Po wakacjach spędzonych na półwyspie helskim co roku staramy się wyjeżdżać gdzieś za granicę żeby popływać dla czystej przyjemności. Dwa lata temu i rok temu wybór padł na Prasonisi więc tym razem potrzebowaliśmy odmiany. Szukaliśmy spotu gdzie w jednym miejscu będzie płaska woda oraz wave. Kanary odpadały ze względu na słabsze statystyki wiatrowe w tym okresie, Rodos już nam się znudziło i wave nie jest tam zbyt dobry. Po kilku dniach dyskusji wybór padł na egipską miejscowość El Tur. Jedyne o co się obawialiśmy to o fale bo nie mogliśmy znaleźć w necie żadnych fotek z wysokich lotów czy z jazdy na fali. Ale nie zawiedliśmy się o czym za chwilę...
Po przeprawie na lotnisku z 55-kilogramowymi quiverami (o 23 kg za dużo!-2 deski, 4 pędniki od 3,7 do 5,5) dotarliśmy wczesnym rankiem na miejsce. Standard hotelu interesował nas najmniej, to co zastaliśmy w zupełności nam wystarczało; pokój 30 metrów od plaży, klimatyzacja w pokojach i smaczne jedzenie w formie szwedzkiego stołu. Do Hiltona mu daleko ale w końcu jedzie się tam na windsurfing, a nie żeby pławić się w luksusach. Dlatego dla nas najważniejsze było to że wiało! Pojedyncze bezwietrzne dni były idealne na leczenie ran. Do wyboru są trzy miejsca do pływania: płaska woda idealna do freestylu w zatoce, point z warunkami bump&jump przy wyjściu z zatoki oraz plaża wave 3. km od hotelu do której dojeżdża się ze sprzętem "na pace" pick-up'a. Jeśli chodzi o płaską wodę to mimo tego że zatoka jest niewielka to ciężko w niej o tłok, maksymalnie naliczyliśmy 15 desek. Pierwsze dni katowaliśmy freestyle, dzięki czemu nauczyliśmy się kilku nowych manewrów z podstaw newschoolowego freestyle - Fajans i Leszek ogarnęli Spocka 540, Fajans dorzucił do tego kilka spocków na drugim halsie i grubby a Leszek switch Volcano i bliskie próby diablo, Kastory ustał pierwsze spocki i to od razu na dwóch halsach, Jaśka jest coraz bliżej Volcano, a Kapusta zaczął robić pierwsze spocki 540 w jedną i drugą stronę, oraz nauczył się flaki diablo i ustał kilka clew first spocków. Kastory przełamał się do pierwszych prób speed loopa co zostało uwiecznione na filmie. Przedostatniego dnia pobytu, przy lekkiej "czwóreczce", zorganizowaliśmy dwa zestawy freeride: deska 120 litrów + żagiel 7,5 i postanowiliśmy rozegrać wewnętrzne regaty w formie "match racing"(jeden na jednego). Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to że okazały się one supercrossem. Przeszkodami były pływające liny i miejscowe dzieci. Uwieszały się one na sprzęcie i rzucały błotem w zawodników. Nie dało się od nich uciec ponieważ półmetek trasy zakładał dotknięcie przeciwległego brzegu na którym się bawiły.
Płynąc minutę pełnym baksztagiem na prawym halsie mijamy rafę na której załamują się morskie falki-idealne do nauki front loopów i do całkiem wysokich skoków, czasami nawet w towarzystwie delfinów. Leszek podszedł do pierwszych frontów na prawym co również jest na filmie. Oby jak najszybciej doszedł do poziomu wysokich i szybkich speed i front loopów które są jego wizytówką na lewym halsie.
Jak zaczyna być ostro na 4,7m na zatoce oznacza to jedno: plaża wave zaczyna działać! Podczas naszego trzytygodniowego pobytu udało nam się 5-6 razy popływać na falach w tym raz przy wietrze dochodzącym w szkwałach do 50-ciu węzłów. Ciekawe doświadczenie, pływać na granicy utraty kontroli na 4,2 w samych szortach. Mimo naszych obaw spot wave okazał się fantastyczny do skoków na prawym halsie, trochę gorzej było z jazdą na fali ze względu na kierunek wiatru side-onshore. Tak naprawdę był to nasz pierwszy wave na spocie na którym wieje z prawej strony. Musieliśmy się tylko przestawić z Łebskich, lewo halsowych warunków, ale już po chwili katowaliśmy wszystko co jest w naszym zasięgu, a czasem nawet i poza. Warunki były doskonałe do próbowania back i pushloopów,
Elzan miał na tyle wysoką próbę push loopa, że niewiele brakowało mu aby obrócić się pełne dwa razy. Leszek ustał swoje dwa pierwsze back loopy na prawym halsie. Kapusta mając po raz pierwszy okazję do trenowania front loopów na prawym halsie (co prawda, umiał już speed loopa) poszedł mocno do przodu powiększając swój repertuar o opóźnione fronty a wyjazd przypieczętował lądując kilka table top forward oraz nieźle się rozwalając przy próbach eagle wing.
Jak ktoś liczy na atrakcje poza pływaniem to może się przeliczyć - miasto jest odwrotnością Hurghady i innych miejscowości nastawionych na turystów. Tutaj to my byliśmy atrakcją, w szczególności nasze blond koleżanki (Jaśka i Kasia). Wieczory spędzaliśmy raczej spokojnie, paląc sziszę i oglądając filmy na laptopie. Sporo też spędzaliśmy czasu na segregowaniu fotek i filmików z pływania, ponieważ mieliśmy na wyjeździe kilku zapalonych fotografów (Jaśka, Fajans, Genek, Elzan, Lewy, Ania).
W zorganizowaniu wyjazdu bardzo pomógł nam sklep Hydrosfera (www.hydrosfera.pl) który zapewnił nam spory wachlarz żagli Aerotech oraz masztów i bomów Infinity.
Wielkie dzięki dla firmy Travel&Action (www.travelandaction.pl) za perfekcyjną organizację wyjazdu co nie było takie łatwe przy wylotach czternastu osób z trzech różnych miast (Warszawa, Poznań i Kraków).
Następny większy wyjazd planujemy do Pozo w maju na ok. 3 tygodnie, aby szlifować wave na lewym halsie.