25.01.2011
Jedno oko na Maroko, drugie na Swell...

Marokańska ekipa WKLMarokańska ekipa WKL
Nasza marokańska przygoda rozpoczęła się 28 grudnia, kiedy w Warszawie na dobre zagościła zima. Był to nasz pierwszy zimowy zaplanowany wyjazd w cieple kraje. Zapowiadało się znakomicie : idealna temperatura, mili ludzie, surfing, pyszne jedzenie, tanie życie, po prostu bajka.

W sześć wyjątkowych osób ruszyliśmy do Agadiru, po 6 godzinach lotu (z przystankiem w Casablance) odebraliśmy samochody i ruszyliśmy na nasz pierwszy nocleg do Aourir. W tym małym miasteczku Marek z "Holly Cow" zorganizował nam nocleg i radził, co warto i gdzie warto pływać. Tego dnia trafiliśmy też na olbrzymi targ, gdzie kupić można było od wielbłąda po orzeszki w miodzie. Oczywiście nie na zakupy tu przyjechaliśmy a na surfing, wiec zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na sprawdzanie okolicznych spotów.

Baby kite packBaby kite pack
Najbliższa nas miejscowość Taghazout, okazała się prawdziwą mekką suferów. Kampy z całego świata, z przewagą Anglików i Francuzów, w większości początkujących, ale na trudniejszych miejscówkach spotkać można było niezłych surferow. Tam pierwszego dnia kolega Marek złamał deskę, nie on pierwszy i nie ostatni, ale skazany był na wypożyczenie w Essaouirze różowej "surf Betty".

Trzeciego dnia czekała nas podróż do oddalonej o 170 km Essaouiry, pokonaliśmy tą drogę z postojami w ok. 4 godziny i bardzo cieszyłam się, że już jesteśmy na miejscu. Tam mieliśmy spędzić 7 dni, przedłużyliśmy do 10 bo na miejscu było super. Znaleziony przez Janka apartament w środku miasta z 3 sypialniami, salonem, kuchnia i łazienką był cały w fioletach i na każdej ścianie leżały orientalne kafle, ale był doskonały bo nasz.

Po śniadaniach w domowych warunkach, po trzech zbiórkach ( 1 Odjazd - kontrolny, 2 Odjazd - ostrzegawczy, zaczynamy schodzić do auta, 3 Odjazd - wszyscy są spakowani, brakuje tylko jednej osoby i nikt nie wie dlaczego i z jakiego powodu jej nie ma, więc skoro ma na nas wywalone, to my też i odjeżdżamy :) ) zaopatrzeni w banany, pitę i napój Hawai, ruszaliśmy na plaże.

W zależności od pogody, pływów i takich tam, jeździliśmy do: Sidi Kauki, na secret spot "Caves" albo do Moulay. Tam zwykle siedzieliśmy do zachodu słońca, potem szybki prysznic i na lokalną kolację do Mediny (stara część miasta obwarowana murami), gdzie w sympatycznych małych uliczkach każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wszyscy mieli obowiązek przetestowania lokalnych pyszności, chyba najpewniejszym daniem była marokańska zupa harirra (zupa z mięsem i kluskami) i Tagine Kefta ( mięsne kuleczki w sosie pomidorowym) do tego zawsze i wszędzie pita.

Sieplywa.pl - Windsurfing, Kitesurfing i Surfing w najlepszym wydaniu

Sieplywa.pl - Windsurfing, Kitesurfing i Surfing w najlepszym wydaniu

Sieplywa.pl - Windsurfing, Kitesurfing i Surfing w najlepszym wydaniu


Dla mnie wszystkie te miejsca były takie same, kąpiel w ocenie była walka o życie, bo przybijające do brzegu fale z kamieniami łamały nogi, temperatura wody też nie rozpieszczała. Opalanie, książki, krzyżówki, a w moim przypadku zabawy w piasku z Hanka. Przyjemna temperatura w dzień od 25 do 35 stopni, raptownie spadała po zmroku, ale też do 15 stopni.

Go Pro czyni cudaJedno oko na Maroko, drugie oko na Swell...
Samo miasto bardzo ładne, fajne i bezpieczne, policja stała na każdym skrzyżowaniu. Zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach i restauracjach, nie sprzyjał biesiadowaniu w knajpach. Szybko po meczącym dniu wracaliśmy do domu na relaks.

Myślę, że surfingowo bardzo udany, chłopaki pływali codziennie, Janek zwany rzezimieszkiem fal jest coraz bardziej skuteczny. Tomek będzie niezły bo ma moc, choć jednego dnia szacunek do fal i ich mocy powrócił. Marek musi przy inwestować w deskę, a Łukasz ma z surfingu dużą frajdę i to jest fajne.

Takie obrazki tylko w AfryceTakie obrazki tylko w Afryce
Pod względem kajta trafiliśmy słabo, bo tylko 3 dni i to nie całe wiało. Jednak Łukasz i Janek zaliczyli dobrą sesję wave na 3-4m. falach w Moulay, podczas to której Jano złamał swoją ukochaną deskę Rusty GTR. Drugie dobre pływanko na łejwie było niespodzianką, czyli wiatr bez prognozy w Sidi Kaouki, gdzie chłopaki pływali na tych samych, dużych falach, na których dzień wcześniej mieli najlepsza sesję na surfie.

Najlepszym spotem surfowym była "Jaskinia", byliśmy tam aż 4-5 razy, bez tłoku, pływaliśmy sami albo z 5, max 10 kolesiami. Niestety podczas całego wyjazdu nie trafiliśmy na obiecywane przez Janka niekończące się prawe fale ale i tak codziennie chłopaki spędzali kilka godzin w wodzie podczas porannej i popołudniowej sesji.

Sieplywa.pl - Windsurfing, Kitesurfing i Surfing w najlepszym wydaniu

W drodze powrotnej w kierunku Taghazout, bo tam spędziliśmy dwa ostanie dni, trafiliśmy na piękne miejsce z rajską plaża i lazurową woda. Imsouane to zatoczka gdzie równiutkie fale idą w kierunku piaszczystej plaży. W miasteczku było około 50 surferów siedzących na lunchu i 30 na wodzie. Nie wiemy co tam się dzieje jak robią się prawdziwe fale. Polecam początkującym, nawet ja mogłabym tam spędzić dzień na naukach.

Pozdrawiam Ewa Silska

sieFotografuje

Bogo

Źródło:

www.boardandkite.pl
top