01.05.2008
Tomek Wieczorek i jego trening w El Yaque
Na pierwszy trening w tym roku udałem się do El Yaque w Wenezueli. Wylatywałem 17 marca na równy miesiąc, tak, żeby 18 kwietnia być z powrotem w Polsce. Leciałem z Berlina z 2 przesiadkami: w Paryżu i w Caracas. Do Caracas leciałem Air France i serdecznie polecam wszystkim zainteresowanym ta linię, gdyż był to chyba najprzyjemniejszy lot jaki miałem. Niestety z Caracas do Porlamaru trzeba się dostać miejscowymi liniami (Aeropostal, Aserca, Laser) i to jest chyba najgorsza część podroży, bo samoloty są stare i pozostawiają wiele do życzenia. Na szczęście lot trwa ok. 35 – 40 min. My wybraliśmy linie Aserca, ponieważ jeszcze przed kupnem biletów potwierdziły nam, że wezmą sprzęt na pokład (opłata to ok. 15 Euro w 1 stronę). Cena łączna biletu to 750 Euro (można kupic np. w aero.pl).
Pierwszego dnia, po zwiedzeniu okolicy udaliśmy się do Club Margarita, gdzie trzymałem swój sprzęt. Przywiozłem ze sobą deskę Tabu Freestyle 100 + 5 żagli Gaastry: Manic 4.2, 4.7, 5.3 oraz Poison: 5.8 i 6.2, w które zaopatrzył mnie na ten sezon sponsor Easy-windsurfing. Wiatr był dosyć słaby, więc na pierwszą sesję otaklowałem Gaastra Poison 5.8. Jak się potem okazało była to pierwsza i ostatnia sesja na 5.8. Resztę dni, poza jednodniowym wypadem na Coche, gdzie używałem Manic 5.3 używałem tylko Manic 4.7.
Wiatr wiał codziennie bardzo mocno i 28 dni pod rząd pływałem na w/w Manic 4.7. Czasem nawet można było używać 4.2, ale strasznie nie chciało mi się zmieniać mojego ulubionego rozmiaru :) W przyszłym roku zabiorę tylko 3 żagle – 4.2, 4.7 i 5.3…
Już podczas pierwszej sesji El Yaque dało mi do zrozumienia, że nie będzie łatwo. I rzeczywiście tak było – wiatr bardzo mocny i szkwalisty i bardzo duży, nieregularny chop. Pierwsze 2 tygodnie mojego pobytu nie należą do zbytnio udanych biorąc pod uwagę mój poziom pływania – musiałem uczyć się wszystkiego od początku, co było dosyć frustrujące. Na szczęście koledzy startujący w PWA zapewniali mnie, że jak już coś zrobię w El Yaque to zrobie to wszędzie. Z tą myślą codziennie schodziłem na wodę i katowałem wszystko od początku. Kilka razy spłynąłem downwind ok. 1km od El Yaque, gdzie jest płaska woda, żeby nagrać trochę materiału, ale szybo nudziłem się płaskimi warunkami.
Po tym trudnym okresie wreszcie przyszedł czas na naukę nowych manewrów. Spot, który już nie sprawiał mi problemów był idealny do tricków, których chciałem się nauczyć. Z dużą pomocą, za którą chciałem serdecznie podziękować Philipowi Soltysiakowi i Andy’emu Chambers’owi udało mi się nauczyć kilku tricków. Najlepszymi z nich są: The Burner, Toad, SS Toad. Niestety procent tych tricków ustanych jest jeszcze dosyć niski. Ale już mam zaplanowane kolejne wyjazdy i wierzę, że szybko wyrobię sobie skuteczność tych manewrów.
Ostatnie dni spędziliśmy próbując nagrać cokolwiek i robiąc zdjęcia, ale niestety okazało się to bardzo trudne. Na wodzie jest tyle żagli, że ciężko „złapać” jakiś trick, tak, żeby nikt w kadr nie wpłynął :) Wszystkie manewry wykonywałem też dosyć daleko od brzegu więc ostatecznie mimo ogromnego zaangażowania mojego kamerzysty – Żonki :) (dziękuję po raz kolejny) - materiał, którym dysponowałem przy klejeniu filmiku był mocno ograniczony… Dlatego też nie udało mi się pokazać na nim wszystkiego czego się nauczyłem… Następnym razem się postaram się poprawić :)
Na koniec chciałem podziękować moim sponsorom: Easy-windsurfing, Tabou, Gaastra oraz FOB – Free On Board, za pomoc. Sprzęt Tabou i Gaastra jest dla mnie perfekcyjnym zestawem, z nieograniczonym potencjałem. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się nadal rozwijać bardzo dobrze.