Mówiąc ostatnio, że na Hel wrócimy dopiero w następnym sezonie zapomniałem oczywiście o Mistrzostwach Polski Youthów i Mastersów. Najlepsi najmłodsi i najstarsi zawitali na półwysep po raz kolejny żeby wyłonić tych najlepszych.
Jako zawody mistrzowskie zmagania trwały 4 dni. Wszyscy najlepsi zawodnicy przyjechali. Razem było nas 40 osób. Rywalizacja zapowiadała się bardzo ostra i nawet osławione helskie glony ustąpiły nam miejsca i popłynęły sobie gdzieś indziej.
Pierwszego dnia od rana wiał bardzo ładny wiaterek. Sędziowie zastanawiali się czy rozpocząć ściganie od slalomu czy od formuły. W końcu formuła ruszyła na pierwszy ogień.
Pierwszy wyścig - tylko Kuba Kokoszka i ja zdecydowaliśmy się na start z lewego halsu. Strzał w 10! Wyjechaliśmy na pełnym gazie i na górnej boi znalazłem się o kilkadziesiąt metrów przed kolejnymi zawodnikami. Do samej mety nie popełniłem żadnych poważnych błędów i dowiozłem pierwsze miejsce.
Drugi wyścig to wygrana Patryka, który bardzo ładnie załapał się na korzystny szkwalik przy górnej boi. Na baksztagu włączyłem tryb "mega pompa" i w oczach zbliżałem się do lidera, aby na ostatnich metrach drugiego kółka być już z nim na równi. Do mety została jeszcze tylko jedna rufa. Ciśnienie wzrosło ogromnie, musiałem zrobić dobrą rufę na pełnej prędkości przy samej dolnej boi tuż przed Patykiem. Niestety zachwiałem się i ułamek sekundy zadecydował o tym, że zahaczyłem żaglem o wodę. Wyratowałem się przed upadkiem jednak za bardzo zwolniłem i kosztowało mnie to wygraną w tym wyścigu.
Trzecie starcie to odrodzenie Robercika (aktualnego mistrza świata w naszej kategorii), który od startu do mety prowadził przed Patrykiem i mną. Stało się oczywiste, że oprócz naszej trójki nikt inny nie da rady powalczyć o podium. Taka sytuacja jest o tyle niewygodna, że przy dowolnym błędzie, kiedy traci się miejsca nie można liczyć na to, iż wyprzedzi cię ktoś, z którym nie walczysz bezpośrednio. Tutaj każdy błąd był stratą wobec tych dwóch najgroźniejszych rywali a każde miejsce gorsze od pierwszego było powodem do obaw.
W czwartym wyścigu, po wielu przetasowaniach i zmianach wygrał Patryk, Robert był drugi a ja trzeci. Taki układ dodatkowo zmniejszył różnice w klasyfikacji między nami i dodatkowo zaognił sytuację.
Po krótkiej przerwie i kilku głębszych oddechach rozpoczęliśmy rywalizację w slalomie. Wiało około 14 do 15 węzłów, więc każdy przygotował największe zestawy. Udało się rozegrać 3 serie bardzo efektownego downwind slalomu (po raz pierwszy w tym sezonie). 3 minutowa trasa z trzema rufami po drodze zapewniła odpowiedni poziom adrenaliny. Jak to zwykle w slalomie bywa, kluczowe okazały się starty. W pierwszym wyścigu nikt chyba do końca nie był pewny swego. Postanowiłem pojechać raczej asekuracyjnie na początku i potem obserwować rozwój sytuacji. Wystarczyło to jednak wyraźne objęcie prowadzenia, więc bez większego ryzyka dopłynąłem do mety.
Drugi start był już znacznie bardziej agresywny. Wyjechałem w grupie kilku zawodników i łeb w łeb zmierzaliśmy w kierunku pierwszej boi. Tam najefektywniej zachował się Robercik, który objął po tym manewrze prowadzenie. Ja wyjechałem z zakrętu jako drugi i podążałem za liderem licząc na błąd. Kiedy już pogodziłem się z drugim miejscem, Robercik na ostatniej rufie zachwiał się i zahaczył żaglem o wodę. Byłem na tyle blisko by wykorzystać to w 100%. I znowu się udało.
Ostatni wyścig był trochę inny. Już na starcie prowadzenie objął Patryk. Drugi Michał Pietrasik, Robercik i ja za nim. W tej kolejności, gęsiego, przejechaliśmy całą trasę. Chłopaki bali się atakować żeby nie stracić a ja wiedziałem ze ten wynik się odrzuci jako najgorszy. Po tej serii, totalnie wykończeni dotarliśmy na brzeg, w milczeniu się roztaklowaliśmy, i czym prędzej ruszyliśmy w kierunku łóżek.
FW Juniorów (women)
FW Juniorów (men) FW Mastersów Slalom Juniorów (women) Slalom Juniorów (men) Slalom Mastersów Poza tym zobaczcie kalendarz PSW | Piątek, Sobota i Niedziela były dość podobne. W piątek cieszyliśmy się, że nie wieje, bo mogliśmy odpocząć po czwartku. Cały dzień odpoczywania na tyle nas zmęczył, że w sobotę też było po czym się regenerować. Niestety ostatniego dnia poziom energii wrócił do normy i niesprzyjające warunki były dość frustrujące. Miałem szczerą nadzieję, że uda mi się jeszcze ponękać trochę Patryka, lecz nie udało się. Jedyna zmiana pogody objawiła się potężną chmurą z deszczem, która przyszła obejrzeć nasze zakończenie regat.
sieFotografujeBogo Źródło: www.pol220.comsieCzytasie Komentuje
top
|