Właśnie spędziłem z Karpiem (Piotrkiem Karpińskim) 12 dni na Sal. Byłem tam pierwszy raz więc myślałem, że będę błądził, lecz już pierwszego dnia Piotrek wyjaśnił mi iż cała wyspa ma niecałe 200km
2, a interesujący nas południowy kawałek jest najmniejsza jej częścią. Przerażał mnie też fakt, iż Ponta Preta jest po drugiej stronie wyspy niż Shark’s Bay. Było to dwie plaże, które interesowały nas najbardziej. Dobrze, że można dostać się z jednej na drugą w mniej niż 10 minut. Rozpracowawszy to spadł mi kamień z serca.
Na tym wyjeździe byliśmy nastawieni równie ostro na surfing jak na pływanie z latawcem. Ponta Preta całkowicie spełniła nasze oczekiwania. Z rana idealna na surf przy przypływie na dużej i małej fali. Następnie przychodził wiatr i cały dzień był już ustawiony. Naprawdę miło i aktywnie można tam spędzić czas.
Dwa samoloty tygodniowo z Polski nie brzmią zachęcająco, mimo to nie spotkaliśmy na miejscu wszystkich rodaków. Najczęściej wieczorem w pubie, lub na plaży pompując sprzęt czy podchodząc pod wiatr od hotelu RIU.
Pierwsze dwa dni naszego wyjazdu były słabo wiatrowe, lecz nie ten fakt przerażał nas najbardziej. Nie było żadnych FAL! Ponta Preta wyglądała jak jezioro, totalnie płasko. Ze względu na to moczyliśmy się z całą resztą na Shark’s Bay (aka.Kite Beach). Trzeciego dnia z rana widać już było latawce na Precie, od razu wybraliśmy się w tamtą stronę. Tego dnia mieliśmy idealną strap-less sesję na rozgrzewkę. Już na starcie spodobał mi się kierunek wiatru off shore, dzięki któremu fale były wyższe oraz gładsze niż normalnie.
Potem było już tylko lepiej. Fala wciąż rosła, a równiejszy wiatr poprawiał nam humory oraz pozwalał na coraz odważniejsze ruchy na fali.
Dwa następne dni wymagały już zmiany deski na większą z footstrapami. Łatwo przewidzieć punkt załamania fal na Poncie, mimo tego że są szybkie. Delikatny side shore bardzo utrudnia szybkie przemieszczanie się po fali gdyż należy uważać aby nie stracić napięcia na linkach. Bardzo łatwo wtedy o niemiłą glebę...
Ilość ludzi na wodzie przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Surferzy, windsurferzy oraz kite’owcy biją się tam o najmniejszą nawet falkę. Również na Kite beach bywały dni, iż przypominało mi to wakacje na Tarifie, do tego wszędzie obecny chop, dodatkowo utrudniał odnalezienie tego właściwego miejsca.
Wystarczy o warunkach, byłem tam tylko 12 dni więc nie mogę powiedzieć za wiele. Mam nadzieję, że będę miał okazję pojechać tam jeszcze nie raz, gdyż bilety na Cabo Verde są relatywnie tanie, a szansa na dobre pływanie prawie pewna.
Lokalna ludność jest bardzo pozytywnie nastawiona do turystów. Jest tam o wiele bezpieczniej niż w Brazylii czy w Wenezueli. Należy pilnować swoich rzeczy na plaży, paszport schować do sejfu lecz o resztę nie ma się co niepotrzebnie martwić.
Cabo Verde składa się z 10 wysp, wraz ze stolicą Praia’ą na wyspie Santiago większość miejsc nadaje się do kite’a i surfingu. Południowo zachodni swell dotyka większość wysp z taką samą siłą. Na najbliższej z wysp BoaVista są sprawdzone miejscówki surfingowe. Podróżuje się za pomocą promów kursujących z Espargos, co nie zajmuje wiele czasu.
Podsumowując całą wyprawę jestem bardzo szczęśliwy, że w końcu udało mi się tam dojechać. Były to naprawdę super dwa tygodnie. Wszystkim szczerze polecam wybranie się tam na naukę lub trening surfingu czy kite'a.
Pozdrawiam, Janek Korycki