrawiam.
W kolejnym tygodniu akcja WIELKIE O poszła psu "wiadomo gdzie", gdyż wpadliśmy na genialny pomyśl (tak nam się na początku wydawało) przepchania samochodu Konia (czyli nasze super buggy bez papierów z 1989 roku -dop. Eska) na drugi koniec ulicy, po czym okazało się, że to miejsce gdzie nie można parkować i akurat trafiliśmy na dni kiedy w Paracuru była policja z Fortalezy wiec mocno się tym samochodem zainteresowali i na koniec nie było zabawnie. Cała akcja kosztowała nas na koniec 500 reali i whiskey - a początkowo zapowiadało się że będzie znacznie gorzej ....
Co do progresu na wodzie to wszyscy grubo pocisnęli, ale niestety Mareczek rozwalił kolano przy "kiteloop dup klapie" i przez następne 3 tygodnie chodził w Łusce Adama, która usztywniała i odciążała jego lewe kolano.
Jeśli chodzi o mnie, to bezinteresownie mogę powiedzieć, że miałem okazje zakupić najlepsze według mnie latawce pod każdym względem, czyli SLINGSHOT FUEL 08. Są na prawde kozak uszyte i niezniszczalne, a kiteloopy to istny hardcore na nich a nie disco! Największym szokiem dla mnie jest to, że przez ostatnie tygodnie wyjazdu więcej czasu spędzałem na wavie niż na katowaniu trików - jedni mówią że się starzeje, a inni że odkryłem druga stronę kitesurfingu.
Niestety nie zawsze wszystko jest pięknie i na koniec ostatniego dnia złamałem deskę kierunkowa Cabrinhi pływając na fali. Druga wersja według Maćka Kozerskiego jest taka, że jestem jedynym polakiem, który przeżył ugryzienie rekina i zaatakował go deska w Paracuru :D!
Jeżeli kogoś bądź jakieś wydarzenie pominąłem to serdecznie przepraszam, ale Ci co byli w Brazylii sami wiedza jak tam jest i nie zawsze o wszystkim się pamięta. A no i oczywiście trzeba podziękować za wszystko rodzicom, sponsorom etc.
Elo i z bogiem! -Milosz Laska (Brunotti)
Eska