Wszystko co piękne musi się kiedyś skończyć. Niestety dla mnie i Tomka dobiegł końca dwumiesięczny wyjazd na Gran Canarie. Pomyśleliśmy, że czas zrobić rachunek sumienia i trochę dokładniej opisać naszą wycieczkę? Sprzyjająca sytuacja po pierwszym semestrze na studiach, pozwoliła nam wyjechać właśnie na tak długi okres. Z kilku możliwości wybraliśmy Pozo, ponieważ wyjazd tam jest stosunkowo tani, a na warunki do pływania można polegać. Chcieliśmy również podszkolić się w pływaniu wave.
Postanowiliśmy lecieć z Berlina liniami Air Berlin, gdyż była to najtańsza wersja. O dziwo, tym razem na lotnisku poszło naprawdę gładko. Nawet nie ważyli nam quiwerów, które znacznie przekraczały dozwolony limit wagowy. Jedyne czego się czepiali to, że nie zaznaczyliśmy nadbagażu przy rezerwacji biletów. Lecieliśmy trochę w ciemno, ponieważ nie mieliśmy załatwionego żadnego transportu z lotniska, ani noclegów w Pozo. Jednak uczynni taksówkarze szybko dostrzegli problem (wielkie quiwery) i załatwili nam taksówkę busa, jeszcze zanim zdążyliśmy coś wystękać po hiszpańsku. Niestety nie byłą to tania przejażdżka, bo za te 10-15km zapłaciliśmy 30 euro. Będąc już na miejscu zostawiłem Tomka z wszystkimi gratami i poszedłem załatwić mieszkanie w La Oli. Z początkowych 13 euro za noc wytargowałem 11 euro, jednak niezadowolony Tomaszek po chwili dał rade obniżyć cenę do 10 euro + internet.
Co do pływania to każdy był zaopatrzony w 3 żagle od 3,7 do 5,2 m2, deskę wave'owa i freestyle'ową. Przez cały wyjazd nie wiało może z 10 razy. Przeważnie było tak, że wiatr był 5-6 dni pod rząd, po czym dawał nam jeden dzień odpoczynku i tak w kółko. Głównie pływaliśmy na tych najmniejszych żaglach i freestylówkach. Pomimo, że wiało mocno, fala nie chciała się tworzyć. Porządny wave mieliśmy może 3-4 razy, a tak to panował duży chop. Ciężkie warunki sprawiły, że nie przybyła nam znaczna liczba manewrów, ale wzrosła nam pewność wykonywania dotychczasowych. Jeśli chodzi o gęstość windsurferów na akwenie to bywało bardzo różnie. Czasami nie dało się praktycznie deski wcisnąć na wodę, a w inne dni zdarzało się, że byliśmy zupełnie sami. Poziom lokalesów na wodzie był bardzo wysoki, co motywowało nas do cięższego treningu. Jak to Tomek powiedział: ?Motyla noga, nie ma dnia, żeby mi ktoś shaki przed nosem nie zrobił". Niestety nie mieliśmy zbytnio jak zwiedzać wyspę, gdyż samochód można wypożyczyć dopiero od 23 lat.
Podsumowując to wyjazd uważamy za bardzo udany. W poniedziałek lecimy jeszcze na 2 tygodnie na Rodos, by trochę popedalić freestyle na płaskiej wodzie.
Pozdrawiamy,
Tomek Dobko (Gaastra, Tabou, Easy-Windsurfing, Team Katapa)
Miron Katański (Loft Sails, Easy-Windsurfing, Team Katapa)