Styczeń w Australii to jeden z najgorętszych i najwietrznych okresów w roku, okazał się także okresem odwiedzin z Polski, 14 stycznia przyleciał mój bardzo dobry znajomy Jacek Kuzynin (kiedyś byliśmy razem w teamie Miedwie, za dobrych czasów formuły).
Po odebraniu Jacka z lotniska pojechaliśmy od razu na spot popływać, wspaniałe uczucie, z samolotu od razu na wodę. Na początku mieliśmy małe problemy z wypożyczeniem sprzętu dla niego, bo tutaj coś takiego nie istnieje, co najwyżej można wypożyczyć w miejscu gdzie są szkółki, ale takie pływanie na bagnach nas nie kręciło, nie ma opcji żeby z wypożyczonym sprzętem jeździć po spotach, więc się musieliśmy dogadać ze Steve’em z lokalnego sklepu, że my kupimy wszystko od niego i on później odkupi sprzęt za ta sama cenę i narzuci tam jeszcze coś dla siebie. I gitara gra.
Jeździliśmy po różnych spotach w okolicy miasta, pływanie najczęściej na 5,3 i czasami na 4,7. Po tygodniu dobiła do nas Polska/Wrocławska grupka 2 osobowa, Jaś (nasz dobry znajomy z Miedwiańskiego pływania) i Kuba (z zespołu Reggae: Natural Dread Killaz).
Kuba jest już pół roku w podróży, właśnie zakończył Azje, prawie Australie i kolejne pół roku przed nim, Nowa Zelandia, Ameryka Południowa. Generalnie już się ustawiliśmy na spotkanie w Peru jakoś na lipiec-sierpień na dobre pływanie, a stamtąd to już rzut beretem na Jamajke. ;-)
Jak się okazało chłopaki byli też nieźle wkręceni w fotografie z dobrym sprzętem, więc mieliśmy naprawdę boskie sesje, co możecie sami zobaczyć. Tak powoli wyjazd chłopaków dochodził do końca, 26 stycznia jest najważniejszym dniem w Australii (Australian Day), od rana na ulicach jest jedna wielka impreza, a wieczorem zaczęły się fajerwerki, muszę powiedzieć, że widziałem już kilka razy jak tutaj strzelają, ale tym razem było mega grubo, pokaz trwał ponad 30 minut, strzelano z rzeki, wydano na to jakieś $ 3 miliony, po pokazie trzeba się generalnie chować do domów, bo zaczyna się na ulicach wielka rozróba i można dostać jakąś butelką z góry albo innymi rzeczami.
Australijczycy tak właśnie mają, szybko są pijani i później rozrabiają, muszę jednak przyznać, że w naszej okolicy było bardzo kulturalnie. Zaraz po tym musieliśmy już jechać odwieść Jacka na lotnisko, niestety zdążył na czas i tutaj już bez niespodzianek się odbyło. Następnego dnia Jaś z Kubą jechali dalej przez Australię na południe i potem do Sydney.
Jak już wszyscy wyjeżdżają to i czas na nas się zbliżył,
wracamy do domu i już w czwartek 31 stycznia jesteśmy, Ulli zostaje już na stałe (studia), a ja robię 2 tygodniowy pit-stop i wracam jeszcze na trochę do Australii, no bo co będę siedział w tym zimnie...
Na ostatnich pływaniach podsumowałem progress i wyszło nie najgorzej, nauczyłem się kilku nowych manewrów jak: trick, który moim zdaniem jest najładniejszy ze wszystkich goiter, back/push loop,
mam jeszcze mały problem z lądowaniem podwójnego forward loopa, ale nad tym będę jeszcze pracował i oczywiście podciągnąłem się jeśli chodzi o jazdę na fali.
Robert Bałdyga POL-18
(Quiksilver, Shell Direct Partner-Nikolaus, Studio Tattoo Underground.org, www.sieplywa.pl, Severne, Starboard)