Część Ludzi przyjechał w piątek (chyba warszawa), reszta zaczęła się zjeżdżać od rana w sobotę. Ku dużemu zaskoczeniu przyjechali ludzie z południa Polski: Kraków i Tarnów Paweł z żoną i Jacek. Ale zdziwienie sięgnęło zenitu kiedy okazało się że jeden grypowicz - Dawid z termosiarką przyjechali POCIĄGIEM!!!!!! z WROCKA!!!!!!!. Po zapoznaniu się część ludzi poszła zwiedzać okolicę (bo oczywiście nie wiało) a część zaczęło oglądać nowe nabytki.
Wieczorkiem oczywiście spotkanie integracyjne. Zanim coś o wieczorze to trzeba wrócić do Seby. Spisał się na medal, wszystko grało jak w zegarku, dopracowane do perfekcji - no może poza wiatrem :) Na spotkaniu integracyjnym niespodzianka - poczęstunek od ośrodka - kiełbaski i surówki. Przy grillu zaczął szaleć Chrabcio - jest mistrzem w grillowaniu. Pojawiły się obiecane "mad dogi" niestety źle działające na samopoczucie, nogi zaczęły się robić wiotkie. Oczywiście oprawa informatyczna w pełnej krasie jak na grupę przystało - ekran z prześcieradła, i filmiki WS (Muki cały czas sprawdzał aktualną pogodę). Wieczór zakończył się tańcami przy słupku i parami.
Niedziela - oglądanie sprzętu i oczekiwanie na wiatr. W między czasie rozegraliśmy mecz siatkówki. Poświęcenie niektórych sięgało zenitu. Prognozy na poniedziałek zaczynały pokazywać jakiś wiaterek. Przybyli dwaj wyjadacze - Monike (tylko na chwile) i Kapeć. Wieczorkiem ognisko i dłuuuuugie opowiadania :).
Ranek przywitał nas lekkim wiaterkiem no i bólem głowy - pewnie po kiełbaskach. Po śniadaniu prognoza i decyzja - taklujemy się. Niektórzy z niedowierzaniem, niektórzy szybciej pojawili się nad wodą - ale zamiast porządnego kopa zaczęło siadać - do obiadu kilka osób "potaplało" się w błotnistym jeziorku a reszta dzielnie dopingował "spławikujacych" twardzieli. Przerwa na obiad - no i po obiedzie zaczęło się.
Najpierw powoli a później jazda. Oczywiście wszyscy na dużych zestawach - oprócz chłopaków za warszawy, ale to inna waga :). Nawet B@m zaczął pływać. Kondycja niestety nie dopisał - przynajmniej mi. Dodatkowe wałeczki pozimowe dały się we znaki. Wszyscy narzekali na potworny muł w jeziorze. Jazda trwała jakieś 2-3h. Ja niestety skosiłem statecznik w nowym stołku o chyba jedyny kamień w tym jeziorze, ale serdeczny kolega Kapec poratował mnie i mogłem pływać dalej ( BTW stołek to fajna desia).
Wieczorkiem spotkanie na które niestety z braku sił nie dotarłem. Sprzętu nie składaliśmy z nadzieją że zawieje rano. Niestety rano mgła i brak szans na pływanie. Także obiad ostatnie dyskusje i zaczęliśmy się pakować bo niektórzy 700 mieli przed sobą. Po obiadku wyjechałem i ja.
Super Zlot i już się nie mogę doczekać Czarnocka.
Tekst: Piotr Kornatowski