Po ponad półtorarocznej przerwie miejscem naszych testów sprzętu ponownie było
Egipskie El Tur. W międzyczasie baza windsurfingowa, w której rezydowaliśmy zmieniła właściciela i jest nim teraz brytyjska firma Oceansource. Tradycyjnie wiosenne testy to z reguły większy sprzęt, można powiedzieć, najbardziej popularny wśród większości rekreacyjnych windsurferów, szczególnie w naszym, niezbyt wietrznym kraju. Tym razem podstawowy sprzęt który testowaliśmy, to deski freeride o szerokości ok. 68-69 cm (w zakresie pojemności od 113 do 125 litrów). Niestety po raz kolejny dobierając deski do testów na podstawie szerokości podawanej przez producentów zdarzyło się nam, że po jej zmierzeniu, niektóre z nich są aż o 3(!!!) centymetry szersze, od tego co podają producenci i od tego co jest nawet na nich samych napisane! To naprawdę frustrujące, a wydawało nam się, że skala metryczna jest już na świecie dość dobrze znana.
Dużych desek mieliśmy w teście aż 16, czyli zapewne większość najbardziej popularnych modeli. Mimo, że wszystkie nominalnie należą do grupy freeride, to wyraźnie widać, że różni producenci różnie definiują ten termin, co znalazło odbicie w osiągach i charakterystyce testowanych desek.
Jeśli chodzi o pędniki to główną grupą, którą sprawdzaliśmy były bezkamberowe, 6-listwowe żagle freeride o powierzchni 6.5m2. 12 pędników 9 producentów daje nam dobry wgląd w aktualny stan rynku tego typu popularnych żagli. Czy są miedzy nimi jakieś zauważalne różnice na wodzie? Bez wątpienia! Szczegóły, jak zwykle, w najbliższych numerach Magazynu Windsurfing.
Oczywiście ten sprzęt mogliśmy testować tylko do pewnej granicy siły wiatru, choć „urokiem” pracy testera jest także sprawdzenie gdzie dokładnie ona przebiega, co z reguły nie jest dla nas przyjemne, gdy czasami całymi godzinami musimy walczyć z żaglami i deskami o wiele zbyt za dużymi do panujących warunków. Także odwrotnie – chcąc sprawdzić i porównać zdolności do osiągania ślizgu, testujemy ten sprzęt w zbyt słabym wietrze (albo z mniejszymi niż idealne żaglami) i kto wie czy ta cześć naszej pracy nie jest jeszcze mniej zabawna.
Jesteśmy także przygotowani by nie siedzieć bezczynnie na brzegu, gdy warunki na wodzie są wyraźnie poza zakresem desek 120 l i żagli 6.5. W takich sytuacjach prowadziliśmy testy trymu – porównując identyczne deski z różnym ustawieniem, np. strapów, stateczników – ich pozycją, wielkością i kształtem, a także sprawdzamy czym różnią się na wodzie takie same żagle wykonane z różnego materiału. Tutaj też nie mieliśmy łatwego życia, gdyż przy bardzo silnym wietrze, było podczas naszego pobytu nadspodziewanie zimno, szczególnie na pianki, jakie mieliśmy ze sobą! Z doświadczenia wiemy, żeby zawsze zabierać ze sobą cieplejsze pianki, ale nikomu nie przyszło do głowy, że w bądź co bądź Afryce, będą nam potrzebne 5 milimetrowe pianki z długimi rękawami!!
Jednego dnia fotograf robiący zdjęcia (niezawodny Andrzej Jóźwik z Augustyna.pl) zażyczył sobie trochę synchronicznych skoków. Problem polegał na tym, że mimo bardzo silnego wiatru, w miejscu, gdzie robione były zdjęcia nie było właściwie fal do skakania, co zmuszało nas do podpływania coraz bliżej bardzo płytkiej rafy. Efektem było złamanie 2 wave’owych masztów RDM w ciągu pół godziny
"Chorobą zawodową" na każdym wyjeździe testowym są głównie wszelkiego rodzaju uszkodzenia stóp (mimo tego ciągle nie możemy przekonać się do butów piankowych). Poniższe zdjęcia pokazują codzienność stóp testera sprzętu. Niestety tutaj nie są uwzględniane kwitki L4, wiec każdy na swoje metody na ciągłe rozcięcia, obicia, otarcia i przebicia stóp i oderwane paznokcie. Głównym lekarstwem są maści i płyny odkażające i antybiotykowe i duża ilość dobrze znanej windsurferom srebrnej taśmy klejącej przed zejściem na wodę.
Jedynie ostatnie 3 dni cieszyliśmy się powrotem cieplejszej pogody i jednocześnie dobrego wiatru, ratując nas przed kolejnymi godzinami „trzęsiawki” na wodzie.
Pełne wyniki wszystkich testów ukażą się w Magazynie Windsurfing w kolejnych numerach tego sezonu. Pierwsze wydanie już na początku kwietnia.
Mariusz Goliński